wiecie co? te ferie to szał, zapomniałam, że dziś sobota i muszę wstawić rozdział! wszystkie dni wyglądają podobnie, gdy nie ma się codziennie innego planu lekcji...
dziś jest dłużej niż ostatnio i na samym początku jest fragment kończący poprzedni post, by wam ułatwić zrozumienie tego jako całości :)
trochę napisałam zapasu, ale to jest kropla w morzu potrzeb... nawet ferie mam pracowite! yh...
atmosfera przez cały dzisiejszy rozdział będzie falować, ale czegóż można się spodziewać, gdy jednym z głównych bohaterów jest Johnny? ;D a i Iza nie święta...
cytat ukazuje jakby nadzieję na lepsze, ale i zagrożenie gorszego
do tego wybrałam świetną porę roku na te wydarzenia! aż jestem z siebie dumna :P zima... taka znacząca aura...
cytat można traktować jako wypowiedź Izy i Johnnego, w końcu siedzą w tym wszystkim razem ;]
tytułu nie odczytujcie jedynie dosłownie (o głównym wydarzeniu tego rozdziału)
coś nie mogę się doprosić nagłówka na bloga od ,,nagłówkowego świata", to niezwykle smutne...
pozdrawiam i życzę miłej lektury :*
,,Zima odetchnie zimnem na naszych szyjach,
śniegiem na naszych ścieżkach, gdziekolwiek się wybiera.
Wszystko co wiem o nas to,
że piękne rzeczy nigdy się nie kończą (...)
Wyczuwam chłód w powietrzu (...)
Miłość i strata, prawda, to kosztuje więcej
niż mogę poświęcić w tej chwili.
Może prościej jest skłamać?"
Iza podbiegła do swojej szafki i wyjęła
szybko czapkę, szalik oraz rękawiczki Johnnego. Koło niej w mgnieniu oka
pojawił się Ian i zabrał jej z dłoni rękawiczki.
- A to nie są męskie? Ja mam podobne… Masz
dziwny styl – zaśmiał się. Dziewczyna szybko mu je zabrała.
- Tak, są męskie. Muszę je oddać, bo je
wczoraj pożyczyłam – odparła.
- A od kogo? – zapytał zaciekawiony.
Chrząknęła. Te imię trudno było jej wypowiadać.
- Od… Johnnego – odpowiedziała po chwili.
Oczy rozszerzyły się Ianowi do granic możliwości.
- To wróciliście do siebie? – zapytał,
będąc ciągle w szoku.
- Nie, po prostu mi to dał, bo nie miałam
– powiedziała, głęboko oddychając, by się uspokoić. Niechcący przywołał
wspomnienia. Spojrzał na nią zatroskany, widząc jak to przeżywa.
- Może ja mu to oddam? – zaproponował.
Zwróciła na niego wzrok. Patrzył z troską. Może miał rację… lepiej będzie,
jeśli się z nim nie spotka. Musi zapomnieć, a spotkanie i być może rozmowa nie
pomogą jej w tym. Przytaknęła i podała mu rzeczy. Uśmiechnął się pokrzepiająco i
odszedł. A co jeśli Ian robił to w swoim własnym interesie, a nie robił tego
dla jej dobra? Może się z niej nie ,,wyleczył”? Postawiła krok w stronę, w
którą odszedł, ale powstrzymała kolejne. Przecież sama podjęła decyzję. Nie ma
odwrotu. Postanowiła, że pójdzie się przejść i ruszyła korytarzem powolnym
krokiem w przeciwną stronę. Po pewnym czasie postanowiła zatrzymać się przy
oknie i poobserwować spadające płatki śniegu. Między nimi dojrzała twarz
Johnnego z tym jego ciepłym spojrzeniem z wczoraj. Zamrugała. Znikł. Czyli ma tylko
przywidzenia. Westchnęła. Odwróciła się i zauważyła, że zatrzymała się
niedaleko wejścia do korytarza z szatniami. Co też ją tam tak ciągnęło?
Przecież to miejsce przynosiło same kłopoty… Na horyzoncie nagle pojawił się
Trevtner, który na pierwszy rzut niewprawionego oka, wyglądał całkiem
normalnie. Iza przyjrzała się mu jak skręcał w ciemny korytarz. Miał zaciśnięte
pięści, czyli nie chciał, żeby było po nim widać, ale był zły. Ale nie rozgniewany.
Zły ze smutku, bo nie pulsowała mu żyła na skroni. Tak dobrze go znała… Coś ją
ciągnęło w jego stronę. Przytrzymała się parapetu, przy którym stała, jakby nie
ufając samej sobie. Ale przecież poczuła nutkę zawodu, gdy dawała Ianowi rzeczy
do oddania Johnnemu, chciała sama się z nim spotkać. Puściła powoli parapet, a
nogi same poniosły ją pod drzwi męskiej szatni. Uchyliła drzwi i usłyszała
uderzenia w worek. Uśmiechnęła się delikatnie. Wiedziała, że tak będzie.
Podeszła do drzwi prowadzących do jej ukochanego. Nagle wszystko ucichło.
Usłyszała po chwili jak płacze. Ścisnęło jej gardło i niemal od razu wypłynęły
jej łzy. Otworzyła z rozmachem drzwi przed sobą. Spojrzał w jej stronę
zaskoczony, a ona podbiegła do niego i zarzuciła ramiona wokół jego szyi.
Podniósł ją i mocno do siebie przytwierdził, a ona otoczyła swoimi nogami jego
biodra. Trwali tak dłuższą chwilę. W końcu gdy się oderwali od siebie i
spojrzeli na siebie zaczerwienionymi oczami, przyszły myśli, które towarzyszyły
im wcześniej, cierpienia i zadane rany wróciły, szczęście uleciało.
- Czemu dałaś moje rzeczy temu baranowi?!
– uniósł się pierwszy Johnny.
- Jak mogłeś mną rzucić o parkiet?! –
Izabela nie pozostała mu dłużna. Odetchnęli głęboko. Chłopak uciekł wzrokiem
gdzieś w bok. Odezwał się dopiero po chwili namysłu.
- Chcesz być jeszcze ze mną? – zapytał.
Nie wiedziała co mu odpowiedzieć, nie była pewna. Były za i przeciw. Wyciągnęła
dłoń w jego stronę i dotknęła go, jakby sprawdzając czy jest tu naprawdę, czy
znów ma przywidzenia. Był. Poczuła pod opuszkami ciepło bijące od niego.
Przejechała palcami po jego brzuchu, aż dotarła do pępka, a później skierowała
dłoń w górę, aż do serca. Przyłożyła do niego dłoń i wczuła się w jego rytm,
przymknęła powieki. Johnny najpierw obserwował jej dłoń, a gdy zatrzymała się
na jego sercu, spojrzał na jej twarz. Oboje czuli uniesienie panujące w nich przez
ten, wydawałoby się, mało znaczący gest. Dreszcze nawiedzały ich ciała.
Uchyliła powieki i powędrowała wzrokiem i dłonią do jego twarzy. Badała jego
rysy, jakby była niewidząca i chciała go sobie wyobrazić. Nakreśliła linię jego
ust i zatopiła dłoń w jego włosach. Zjechała nią po jego karku, wywołując
kolejne dreszcze i skierowała się w dół po jego ramieniu, aż do dłoni. Uniosła ich
przyłożone do siebie dłonie na wysokość klatki piersiowej. Przez chwilę
przypatrywali się im w milczeniu. Wreszcie spojrzeli na siebie.
- Jeśli ty mimo wszystko nadal chcesz, to
ja także – odpowiedziała z lekką chrypką. Kąciki jego ust uniosły się powoli ku
górze. Przyciągnął ją delikatnie do siebie, założył za ucho zagubiony kosmyk
włosów, pocałował delikatnie i przytulił. Było to jakby przypieczętowaniem ich
decyzji.
- Kocham cię – wyszeptał jej w ucho.
- Ja ciebie też – odpowiedziała.
*
* *
Szli
sobie w stronę jej domu po zakończeniu lekcji, machając wesoło w przód i tył złączonymi dłońmi. Wokół szalały płatki śniegu. Dziś już oboje grzecznie w
czapkach, szalikach i rękawiczkach. Bardzo się za sobą stęsknili przez ten cały
trudny czas, więc wiele nie rozmawiali, mimo iż mieli o czym i było tego dużo, jedynie byli ze sobą i
cieszyli się swoją obecnością. Wiedzieli, że będzie trzeba kiedyś omówić to
wszystko co się stało i jak ma to teraz wyglądać, ale na razie odkładali tą
rozmowę. W pewnym momencie radosny wyraz twarzy Izy zmącił grymas, gdy
przypomniała sobie, że teraz to już musi porozmawiać z Pitkiem na ich temat, bo
może on tam karmiony nadzieją sądzi, że są razem, a przecież ona jest teraz z
Johnnym i to w nim jest zakochana. Gdy chłopak zauważył, że nad czymś
intensywnie myśli, postanowił zaryzykować i rozpocząć rozmowę.
- Nad czym tak myślisz? – zapytał. Nie
odpowiedziała od razu. Musiała się zastanowić czy zbyć go,
czy lepiej przedstawić mu całą sytuację. No bo co jeśli dowie się o tym od
kogoś innego? Nie chciała więcej kłótni i problemów.
- Muszę teraz złamać kilka serc, bo
wybrałam ciebie – odpowiedziała, śmiejąc się, jakby to był tylko żart. Spojrzał
na nią podejrzliwie. Spoważniała.
- Naprawdę znalazłaś sobie kogoś tak
szybko? Jeszcze mi powiedz, że z nim jesteś, że jedziesz na dwa fronty – czuł
jak zaczyna mu się robić gorąco w środku, przystanął i zwrócił dziewczynę ku
sobie. Przełknęła ślinę, wpatrując się w jego płonące gniewem oczy. Czyli
zaczyna się rozliczenie z przeszłości. Myślała, że dadzą sobie trochę więcej
czasu na sielankę, że te trudne rozmowy odłożą na później. Musiała go jakoś
uspokoić jednocześnie przedstawiając mu całą historię, żeby później nie było
problemów z niedopowiedzeniami. Poganiała siebie w myślach, by wymyślić jak to
zrobić, a on zastanawiając się co takiego chce mu powiedzieć, tworzył coraz
czarniejsze scenariusze, co tylko pogarszało stan jego nerwów i umniejszało
szansę Izy na to, że przedstawi mu sprawę w taki sposób, że nie dojdzie do
kłótni.
- To nie jest wszystko takie proste… –
zaczęła, a on zacisnął w pięść dłoń, którą nie trzymał jej dłoni. To co
powiedziała brzmiało jak zapowiedź czegoś złego, miał coraz gorsze przeczucia –
tylko pozwól mi dokończyć, wysłuchaj mnie do końca – poprosiła, a on już
upewnił się w przekonaniu, że usłyszy zaraz coś, co mu się na pewno nie spodoba.
Nerwy miał w strzępach i trzymał je na wodzy ostatkami sił, a przecież jeszcze
nic nie usłyszał. Pokiwał głową, obiecując, że wysłucha – to nie jest tak, że
kogoś sobie znalazłam… to raczej on mnie odnalazł – rozpoczęła. Zacisnął
szczęki. Czyli jednak ktoś był – pamiętasz turniej siatkarski? Byli ze mną moi
znajomi z Polski – kontynuowała, z trudem dobierając słowa. Przypomniał sobie
jak zobaczył jak jakiś gość trzyma ją za rękę. Czyżby to on ją ,,odnalazł”? –
więc to byli moi przyjaciele. Tylko przyjaciele. Nie byłam świadoma, że jeden z
nich jest we mnie zakochany… – uciekła gdzieś wzrokiem, zastanawiając się jak
najłagodniej przekazać mu jej relację z Piotrkiem – ja go oczywiście nie
kocham. Tego bądź pewny. Jest dla mnie po prostu ważny ze względu na naszą
wieloletnią przyjaźń – zaznaczyła, by nie miał wątpliwości co do jej uczuć i że
nie jedzie na dwa fronty.
- Więc w czym problem? Co w tym takiego
skomplikowanego, że kochasz mnie, a nie jego? – zapytał zbity z tropu.
- Bo mu tego nie powiedziałam –
odpowiedziała i zmrużyła oczy, jakby czekając na wybuch Johnnego. Jednak nic
się nie stało. Jedynie oczy, w których przed chwilą przygasł ogień, znów
zagorzały gniewem.
- Więc mu powiedz. Co za problem?! –
uniósł się.
- No bo ja… chyba… chyba narobiłam mu
nadziei i to dlatego to jest takie trudne… nie chcę go ranić, a zapewne to
zrobię… – mówiła, nie patrząc na chłopaka, który przestał jej słuchać w połowie
wypowiedzi, puścił jej dłoń, złapał się za głowę i odszedł kilka kroków od
niej. Wiedział, czuł, że zrobiła coś ważnego, coś znaczącego. Pozostawało tylko
pytanie co ma takiego na sumieniu, że nie może patrzeć mu w oczy, a tamtemu
lalusiowi to narobiło tyle nadziei, że tak bardzo się przejmuje. Odwrócił się
do niej, opuścił ręce i spojrzał na nią zrezygnowany. I tak się przecież
niejednego jeszcze dowie.
- Co zrobiłaś? – zapytał, starając się, by
jego głos brzmiał w miarę spokojnie. Iza znała go jednak na tyle dobrze, że
wiedziała, iż spokojny nie jest.
- Bo ja… bo on… myyy… emm… – miotała się
bezradnie wśród różnych stwierdzeń i słów, ale żadne nie wydawały się
odpowiednimi do przekazania swojemu chłopakowi, że całowała się z innym, mimo
że wtedy ze sobą nie byli – ale my wtedy nie byliśmy razem… no tak mi się
wydawało przynajmniej, bo tak się czułam, jakbyśmy zerwali… – usprawiedliwiała
się, a Johnny schował twarz w dłoniach, odetchnął głęboko, by nie zacząć
krzyczeć i spojrzał ponownie na Izabelę. Patrzyła w dół na swoje dłonie i
wyginała palce. Skrzyżował ręce na piersi i chrząknął, by ją pogonić – on mnie
pocałował – dokończyła cicho. Drugi raz w życiu jej ciche słowa zadudniły mu w
głowie, jakby były wykrzyczane. Coś go kuło w środku i czuł jakby dostał
obuchem w łeb. Miała rację, zerwali, ale mimo wszystko było to dla niego
trudne.
- Szybko odnalazłaś pocieszenie – wysyczał
przez zęby pierwsze co mu przyszło na myśl. Poczuła się urażona.
- Ale to nie tak. Mówiłam ci przecież, że
to nie ja szukałam, sam mnie znalazł – tłumaczyła.
- To czemu mu od razu nie powiedziałaś, że
z nim nie będziesz? – zadał pytanie, które było niezwykle trafne i na które nie
potrafiła do końca odpowiedzieć.
- Nie wiem… może po prostu nie chciałam go zranić? Może nie wiesz, ale
wyznanie swoich uczuć nie będąc pewnym uczuć drugiej osoby, bardzo dużo
kosztuje! On jest jak chodzący ideał, a ty sam chyba przyznasz, że nim nie
jesteś! Wtedy marzyłam, żeby być zakochaną w nim, a nie w tobie, bo ty okazałeś
się nie być wart, a on był i zawsze będzie, jestem tego pewna! Ale nie! Ja muszę
kochać ciebie i zranić najlepszego przyjaciela! – wykrzyczała wszystko co się w
niej kotłowało od kilku dni. Uraziła mocno jego dumę. Wiedział, że nie jest
idealny, sam to kiedyś przyznał, ale powiedział wtedy jej też, że chce być dla
niej idealny, a chęci się przecież liczą. Z resztą ona też nie była idealna i
wyznanie, że nie jest wart jej miłości tak go dotknęło, że nie pozwoliło mu
zostać. Odwrócił się od Izy i ruszył jak najdalej od niej.
Cała sytuacja między Johnym a Izą się bardzo skomplikowała.Ciężko im być razem,ale osobno także.Rozumiem,że Izie jest ciężko,lecz nie powinna dawać przyjacielowi nadziei.Po prostu jest to nie fair w stosunku do niego i jej uczuć.Mam nadzieję,że dogadają się jakoś w końcu. Szkoda byłoby zmarnować takie uczucie...
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie!Bardzo mi się podoba! ;*