PRZECZYTAJ ZANIM ZACZNIESZ! Odsyłam także do ogłoszeń. Ale do rzeczy. Znacie to na pewno: ,,wszystko co piszę jest fikcją..." itd, itp. Nic nie jest do końca fikcją... Żeby coś napisać, trzeba było to przeżyć lub chociaż o tym usłyszeć. I tak też jest z tym opowiadaniem. To będzie suma przeżyć moich i nie tylko moich. Bohaterowie będą mieszanką mnie i tych, których skądinąd znam. Pozdrawiam.

sobota, 29 grudnia 2012

18. Niechcący


możliwe, że nadszedł dzień, w którym znienawidzicie jedną z postaci ^_^
dziś jest krócej, jakoś tak przypadkiem tak wyszło... nie specjalnie, nie gryźcie :P
będzie trochę dramatu i coraz więcej przemyśleń różnych osób będzie się pojawiać :)
ostatnio (co prawda pod presją pewnej osoby xP) zaczęłam dopisywać zapasy i trochę w kropce jestem aktualnie, nie wiem jak to wszystko skończyć, ale wydumam, nie bój nic ;D
i nowość! cytat będzie jakby narratora ;]
bardzo lubię ten zespół, a za ta piosenkę baaaardzo ich cenię, jest bardzo nastrojowa i tak pięknie oddaje emocje, że po prostu wymiękam... najlepiej jej słuchać na słuchawkach :)
mam nadzieję, że będziecie zadowoleni i zaczniecie coś komentować :P
tytuł przez to, że w rozdziale wiele wydarzeń będzie się zdawało, że było niechcący właśnie ;)
zapraszam na mój drugi blog, to nie jest opowiadanie, to po prostu takie tam moje przemyślenia, klikajcie: Myślodsiewnia
pozdrawiam i milej lektury, do nowego roku! :*
                                                        
,,Ta miłość, którą czuje,
wszystko co kiedykolwiek znała
i cokolwiek o czym sądziła, że jest prawdziwe,
wydaje się, że zostało odrzucone.
Teraz jak ona będzie żyła?
To nic, ona nie chce świata (...)
po prostu odchodzi"

Nadszedł kolejny dzień szkoły. Estelle nadal naciskała, by Iza poszła na turniej, ale ona ciągle oponowała. Nie chciała brać udziału  w czymś, w czym bierze udział jej chłopak. Nie teraz. Sądziła także, że zrobiłaby mu tym zbyt dużą przykrość, a przecież jak ostatnio rozmawiali to wyrzucał jej, że daje mu niepotrzebne nadzieje, a później je brutalnie odbiera. Miał rację, ale nie robiła tego specjalnie. Postanowiła, że nie zrobi tego więcej. Porozmawia z nim, gdy już podejmie jakąś decyzję. Na razie nie zapowiadało się na to, więc nie mogła iść, bo to by było nie w porządku. Chociaż bardzo chciała rozwiązać tą chorą sytuację i móc powiedzieć coś konkretnego. Ale nie mogła. Była zawieszona w nicości. Znikąd pomocy, bo jak ktoś mógłby jej pomóc? To ona miała się zdecydować. Z jednej strony tak bardzo jej na nim zależało. Często wspominała chwile z nim. To jaki potrafił być czasem uroczy, a czasem, gdy był zdenerwowany, to był brutalny, lecz nie dla niej. O nią zawsze starał się dbać. Nigdy nie krzyczał, mimo że czasem miał wielką ochotę. Nigdy też nie podniósł na nią ręki, a przecież tak załatwiał większość spraw. Nie, gdy chodziło o nią. Z nią obchodził się jak z jajkiem. Zawsze lubił być wolny, przez nic i przez nikogo nieograniczany. Jednak jej pozwalał sobą kierować. Zdanie innych rzadko go obchodziło, ale nie, gdy to było jej zdanie. Na nie zważał zawsze. Z drugiej jednak strony, mało jej słuchał i zapewne niewiele o niej wiedział. Z tym Paweł miał rację. Tak nie powinno być. I tu właśnie powstawał zgrzyt. Niby czuła się dla niego ważna, ale z drugiej strony nie byli dla siebie przyjaciółmi. A przecież na tym polega dobry związek i przede wszystkim miłość, czyli uczucie, namiętność, ale i zrozumienie, wiedza o sobie, przyjaźń. Im więcej na ten temat myślała, tym więcej pytań chciała Johnnemu zadać. Postanowiła porozmawiać z nim. Wysłała mu smsa: Spotkajmy się tam, gdzie Ci zrobiłam największe nadzieje. Nurtuje mnie kilka pytań, na które muszę uzyskać odpowiedź. Może to Ty dziś narobisz mi tam nadziei. Skierowała się do męskiej szatni. Nagle zaczął jej dzwonić telefon. W pierwszej chwili pomyślała, że to jej chłopak i że ma może jakieś obiekcje, ale okazało się, że to była jej mama. Odebrała, zwalniając kroku.
- Mamo, to nie jest najlepszy moment – powiedziała na powitanie.
- Chyba zmienisz zdanie – odpowiedziała pewnie kobieta. Iza zmarszczyła brwi. Nie wiedziała o co może chodzić rodzicielce – mam dla ciebie mega niespodziankę! – zawołała coraz bardziej podekscytowana – macie – usłyszała jakby w oddali, a później chrobot, jakby ktoś przejmował słuchawkę – niespodzianka! – zawołała grupa nastolatków po drugiej stronie. Izabela zatrzymała się gwałtownie i zachłysnęła się powietrzem.
- Asia? Buena? Lowi? Pituś? – zapytywała z niedowierzaniem. Odpowiedział jej gromki śmiech przyjaciół. W sekundzie zapomniała o tym, co miała właśnie w planach i pognała na parking. Nie przejmując się nieobecnością na lekcjach, wsiadła do samochodu i ruszyła do domu na spotkanie z tak ukochanymi przez nią ludźmi. Ledwo wjechała na podjazd domu, wyskoczyła z auta i wparowała do budynku. Utonęła w morzu uścisków. Gdy się wyściskali, spojrzała na wszystkich po kolei. Trochę się zmienili, postarzeli. Jednak nie na tyle, by nie mogła ujrzeć w nich jej dawnych przyjaciół. Szczęście iskrzyło wszystkim w oczach. Wreszcie byli wszyscy razem. Mama wyjrzała zza pleców Asi i spojrzała na córkę podejrzliwie.
- A ty nie powinnaś być teraz przypadkiem gdzie indziej? – zapytała. Miała na myśli lekcje, ale Izabela pomyślała o czymś innym. Złapała się za głowę. Spojrzała na wyświetlacz telefonu. Jedno nieodebrane połączenie od Johnnego. Nie poszła na spotkanie, które sama zaaranżowała, i to w Tej szatni… Znów narobiła mu nadziei, a nawet tym razem tam nie poszła! Nic nie szło po jej myśli… miała świadomość, że zapewne zraniła kolejny raz osobę, na której tak jej zależało. Przecież nie zasługiwał na to. Nie mogła zawrócić czasu, więc skupiła się na chwili teraźniejszej.
- Oj, mamo. Było do mnie nie dzwonić. Chyba mnie usprawiedliwisz, co? – powiedziała z miną kota ze Shreka. Matka uśmiechnęła się delikatnie i zniknęła w kuchni.
- Coś się stało? – spytała się Buena. Szatynka pokręciła głową.
- Nic takiego… tylko pogarszam swoją już i tak nieciekawą sytuację – odpowiedziała i zaprosiła znajomych do swojego pokoju. Chłopcy zgłodnieli, więc poszli do kuchni, gdzie pani Mieczkowska przyrządzała właśnie obiad, a dziewczęta poszły za Izką, chcąc wydusić z niej wszystko na temat tej nieciekawej sytuacji. Dziewczyna posłusznie opowiedziała im wszystko od początku do końca.
- Chyba powinnaś wrócić do szkoły… – stwierdziła Asia po wysłuchaniu historii, a Ola przytaknęła.
- Leć. My wytłumaczymy chłopakom wszystko i zaczekamy na ciebie – dodała blondynka i uśmiechnęła się wspierająco.
- Tylko wiecie… – zaczęła Izabela.
- Powiemy tylko tyle ile muszę wiedzieć. Tak, tak. Jak zawsze – uściśliła Joasia. Iza uśmiechnęła się szeroko i przytuliła przyjaciółki. Złapała torbę i zbiegła na dół. Chłopcy pałaszowali właśnie w kuchni posiłek, gdy oznajmiła im, że wraca do szkoły.
- Ale czemuuuu? – zawył Lowi z pełną buzią, a mama spojrzała pytająco na córkę.
- Dziewczyny wam wytłumaczą – odpowiedziała – ciągnie mnie do wiedzy – zaśmiała się i mrugnęła w stronę matki. Gdy dotarła do szkoły, trwała już druga lekcja, na której była nieobecna. Napisała do Johnnego kolejnego smsa: Wybacz, że nie przyszłam i nie odebrałam. Coś mi wypadło. Moglibyśmy się spotkać teraz na przerwie?  Odpowiedź nadeszła dopiero po 15 minutach i nie brzmiała tak, jakby tego oczekiwała: Nie, nigdy więcej przeklętej szatni. Musiał się poczuć wyjątkowo urażony. Nie dziwiła mu się, jednak liczyła na to, że będzie bardziej ustępliwy wobec niej. Łzy napłynęły jej do oczu. Nie tak miało to wszystko wyglądać. Postanowiła, że go znajdzie i zmusi do rozmowy. Musieli wreszcie coś ze sobą zrobić, bo to zmierzało w złą stronę. Gdy zabrzmiał dzwonek, stała pod klasą, w której miał lekcję. Jak tylko ją zobaczył, zacisnął mocno pięści i nachmurzony w szybkim tempie zaczął oddalać się od niej. Podążyła za nim. Tak naprawdę nie zastanowiła się co ma mu powiedzieć. Jednakże była to sprawa drugorzędna. Teraz musiała go dogonić i spróbować porozmawiać, a zrozumiała, że to nie będzie takie łatwe. Podbiegła do niego i złapała go za rękę, lecz on ją wyszarpnął. Stanęła. Nigdy nie był tak oziębły wobec niej.
- Proszę, porozmawiaj ze mną – wołała za nim, ale nie zawracał, ani nawet nie ustał, by mogła do niego podejść. Nawet nie zwolnił. Wyszedł na zewnątrz. Ucieszył się, bo na jego ulubionym murku siedziała tylko Telli, więc mógł sobie spokojnie usiąść bez wyganiania upierdliwych pierwszoroczniaków.
- Co jest? – zawróciła się do niego dziewczyna.
- Iza chciała porozmawiać – odpowiedział.
- To nie powinieneś się cieszyć? – drążyła.
- Taa… zaraz po tym, jak mnie wystawiła i to w tym samym miejscu, gdzie zraniła mnie już dwa razy. Trzeci raz to było już dla mnie za wiele. Ona chyba sobie ze mną tylko pogrywa. Wiesz, że strasznie tego nie lubię – odparł. Stell pokiwała ze zrozumieniem. W tym momencie zbliżyła się do nich Izabela, ale nie zauważyli tego, ponieważ siedzieli tyłem do wejścia do szkoły.
- Nie sądzę, żeby tobą pogrywała. Ona naprawdę cię kocha. Inaczej nie wytrzymałaby z tobą – stwierdziła Es – nie to co ja.
- Wiesz, coraz częściej myślę, że ta miłość to dla mnie za ciężka sprawa. Chyba wrócę do poprzedniego trybu – podsumował Johnny.
- Czyli seks i nic więcej? – zdziwiła się Estelle.
- Taa… nasz związek to były czasy. Oczywiście dla mnie. Myślałem wtedy, że dla ciebie też… ten celibat mnie powoli wykańcza. Chętnie bym do nas teraz powrócił. Wszystko było łatwiejsze, gdy co dzień no wiesz – zaśmiał się i spojrzał na byłą dziewczynę, a ona na niego, zdziwiona. Wówczas zauważyli kątem oka, że ktoś za nimi stoi. Spojrzeli na Izę, która wpatrywała się w nich z oczami pełnymi łez. Chłopak szybko wstał i złapał ją za ramiona, gdy zauważył, że powoli się cofa, ledwo utrzymując równowagę.
- I to j-j-j-ja cię r-r-ranię?! – zawyła, dławiąc się łzami. Patrzył na nią, coraz bardziej żałując, że w ogóle ma coś takiego jak język – od-d-d jak d-dawna tak s-s-sądzisz?! – machnęła ręką z stronę Stelle na znak, że chodzi o powrót do niezobowiązującego związku.
- Nie, ja… – zaczął, ale nie pozwoliła mu dojść do słowa.
- Nie kłam! – krzyknęła. Przymknął powieki.
- Od… – zawahał się. Wiedział, że musi powiedzieć prawdę, ale z drugiej strony to tylko pogorszy sprawę – od walentynek… ale sama kazałaś mi się zastanowić nad naszym związkiem! – tłumaczył się. Odepchnęła jego ręce i schyliła się. Trudno było jej oddychać. Kucnął przed nią – ale ja zniosę wszystko, jeśli tylko zechcesz nadal ze mną być – powiedział cicho – to prawda, że brak mi tego i dlatego gadam głupoty, ale jeśli nie chcesz, nie będzie. Do ślubu, tak? – kontynuował.
- Co dzień… i to z Es… – odpowiedział mu szept. Wyprostowała się i spojrzała na chłopaka. Już nie łkała, ale łzy nadal jej leciały, nie umiała nad nimi zapanować – jesteś ze mną nieszczęśliwy. Nie pasuję do tej waszej amerykańskiej kultury i do ciebie. Nie będę cię więcej ranić, ani ty mnie – powiedziała stanowczo – bądź… – zastanowiła się – zaspokojony przez Estelle – dodała i odeszła zdecydowanym krokiem.

sobota, 22 grudnia 2012

17. Na ratunek


taki prezent na święta - trochę dłuższy niż zazwyczaj rozdział :)
no i czas na rozmowę ;>> od niej się rozpoczyna rozdział
pojawią się nowi ludzie :D <ekscytacja> xD wyhaczcie linki
ciekawe czy ktoś pozna tego kogoś pod linkiem 'Piotrek' ;)
jestem z siebie dumna, bo napisałam trochę zapasów :P teraz będzie wolne, więc postaram się napisać jak najwięcej, żeby nie było żadnej niezaplanowanej przerwy.
i dziś was zaskoczę! piosenka będzie polska ;]
oczywiście jak zawsze będzie to bardziej wymagająca muzyka, nie jakiś byle jaki radiowy gniot, a mianowicie mam dla was (według mnie) współczesną poezję śpiewaną :D tzn. HAPPYSAD
tytuł związany z nowymi postaciami tak tylko podpowiem.
życzę radosnego i dobrze przeżytego obchodu narodzin Jezusa :* wszystkiego dobrego robaczki, miłej lektury
                                                                 
,, Wtedy dopada mnie i łapie za kark,
zaciska pięści i rzuca na piach.
Zamykam oczy i z całej siły wołam we świat,
a złośliwe echo niesie tak:
bo ona, ona różne ma imiona.
Jedni wołają ją miłość, inni zgaga pieprzona"

                   Pociągnęła go w stronę ciemnego korytarza z szatniami. Gdy weszli do męskiej szatni, wyrwał się jej. Spojrzała na niego. Żyła przestała mu pulsować na skroni. Trochę się uspokoił. Jego ciężki oddech zwalniał i stawał się bardziej płytki. Usiadła na ławeczce przy ścianie i czekała. Sama dobrze nie wiedziała na co. Tępo wpatrywała się w ścianę naprzeciw i myślała. W końcu zerknęła na bruneta. Patrzył na nią. Miał łzy w oczach. Nigdy nie widziała płaczącego chłopaka. Coś ścisnęło ją za gardło. Nie mogła długo na niego patrzeć, więc szybko odwróciła wzrok.
- Pewnie nie wiesz co przechodziłem, jak się czułem, gdy patrzyłaś na mnie wtedy ze strachem, gdy uciekłaś, gdy teraz chowałaś się przede mną za tym knypkiem – mówił cicho, ale wyraźnie. Brzmiał niżej niż zazwyczaj, jakby mówił z głębi. Słychać było, że połyka łzy, próbuje być twardy. Efektu dodawało niewielkie echo powstające w pustej szatni.
- Musisz zrozumieć, że nie jestem łatwą do zrozumienia osobą. Jestem wrażliwa… wybacz, że uciekłam. To z nadmiaru emocji to wszystko. Moim celem nie było twoje złe samopoczucie. Uwierz. Jestem inna, przyznaję, dlatego trudno mnie zrozumieć. Dziś bałam się konfrontacji. Nie wiedziałam co ci powiedzieć. Teraz mogę powiedzieć, a raczej poprosić cię o trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego no i nas. Tobie też radzę zastanowić się nad związkiem ze mną. Widzisz sam, że nie jest łatwo, a to dopiero początek – słowa wypływały powoli z jej ust, jakby same wiedziały co teraz powinno zabrzmieć, jakby mózg nie brał w tym przedsięwzięciu udziału. Czuła się jakby słuchała kogoś z boku – wierzę, że nie chciałeś mi nic złego zrobić. Ufam ci nadal – ostatnie słowa wyszeptała. Kucnął przed nią i ujął jej dłonie w swoje. Z nerwów były zimne jak lody.
- Skoro mi ufasz to nad czym chcesz się zastanawiać? – zapytał spokojnie, bez wyrzutów. Spojrzała w jego zaczerwienione oczy. Uśmiechnął się smutno – ja jestem pewien już teraz, nie muszę nad niczym myśleć.
- Ale ja już nie – odpowiedziała zdecydowanie i wstała z ławki. Minęła go i skierowała się w stronę wyjścia.
- Nienawidzę tej szatni. To w niej za każdym razem dajesz mi nadzieję, a później odchodzisz zostawiając mnie z niczym – stwierdził wciąż nie ruszając się z poprzedniej pozycji. Zatrzymała się przed wyjściem i skierowała na Johnnego wzrok. Głowę miał opuszczoną, a oczy zamknięte. Wyglądał jak człowiek, którego opuściła wszelka nadzieja. I takim właśnie był.
*  *  *
Czuła jakby głęboki cień padł na jej życie. Nie widziała nic przed sobą. Przyszłość była taka niepewna i mroczna. Za sobą także nie miała dobrych widoków, bo przeszłość, jej dotychczasowe decyzje przysłaniały jej wszelkie dobre wspomnienia i jakiekolwiek pozytywy życia. Wierzgała całym ciałem i przecinała rękami powietrze wokół siebie, by jakoś przegonić tą nieznośną ciemność, ale ona nie ustępowała…
Mama Izy wparowała do pokoju córki, gdy tylko usłyszała jej krzyk. Okazało się, że krzyczy przez sen i rzuca się po całym łóżku. To nie był pierwszy raz. Ten sam koszmar męczył jej dziecko już od kilku dni. Mniej więcej od walentynek. Czyżby to miało jakiś związek? Ojciec Izabeli pojawił się za plecami matki i zajrzał do środka pokoju. Spojrzał na żonę zatroskanym wzrokiem.
- Coraz częściej myślę, że Ameryka to jednak był błąd… – powiedział cicho i odszedł zasmucony. Rodzicielka, którą męczyły takie same myśli jak tatę Izki, podeszła do dziewczyny i złapała ją mocno. Po kilku trudnych nocach dobrze wiedziała co robić, by uspokoić córkę.
Iza ostatnio budziła się bardziej zmęczona niż była przed zaśnięciem. Ledwo przytomna chodziła po szkolnych korytarzach, miała problemy ze skupieniem, przez co i słabsze oceny. Rodzice zaczęli na poważnie martwić się o córkę. Nie inaczej było z jej przyjaciółmi.
- Nie rozmawiałaś z nim od wtedy? – zapytał kolejny raz Paweł. Pokręciła głową – a powinnaś. Może jakbyś zamknęła choć jedną sprawę to mogłabyś wreszcie normalnie spać.
- Nie sądzę, by to pomogło… mam wrażenie, że ponownym kontaktem z nim pogorszyłabym tylko sprawę… – wymamrotała.
- O, idzie Stell. Może ona ci przemówi do rozumu – odpowiedział chłopak, gdy tylko zauważył znajomą w pobliżu. Estelle podeszła do nich z wielkim uśmiechem na twarzy. Rzadko się z nim rozstawała. Izka bardzo jej tego zazdrościła w tym momencie.
- Nadal nie chce gadać z Johnnym? – zwróciła się do kolegi.
- Nie, bo ponoć mogłoby to tylko pogorszyć sprawę. Rozumiesz coś z tego? – zapytał.
- Zawsze był problem ze zrozumieniem jej percepcji – odpowiedziała Telli, wskazując głową na przyjaciółkę.
- Hej! Rozmawiacie, jakby mnie tu wcale nie było – zaperzyła się Izabela.
- Bo takie właśnie ostatnio sprawiasz wrażenie. Niby jesteś, a jakby cię nie było – odparła blondynka.
- Ciałem, ale nie duchem – dodał Paweł, a Es pokiwała głową, popierając kolegę – ouu, patrzcie kto zmierza ku nam – powiedział po chwili, gdy zauważył idącego w ich stronę wspomnianego przez nich przed chwilą bruneta. Telli widziała na kogo chłopak zwrócił uwagę, a wiedząc jak zapewne zareaguje jej koleżanka, szybko złapała ją za nadgarstek. Iza spojrzała za siebie, by dostrzec o kogo im chodzi i zgodnie z przewidywaniami Stell chciała zwiać, jednak nie miała jak. Uścisk koleżanki był za silny.
- Zapraszam was na towarzyski turniej siatkówki halowej w ten weekend. Każdy może wziąć udział. Drużyny będą budowane z wszystkich chętnych. Ta akcja została zorganizowana w ramach promowania piłki siatkowej wśród młodzieży – powiedział Johnny oficjalnym tonem, gdy tylko dotarł do znajomych i rozdał im ulotki. Zerknął na szatynkę w nadziei, że ta ośmieli się wreszcie do niego odezwać, ta jednak wpatrywała się uparcie w swoje buty i siedziała cicho – zapraszam, ja będę – rzucił na odchodnym z nadzieją, że jego ukochana się stawi.
- Musisz iść – stwierdziła Estelle do przyjaciółki, jakby to było niepodważalnym faktem.
- Nie  – odparła hardo Izabela i szybko odeszła od przyjaciół. Nie lubiła, gdy coś nie działo się po jej myśli. A właśnie teraz tak było. Jeszcze zaledwie dwa miesiące temu miała dwie świetne przyjaciółki i spokój z chłopakami. Tydzień temu miała oddaną przyjaciółkę i udany związek. Wczoraj miała idealnego przyjaciela i przyjaciółkę. Dziś miała wrażenie, że straciła już wszystko. Cały spokój z niej uchodził. Ostatkami sił łapała jego resztki, ale chyba straciła już wszystko. Ukochany ją zawiódł. Kolejni przyjaciele ją zwodzili. Zawód zamieniał się w smutek. Smutek w niepokój. Niepokój w gniew. Gniew w oschłość. Utkwiła w kole. Oni ją zawodzili, a ona ich raniła oschłością. I tak wkoło. Nie wiedziała czemu tak z nią jest. Może to był jej mechanizm obronny? Może czas wreszcie zatrzymać te diabelskie koło i wysiąść?
Poczuła nagłą potrzebę czegoś innego, odbicia się od tego co jest w niej i wokół niej. Wspomniała polskich przyjaciół. Miała wrażenie, że z nimi wszystko było łatwiejsze, że wszystko wyglądało w Polsce całkowicie inaczej. Kontaktowała się z nimi sporadycznie. Może to był błąd? Postanowiła, że zaraz po powrocie ze szkoły się z nimi skontaktuje. Akurat będzie u nich wieczór. Zapewne będą go spędzać razem, bo mają ferie. Jak postanowiła tak i uczyniła. Weszła na skype i zadzwoniła do dostępnej przyjaciółki.
- Heeej – powitała ją cała paczka. Czyli jej przewidywania były trafne. Machali do niej energicznie, przepychając się przed ekranem, by tylko ją zobaczyć. Oczy napełniły jej się łzami. Byli tacy kochani… wzruszona uśmiechała się do nich szeroko. Gdy zauważyli, że płacze, spoważnieli, usiedli spokojnie i patrzyli na nią badawczo.
- Coś się stało? – zapytał Lowi. Lowi to był tak naprawdę Łukasz. Jak cała paczka miał 18 lat i był pełen życia. Mimo że nie lubił zbytnio sportu, miał idealne ciało. Był rudy, ale nie czuł się z tego powodu nieswojo, a wręcz uwielbiał swoje włosy, które genialnie komponowały się z jego brązowymi oczami. Był przystojny, więc nie narzekał na brak zainteresowania ze strony płci żeńskiej. Lubił mawiać, że trzeba w życiu spróbować wszystkiego. Kierując się tą zasadą, często zmieniał dziewczyny. Typowy lowelas. I to dlatego zyskał przydomek Lowi. Takie zdrobnienie. Teraz jego ruda czupryna zasłaniała prawie cały widok, a jego urzekające oczy wpatrywały się w kamerkę internetową.
- Nic takiego… tylko bardzo się cieszę, że was widzę. I to wszystkich! – odpowiedziała Iza i wytarła mokre policzki.
- Czyli nic ci tam w tej Ameryce nie zrobili? – dopytywał. Spojrzała w dół na swoje splecione dłonie. Nie lubiła kłamać i zazwyczaj tego nie robiła, a już szczególnie nie im. Więc co miała im powiedzieć? Że ten kraj rujnuje jej psychikę? Że nie może spać po nocach? Gdy ponownie spojrzała na ekran, Lowi siedział już na miejscu. Patrzyli po sobie ze zmartwionymi minami. Asia, najlepsza polska przyjaciółka Izabeli, poderwała się i zbliżyła do kamerki.
- Źle ci tam, prawda? – zapytała prosto z mostu. Szatynka nie wiedziała gdzie podziać wzrok. Po chwili zastanowienia pokiwała lekko głową – to wracaj jak najprędzej do nas – odparła dziewczyna i uśmiechnęła się delikatnie.
- Gdyby to było takie łatwe to byłabym już u was dawno… – odpowiedziała Iza.
- Ale co się dzieje? Może to tylko przejściowe. Tęsknota ci przejdzie – powiedziała Buena, czyli Ola. Ona otrzymała ksywkę z powodu swojej miłości do batoników Kinder Bueno. Była szczupłą wysoką blondynką, a zaprzyjaźniła się z pozostałymi z paczki przez przypadek. I to nie byle jaki. Jako że była bardzo ładna, Łukasz nie pogardził i nią i w końcu dołączyła do szlachetnego i ogromnego grona jego byłych. Była osobą bardzo dumną, więc nie potrafiła zaakceptować faktu, że ktoś z nią zerwał. Wytoczyła wojnę Lowiemu, a pozostali przyjaciele próbowali załagodzić sytuację i wtedy zbliżyła się do nich. Po zawarciu pokoju nadal się czasem spinali, ponieważ oboje nie lubią dawać za wygraną i są złośliwi. Mimo wszystko potrafią być dla siebie także przyjaciółmi.
- To chyba więcej niż tęsknota… po prostu z wami w Polsce było mi łatwiej i lepiej, więc pomyślałam, że powinnam się z wami skontaktować. Ładujecie mnie pozytywna energią – odpowiedziała, na co wszyscy się do niej szeroko uśmiechnęli. Nawet Pitek, czyli Piotrek, który dotąd siedział cicho i się nie wybijał. Był chyba najrozsądniejszy z nich wszystkich. Lubił siatkówkę jak Izka. To właśnie ona go nią zaraziła. Iza lubiła go przekornie nazywać zdrobniale Pituś, ponieważ był bardzo wysoki i wyglądał dojrzale jak na swój wiek. Miał ciemne włosy, które zawsze były w nieładzie, co dodawało mu niesamowitego uroku. Nie był tak przystojny jak Łukasz, ale się tym nie przejmował. Wolał słuchać o podbojach kolegi niż sam być łamaczem serc. Miał niebieskie oczy, które przyciągały wzrok. Był inteligentny i odróżniał się wieloma rzeczami od przyjaciół i pozostałych rówieśników. Inaczej się wypowiadał, inne rzeczy go interesowały. Jego specyficzny styl bycia i miłość do muzyki przyciągała wiele dziewczyn, ale na żadną z nich nie zwracał szczególnie uwagi, bo był od dawna zakochany w jednej ze swych przyjaciółek.
- Nadal nie powiedziałaś co się takiego dzieje – stwierdził jak zwykle błyskotliwy Piotrek.
- Jest tego tak wiele… nic nie idzie tak jak bym tego oczekiwała… nie jestem chyba przygotowana na taką życiową klęskę – wyznała Izabela – nie daję rady. Chciałabym to zostawić i uciec stąd.
- No to na co czekasz? – wtrącił Lowi.
- Nie mogę tak po prostu sobie lecieć do Polski! – zaoponowała szatynka.
- No to było tak od razu! My przylecimy do ciebie! Mamy ferie, więc spakujemy się i niedługo będziemy. Trzeba tylko skombinować kasę na bilety… – zaczęli się przekrzykiwać i rozmawiać między sobą, jak to wszystko zorganizują.
- Hej! – krzyknęła Iza. Spojrzeli na nią zdziwieni, że uniosła głos – nie zapędzacie się? Bilety są za drogie. Nie macie wiz. I w ogóle sądzę, że rodzice was nie puszczą…
- Hola, hola – zawołał Łukasz – wizy mamy – wyszczerzył się dumny z siebie – mamy prawie po osiemnaście lat, więc rodzice to nie byłby taki problem – spojrzał po znajomych, a oni ochoczo pokiwali głowami – kasa też się znajdzie, mamy odłożone trochę. Istnieją też dziadkowie – zaśmiał się.
- No tak, wy wszyscy przyjeżdżający do mnie to sensowniejszy pomysł niż ja jedna do was – odpowiedziała z ironią Izabela.
- Bella chica! Tęsknimy tak jak ty, więc dla nas ta podróż to będzie przyjemność. Już od dawna chcieliśmy się gdzieś wyrwać, nie? – powiedziała Asia, a pozostali chętnie się z nią zgodzili. Joanna była drobną kobietką z kobiecymi krągłościami. Miała kręcone włosy i czekoladowe oczy. Znała się z Izką od podstawówki. Rozumiały się niemal bez słów. Bardzo lubiła rysować i miała do tego talent. Lubiła także uczyć się języków. Bardzo chciała umieć śpiewać, niestety od zawsze miała z tym problem. Była typem człowieka, któremu słoń nadepnął na ucho.
- Ale to za duży problem! Macie nie przyjeżdżać! Wyrzucicie tylko kasę. Jedźcie gdzieś na ferie, a nie tam… – twardo oponowała szatynka. Gdy zakończyła rozmowę, nie była pewna na czym stanęło. Jednak ostatecznie stwierdziła, że wybiła im to z głowy. Poszła na dół do kuchni, ponieważ nie zdążyła nawet zjeść, gdy przyszła ze szkoły, tylko od razu ruszyła do swojego pokoju, by porozmawiać z przyjaciółmi. Weszła do pomieszczenia, a apetyczny zapach zagościł w jej nozdrzach. Uśmiechnęła się do mamy i poprosiła o posiłek. Kobieta spojrzała na nią podejrzliwie.
- Coś ty taka w skowronkach? Dawno cię takiej nie widziałam – powiedziała.
- Rozmawiałam z moją paczką z Polski – odpowiedziała dziewczyna zgodnie z prawdą – chcieli do mnie przylecieć, ale ich od tego odwiodłam. Co prawda tęsknię, ale to za duży wydatek. Nie mogą się dla mnie tak poświęcać.
- No tak… ale pewnie chciałabyś się z nimi spotkać, co? – zapytała matka. Dziewczyna pokiwała głową, bo miała usta pełne jedzenia. Gdy skończyła jeść i poszła z powrotem do pokoju, rodzicielka zadzwoniła do znajomych córki.
- Wiem, że chcecie przylecieć. Sądzę, że jesteście jej teraz potrzebni. Macie ferie, prawda? A co jakbyśmy wam ten wyjazd sfinansowali? Przylecielibyście?

sobota, 15 grudnia 2012

16. Konfrontacja


witam kolejnym rozdziałem, zbliżamy się niebezpiecznie do końca moich zapasów... to smutne. kiedy mam więcej czasu teraz to mam gorączkę i nie mam ochoty myśleć i o. dupa blada.
żadnego komentarza ostatnio nie było, to też smutne :(
dziś w rozdziale zmagania z uprzedzeniami i ze wstydem, powróci także jeden z bohaterów ;)
i taki morał z tej dzisiejszej mojej bajeczki, że pomimo wszystko musi dojść do  tytułowej konfrontacji, trzeba zawsze wszystko sobie wyjaśnić.
cytat można traktować zarówno jako 'Izowy', ale i 'Johnnowy' ;P
zapraszam do lektury :*
                                                   
,,Nie chcę zamknąć moich oczu, nie chcę zasnąć,
bo będę tęsknić (...)
Bo nawet kiedy śnię o tobie, 
najsłodszy sen nigdy nie wystarczy (...)
Nie chcę pominąć żadnego uśmiechu.
Nie chcę pominąć żadnego pocałunku.
Cóż, chcę tylko być z tobą"

Biegła ile sił w nogach, nie patrząc przed siebie. To i tak było bezcelowe, ponieważ łzy rozmazywały jej obraz. Chciała znaleźć się teraz w domu, w miękkiej pościeli i nie myśleć już o tym wszystkim. Było tego po prostu za wiele. Nie wytrzymywała już. Czyżby chwila szczęścia tak bardzo ją przytłoczyła? Wszelkie przemyślenia i maraton w kierunku domu przerwało jej zderzenie. Bynajmniej nie z rzeczywistością. Okazało się, że ktoś wybrał się akurat tamtędy na spacer.
- Nic ci się nie stało? – zapytał zafrasowany chłopak, przytrzymując Izę za ramiona, by się nie przewróciła, bo niebezpiecznie się zachwiała. Od ciągłego płaczu miała zawroty głowy i problem z równowagą – o Boże, Iza, to ty?! Czemu płaczesz? – wykrzyknął, gdy tylko ją rozpoznał. Zdziwiona dziewczyna przetarła wilgotne oczy i spojrzała na nieznajomego. Okazał się nim Paweł. Uśmiechnęła się delikatnie i odetchnęła z ulgą. Nie wiedziała czemu, ale nie chciałaby w tej chwili z nikim innym się spotkać. Paweł był wyjątkowy. Czuła się z nim komfortowo. Miała go za świetnego przyjaciela. Takiego od serca. Wybrał sobie genialną porę na spacer.
- Nic takiego… – nie wiedziała jak mu to wszystko powiedzieć, więc wyraziła swoją aktualną potrzebę – możesz mnie przytulić? – spojrzał na nią zdziwiony, ale po chwili przyciągnął ją do siebie delikatnie i podzielił się z nią swoim ciepłem. Zaczął ją lekko kołysać, jak to mają w zwyczaju matki uspokajające dziecko. Złe myśli gdzieś odpłynęły, serce powoli się uspokajało, a umysł uwalniał od wspomnień. Oderwała się od kolegi i uśmiechnęła się do niego w podzięce.
- Sądzę, że zrobiłoby ci się lepiej, gdybyś powiedziała co się stało. Może nawet mógłbym ci jakoś pomóc – stwierdził Paweł zachęcająco. Nie była pewna czy jest gotowa cokolwiek powiedzieć. Może to zdarzenie wydawało się błahe, może nic nieznaczące, ale nie dla niej. Ona była inna. Wciągnęła powietrze i już miała zacząć mówić, ale nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów, by opisać tą peszącą sytuację, spłonęła rumieńcem i wypuściła ze świstem zgromadzone wcześniej powietrze.
- Chyba potrzebuję jeszcze chwili… – powiedziała wreszcie.
- No wiesz, jeśli nie chcesz to nic na siłę – odpowiedział, dostrzegając jak się męczy.
- Nie, nie, nie o to chodzi. Zgadzam się z tobą, że powinnam z kimś porozmawiać i ty wydajesz się dobrą osobą do tego, ale muszę się zastanowić jak to ubrać w słowa, bo to dla mnie dosyć delikatny temat… – wytłumaczyła – może się przejdziemy? Dotlenię się i może będę efektywniej myśleć.
- Jasne – zgodził się i ruszyli ulicą. Już po kilku krokach mózg zaczął Izie sprawnie działać i postanowiła rozpocząć opowieść.
- Wiesz, że jestem z Johnnym? – zapytała na wstępie, a chłopak pokiwał głową – poprztykał się ostatnio ze swoimi znajomymi i próbował znów z nimi odbudować więź. Umówili się, że spędzą razem dzień jak dawniej. Wybrali dzień dzisiejszy.
- Ale przecież dziś walentynki! – przerwał jej Paweł. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Właśnie, ale stwierdziłam, że nie mogę mu zabraniać niczego i mimo wszystko mogę oddać im go na jeden dzień, nawet jeśli to święto zakochanych, którego nigdy nie obchodziłam, a miałam nadzieję, że wreszcie zacznę. Ale nic. Spędziłam wieczór z przyjaciółką – opowiadała dalej.
- U Gabrieli? – zapytał. Dziewczyna posmutniała. Nie wiedział dlaczego.
- Nie… u Estelle, a o Gabrieli to może opowiem ci innym razem – blondyn pokiwał głową na zgodę – w pewnym momencie Johnny pojawił się u niej, bo wiedział, że tam właśnie jestem. Miał bukiet róż. Były piękne – rozmarzyła się na chwilę, przypominając sobie jak wyglądały – poszliśmy do niego, bo jego mamy nie było i stwierdził, że nikt nie będzie nam przeszkadzał. Wtedy jeszcze nie domyślałam się co miał tak naprawdę na myśli – głos uwiązł jej w gardle. Przełknęła ślinę i spojrzała na przyjaciela. Patrzył przed siebie z poważną miną i zmrużonymi oczami – dobrze się razem bawiliśmy… łaskotanie takie tam bzdety… zaniósł mnie do swojego pokoju i położył na łóżku – zauważyła kątem oka, że Paweł zacisnął dłonie w pięści – zaczęliśmy się całować i w ogóle… zazwyczaj nie pozwalałam mu na tak wiele. Nie wiem czemu dziś tak było. Nie powiem, że nie było mi przyjemnie. Było całkiem… hmmm… inaczej? Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Zapomniałam o całym świecie. Zapomniałam o swoich zasadach… Kiedy chciał zdjąć ze mnie koszulkę, oprzytomniałam. Odepchnęłam go od siebie, a gdy chciał znów się do mnie zbliżyć, uciekłam. Może to się tobie wydawać głupie, ale… – rozpoczęła myśl, ale jej przerwał.
- Nie sądzę, że to było głupie – powiedział z hardą miną, wciąż wpatrując się wprzód – nie powinien sobie pozwalać na zbyt dużo.
- A może to moja wina? Nie powinnam pozwalać mu na tyle… – zamyśliła się. Chłopak zatrzymał się. Zatrzymała się i ona i spojrzała na niego zdziwiona.
- Słuchaj. To, że tutejsze panienki są niezwykle łatwe, nie znaczy, że ty jesteś taka sama. Jako twój chłopak powinien wiedzieć jaka jesteś. A na pewno nie taka jak najwidoczniej sądził. Na twoim miejscu przemyślałbym ten związek – stwierdził i ruszył dalej. Poszła za nim – i nie sądź, że mówię to od tak sobie. Ja znam bardzo dobrze swoją dziewczynę – na te słowa oczy Izy powiększyły się diametralnie.
- To ty masz dziewczynę? – zapytała zszokowana. Spojrzał na nią rozbawiony jej reakcją.
- A co, myślałaś, że już nie nadaję się dla żadnej? – odpowiedział pytaniem. Zrobiło się jej głupio. To wyraźnie brzmiało jak aluzja do tego, że go jakiś czas temu nie wybrała. Spuściła wzrok.
- Hej, no przestań. Żartowałem. Tak naprawdę to powinienem być ci wdzięczny , bo nie wiem co to by było, gdybyś wybrała wtedy inaczej – odparł i trącił ją łokciem. Spojrzała na niego już rozchmurzona – ja wtedy mówiłem prawdę, że zgadzam się z tobą. Nie pasowaliśmy do siebie. Nie czuliśmy chemii. Nie zmieniłem zdania i nie zmienię. Przyjaźń to dla nas najlepsza droga. No tylko popatrz teraz na nas – kontynuował z szerokim uśmiechem. Miał całkowitą rację.
- Co ja bym bez ciebie jako mojego najlepszego przyjaciela zrobiła? – zadała retoryczne pytanie Izabela i rzuciła się na kumpla – a tak właściwie to dziś są przecież walentynki… co ty tu robisz? – zapytała, gdy zakończyli okazywać swoją radość z odnowienia przyjaźni.
- Wracam z randki. Jest jakby – spojrzał na zegarek – prawie 24.
- Naprawdę?! – krzyknęła przerażona szatynka – rodzice mnie zabiją… – stwierdziła i ruszyła pędem w stronę domu – do jutra – zawołała do Pawła, pomachała mu i znikła za rogiem uliczki.
*  *  *
Dzień po walentynkach, a jej kochane skowronki nie ćwierkają razem? Coś tu nie grało… Popatrzyła badawczo na koleżankę. Wyglądała normalnie. Lekko się uśmiechała i rozmawiała ożywiona z ich koleżanką z klasy, ale cały czas też się ukradkiem rozglądała. Jednak nie tak jakby czekała, aż kogoś zobaczy, tylko jakby… obawiała się kogoś zobaczyć. Nie widziała jej od rana z Johnnym, więc czyżby chodziło o niego? Cóż takiego się stało? Podeszła do niej i odciągnęła ją od wścibskich uszu.
- Co jest? – wyszeptała pytanie, patrząc uporczywie na przyjaciółkę, która rozglądała się nerwowo dookoła.
- Nic – odpowiedziała jej Iza zdawkowo.
- Nic?! Myślisz, że jestem ślepa? – wysyczała w jej stronę Telli. Szatynka sapnęła niezadowolona. Nie uśmiechało się jej opowiadanie tego wszystkiego ponownie.
- Dobierał się do mnie, więc uciekłam – nakreśliła krótko sytuację przyjaciółce. Ta chwilę patrzyła na nią wyczekująco, jakby sądziła, że będzie coś więcej, albo że powie, że żartowała.
- To niby ten dramat, przez który przed nim wiejesz? – zaśmiała się blondynka. Iza skarciła ją spojrzeniem.
- To poważne! Mogłabyś się nie śmiać? – zaperzyła się.
- A to ci cnotka-niewydymka! – śmiała się dalej w głos koleżanka, za co dostała w głowę.
- Mogłabyś zejść ciut z tonu? – odparła zażenowana Izka – co cię tak dziwi? Czekam z tym do ślubu!
- Ja rozumiem, ale nie sądzisz, że to nie mnie powinnaś to powiedzieć? A ty zamiast postawić sprawę jasno, ukrywasz się po kątach – odpowiedziała Stell.
- Ja wiem… ale trochę obawiam się naszego spotkania… – powiedziała cicho szatynka.
- A wiesz co ci może pomóc? Konfrontacja z zaskoczenia! – zawołała Es z wyrazem twarzy wyrażającym: ‘ale jestem genialna’. Podbiegła do idącego nieopodal Johnnego i już chciała pchnąć go w ramiona Izabeli, gdy okazało się, że jej już nie ma w tym miejscu, gdzie ją zostawiła dosłownie kilka sekund temu.
- Co tobie? – zapytał brunet, gdy odzyskał równowagę po tym, jak go pchnęła.
- Chciałam zorganizować konfrontację, ale niestety za damę serca wybrałeś sobie chyba strusia pędziwiatra… – stwierdziła zawiedziona Estelle.
- Co? Iza była tutaj? – zapytał zdziwiony – szukam jej od rana wszędzie…
- No była tu jeszcze pół minuty temu – odparła blondynka – a tak w ogóle to odwaliłeś ci powiem… naprawdę sądziłeś, że uda ci się z nią? Ona to nie ja. Ostrzegałam cię, byś nie robił jej krzywdy!
- Nie rozumiesz! – krzyknął zdenerwowany – nie zrobiłbym nic wbrew jej woli. Ale ona… przynajmniej tak sądziłem… dała mi zielone światło!
- Jesteś pewien? – zadała nurtujące go pytanie. Teraz już niczego tak naprawdę nie był pewny i  tak też jej odpowiedział – nie wiedziałeś, że to typ cnotki?
- Nie! Niczego nie wiedziałem! Możesz dać mi spokój?! Już dość sam siebie dołuję przez wspomnienie jej strachu w oczach… to mnie prześladuje – odpowiedział ze smutkiem i odszedł powoli. Poczuł czyiś wzrok na sobie. Był wręcz palący. Spojrzał w bok. Paweł wpatrywał się w niego wrogo. Prychnął. Czyżby kolo jeszcze się nie pogodził z tym, że to mnie wybrała? – pomyślał. Powód był jednak inny. Gdy tylko minął rozgniewanego blondyna i skręcił w boczny korytarz, na horyzoncie pojawiła się biegnąca Izka. Podbiegła do przyjaciela.
- Jest tu gdzieś Johnny? – zapytała zdyszana.
- Był przed chwilą, ale poszedł w tamtą stronę – odpowiedział i wskazał ręką korytarz, w którym zniknął chłopak.
- To super – sapnęła. Bieniek spojrzał na nią zdezorientowany.
- Sądziłem, że go szukasz – odparł.
- Nie, nie… staram się go unikać – sprostowała.
- Boisz się z nim teraz przebywać? – zapytał. Zamyśliła się.
- Tak naprawdę to nie wiem… boję się z nim teraz porozmawiać. Nie wiem co miałabym mu teraz powiedzieć. Na pewno będzie oczekiwał wyjaśnień, a na razie mnie na nie po prostu nie stać – odpowiedziała zrezygnowana.
- Więc nie chodzi o to, że się go teraz boisz? – upewniał się przyjaciel.
- Nie, nie. Możesz sądzić, że jestem głupia – przerwało jej sapnięcie dezaprobaty – ale chyba miłość mi przysłoniła racjonalne myślenie. Nigdy się go nie bałam i nadal mu ufam. Wtedy… po prostu emocji było za dużo. Teraz jak o tym… o nim myślę to wiem, że nie zrobiłby mi nic złego – spojrzał na nią sceptycznie.
- Więc wszystko spoko tylko nie wiesz co powiedzieć… – podsumował i zaczął nad tym myśleć – może po prostu powiedz ,,zapomnijmy o tym co było, ale wiedz, że nie możesz liczyć na coś tego typu ode mnie przed ślubem”?
- Hahah, fajna koncepcja – zaśmiała się dziewczyna, ale od razu spoważniała i rozejrzała się nerwowo – chyba słyszałam gdzieś jego głos.
- Ale ty masz te zmysły – powiedział z uznaniem kolega – widzę go na końcu korytarza.
- O nie – zawołała i schowała się za Pawłem.
- Sądzę, że nie powinnaś odwalać takich szopek. Jeśli nie wiesz co mu powiedzieć to przynajmniej to mu powiedz. Mimo że zachował się jak niewrażliwy dupek, powinnaś mu ulżyć w cierpieniach i dać chociaż znak życia. Poproś by dał ci trochę czasu na przemyślenie wszystkiego, was – poradził – a przede wszystkim wyłaź stamtąd. Zbliża się. Masz szansę. Masz mnie blisko jakby co – dziewczyna wyjrzała powoli zza przyjaciela, a gdy zobaczyła swojego chłopaka zmierzającego w jej stronę, przełknęła głośno ślinę. Spojrzała na blondyna.
- Masz rację – powiedziała i wyszła na spotkanie Johnnemu. Ten zacisnął pięści. Wyglądał strasznie. Był zagniewany. Przeniósł spojrzenie z dziewczyny na chłopaka, za którym się jeszcze przed chwilą chowała i już chciał wyminąć Izę i ruszyć na biedaka, gdy złapała go mocno i powiedziała zdecydowanie:
- chodź – siłownia – przemknęło jej przez myśl. To zawsze mu pomagało. 

niedziela, 9 grudnia 2012

15. Rozemocjonowana

no no robaczki, dziękuję za cierpliwość :) wybaczcie, że wstawiam dziś a nie wczoraj, ale na prawdę nie dałam rady...
i dziś oto jest zapowiadane święto! i dużo emocji, aż użyłam caps locka ;D hahha, no
zapewne postawa Izy będzie dla was niezrozumiała, liczę się z tym, ale tak jak już niejeden raz wspominałam, psychika bohaterów jest dosyć złożona... co można zaobserwować dziś także u Es. ach, ten temat miłości!
piosenka zdecydowanie w moich klimatach ;] specjalnie pod te święto w dzisiejszym rozdziale :P nie słucham już od dawna Linkin Park, bo się zrobili za bardzo elektroniczni, jeśli wiecie o co mi chodzi ^_^
cytat jako Johnny
pozdrawiam i miłego zwiedzania wnętrza bohaterów ;D :*
                                              
,,Kiedyś byłem swoją własną ochroną, 
ale nie teraz, 
bo zgubiłem się wśród ścieżek życia (...)
Czarny wiatr zabrał cię ze sobą 
poza zasięg mojego wzroku (...)
Myliłem się"


     Estelle i Izabela mało ze sobą rozmawiały przez dłuższy czas od szokującej wizyty u Gabrieli, aż do dnia poprzedzającego Walentynki. Telli podbiegła do szatynki, złapała ją za ramiona, spojrzała jej w oczy z obłędem i wyszeptała:
- nie zniosę tych serduszek wszędzie… ocipieję zaraz! Weź mnie stąd – Iza zaśmiała się, objęła przyjaciółkę i wyszły na plac przed szkołą.
- Nie wiem czemu już dziś wieszają te wszystkie bzdety… ale są całkiem ładne – powiedziała spokojnie Izabela.
- Ładne?! No tak, czemu mnie to dziwi? Przecież masz swoją walentynkę – odpowiedziała Es i odwróciła się od koleżanki.
- Taa… pierwszy raz – odparła Izka. Blondynka zwróciła się momentalnie ku niej – co tak patrzysz? Nigdy nie miałam chłopaka… jak dotąd wykazywałam podobne podejście jak ty. Ale to prawda co mówią o tym, że jesteś anty dopóki nie masz z kim spędzać tego święta – uśmiechnęła się.
- I już cię nie mdli na widok tych wszystkich serduszek, kwiatów i pluszu? – zapytała Stell.
- Przyznaję, kiedyś okropnie – zaśmiała się szatynka – ale teraz mi to nie przeszkadza.
- Macie plany, co? – zadała kolejne pytanie Estelle.
- Taa… tak właściwie to nic nie mówił jeszcze – odpowiedziała po zastanowieniu Izabela. Antywalentykowa wytrzeszczyła oczy.
- Co?! Idź i się zapytaj. Może zapomniał o tym, że jutro są walentynki – powiedziała i popchnęła znajomą w stronę szkoły – ja jeszcze sobie tu posiedzę. Tu nie jest chociaż tak… serduszkowo – usiadła na murku przy schodach prowadzących do szkoły i odetchnęła. Iza weszła do szkoły i odnalazła chłopaka. Rozmawiał z Emilie. Czemu ją to nie dziwiło?
- Hej – powiedziała na przywitanie do nich i pocałowała Johnnego w policzek. Odpowiedział jej zdawkowo i dalej prowadził konwersację z kumpelą o jakimś wspólnym wypadzie całej paczki. Dziewczyna poczuła się całkowicie zlekceważona. Odeszła od nich i przycupnęła na parapecie. Obserwowała przez resztę przerwy parę rozmawiających przyjaciół. Emilie usilnie starała się skupić całą jego uwagę na sobie, ale on co chwilę zerkał w stronę parapetu i sprawdzał czy przypadkiem jego ukochana nie odeszła. Nie chciał, by odeszła, ale musiał wszystko dogadać w sprawie jutrzejszego wypadu. Drobna, zakapturzona dziewczyna niby przypadkiem ciągle dotykała jego ręki, wdzięcznie się uśmiechała i często mrugała, jakby jej coś do oczu wpadło. Momentami wyglądało to naprawdę komicznie, kiedy indziej bardziej żałośnie. Izie nie było wcale do śmiechu. Wreszcie zabrzmiał dzwonek i ,,podrywaczka” odeszła, a na odchodnym rzuciła w stronę parapetu triumfalny uśmiech. Johnny podszedł do swojej dziewczyny i chciał ja pocałować, ale ta odwróciła twarz. Spojrzał na nią zafrasowany.
- Przepraaaaaszam – powiedział jej do ucha – ale musiałem porozmawiać z nią o naszym jutrzejszym wypadzie… wiesz jak to było z tą moją paczką ostatnio… dużo czasu straciliśmy, strasznie mi ich brakuje i naszych odpałów. Powiedziałaś, że jesteś tolerancyjna. Puściłem cię samą z Estelle tydzień temu – Izabela spojrzała na niego zdziwiona.
- Czekaj, czekaj… jutrzejszy wyjazd? – zapytała, by się upewnić.
- Taaak. O ile dobrze pamiętam to się nie umawialiśmy… – odpowiedział spokojnie.
- No nie umawialiśmy się… – odparła, zrozumiawszy triumfalny uśmiech Emilie. Zabiera jej chłopaka akurat w Ten dzień. Podbiegł do nich jeden z ozdabiających szkołę na jutrzejsze święto i pokazał im różne odcienie różowego.
- Ah, zakochani! Wy wybierzecie najlepiej! Który lepszy? – zapytał. Na swoje nieszczęście przerwał im rozmowę, czego bardzo Johnny nie lubił, więc złapał biedaka za koszulkę jedną ręką, a drugą już wymierzał cios, ale powstrzymała go jak dotąd jedyna osoba, która potrafiła to zrobić skutecznie, czyli Iza.
- Psychol – powiedział do przestraszonego chłopaka, gdy ten szybko się oddalał.
- Drugi od lewej! – zawołała za nim dziewczyna. Odpowiedział jej nieśmiałym uśmiechem i kciukiem w górę.
- Szkoła schodzi na psy. Wszędzie pedały – stwierdził ciągle poirytowany ukochany szatynki.
- Johnny, on tylko dekoruje szkołę na jutrzejsze święto – odparła spokojnie dziewczyna. Rozejrzał się po korytarzu.
- Co do chu… – zaczął, ale usłyszał znaczące chrząknięcie – przepraszam, ale nie rozumiem co się tu dzieje…
- Jutro są walentynki – powiedziała. Oczy chłopaka rozszerzyły się szybko.
- Jutro?!
*  *  *
Siedziała na kanapie z kubkiem parującego kakao wśród porozrzucanych wszędzie chipsów i różnych innych przysmaków, którymi raczyła się podczas oglądania łzawych melodramatów i mniej lub bardziej śmiesznych komedii romantycznych. Obok niej siedziała... chociaż nie. Obok niej LEŻAŁA rozwalona na prawie całą kanapę Estelle z nogami położonymi na jej kolanach. O dziwo nie przeszkadzało jej to. Nic jej nie przeszkadzało. Nawet to, że poparzyła sobie język gorącym czekoladowym napojem. Naprawdę nic jej nie przeszkadzało prócz jednej rzeczy. Otóż trwał właśnie walentynkowy wieczór, a ona spędzała go wcinając słodycze i oglądając filmy z przyjaciółką, a przecież miała chłopaka! Ale była dobrą osobą i rozumiała to, że on musi spędzić trochę czasu ze swoimi znajomymi. I Emilie. Taa… Oczywiście nie była zadowolona, że musiał im poświęcić akurat Ten dzień, ale obiecała, że nie będzie zła i pozwoliła mu na ten wypad. Teraz zastanawiała się czy dobrze zrobiła…
- Hej! – Es pomachała dłonią przed oczami koleżanki – nie myśl tyle. Było mu nie pozwalać iść z tymi przydupasami – Iza skwasiła się.
- Przecież wyszłabym na zaborczą i nietolerancyjną. Z resztą nigdy specjalnie nie obchodziłam Walentynek, więc… – zawiesiła głos. Telli popatrzyła na nią badawczo.
- Chcesz być idealną dziewczyną, tak? Nie uda ci się – powiedziała pewnie. Nie wierzyła w to, że ktoś może być idealny. Nie chciała też wierzyć w miłość, tak wiele przeżyła cierpień przez nią… niestety, podświadomie wciąż czekała na tego jedynego.
- Cóż, co się stało to się nie odstanie. Oglądajmy – ponagliła Izka i popijając kakao, powróciła do oglądania filmu. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Stell poderwała się gwałtownie, robiąc jeszcze większy bałagan wokół siebie i pobiegła zobaczyć kto śmie je niepokoić o takiej późnej porze. Ustała jak wryta, gdy ujrzała za drzwiami Johnnego z bukietem róż. W pierwszej chwili przemknęło jej przez myśl, że to dla niej, ale od razu się opamiętała. To przecież niemożliwe.
- Hej – przywitał się gość – Iza mi napisała, że jest u ciebie. Mogłabyś ją poprosić? – no tak, Iza. Oczywiście.
- Jasne, poczekaj chwilę – odpowiedziała i pobiegła do salonu, w którym przebywały do tej pory – Johnny do ciebie – powiedziała do przyjaciółki, a ta zakrztusiła się. Estelle poklepała ją po plecach, a gdy tylko jej przeszło pognała do ukochanego. Uśmiechnęła się szeroko na jego widok. Miał róże! RÓŻE!
- Hej… wiem, że nie tak to wszystko miało wyglądać, ale… – nie zdążył dokończyć, bo szatynka rzuciła się na niego i mocno przytuliła. Zaśmiał się. Gdy tylko zakończyli uścisk, dał jej kwiaty. Wyglądały pięknie.
- Nie musiałeś – powiedziała Iza.
- Wiem – odpowiedział – ale wiem też, że oczekiwałaś innych walentynek, więc chociaż tak ci się odwdzięczę za to jaką jesteś cudowna dziewczyną – Izabela zarumieniła się na te słowa i spuściła wzrok. Uśmiechnął się. Uwielbiał jej rumieńce i to jak się peszyła.
- Dzięki – powiedziała cicho. Złapał jej podbródek i skłonił, by spojrzała z powrotem na niego. Było późno i ciemno, więc na ulicy paliły się światła, odbijając się w jej oczach. Wyglądała tak uroczo z kokiem poplątanych włosów na głowie i w za dużej koszulce ubrudzonej czymś brązowym. Strzelał, że to było kakao. Bardzo je przecież lubiła. Tak wiele zdążył się o niej dowiedzieć i jeszcze mu było mało. Zbliżył się powoli do jej twarzy i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Poczuł, że się uśmiecha. Mógłby teraz wybuchnąć z nadmiaru szczęścia, ale ktoś im przerwał.
- Daj te kwiaty, wstawię do wody, żeby nie zwiędły. Całkiem ładne, szkoda by było – powiedziała Es i wzięła bukiet od przyjaciółki – i tak, możesz sobie iść ze swoim kochasiem, poradzę sobie. Kwiaty odzyskasz jutro – uśmiechnęła się na odchodnym i wróciła do swojego domu, zamykając drzwi.
- Czasem myślę, że czyta mi w myślach – stwierdziła z uśmiechem Izabela. Johnny złapał ją za rękę i pociągnął na ulicę – a gdzie idziemy? – zapytała.
- Do mnie. Mama gdzieś wybyła, więc będzie spokój – uśmiechnął się. Mieli spory kawałek drogi do pokonania, więc zaczęli rozmawiać o tym jak spędzili dzień z daleka od siebie.
- No i Emilie wsiadła na quada ze mną, bo się bała – powiedział w końcu. Czuł duszę na ramieniu. Wiedział, że Iza jest na jej punkcie nadwrażliwa, ale nie chciał przed nią nic ukrywać. Skrzywiła się.
- Już wierzę, że się bała… – odpowiedziała z przekąsem.
- Ojej, no przecież wiesz, że jesteś tylko ty – odparł i przyciągnął do siebie. Szli dalej objęci. Szatynka się rozluźniła i po chwili byli pod jego domem. Przepuścił ją w furtce i w drzwiach. Gdy zapalił światło w korytarzu, zobaczyła w wielkim lustrze jak wygląda i przestraszyła się.
- O matko! Ja tak wyglądam?! – zawołała. Johnny podszedł do niej od tyłu i przytulił się do jej pleców. Poczuła przyjemne ciepło.
- Dla mnie wyglądasz przeuroczo – wymruczał jej do ucha i zdjął gumkę z jej włosów. Kosmyki opadły delikatnie na jej ramiona i załaskotały go w twarz. Zaciągnął się ich zapachem. Pachniały cudnie.
- Tylko tak mówisz… – zaperzyła się.
- Nie kłóć się ze mną – odpowiedział twardo.
- A będę! – odparła zawzięcie. Uśmiechnął się cwaniacko i przerzucił ją sobie przez ramię. Pognał do swojego pokoju, rzucił ją na swoje wielkie łóżko i zaczął łaskotać. Łaskotki miała niestety wszędzie. Śmiała się do łez i błagała, by przestał, ale nie słuchał tylko się z niej śmiał i łaskotał dalej. Przestał dopiero, gdy zagroziła, że zsika mu się do łóżka.
- Już nie będziesz się ze mną kłócić? – zapytał, leżąc obok niej i patrząc na sufit.
- Cóż… na pewno następnym razem się mocno zastanowię – odpowiedziała z uśmiechem.
- Tak w ogóle to ja nie wiedziałem, że ty masz taki słaby pęcherz – powiedział i znów zaczął się śmiać. Nie mogło mu to ujść na sucho, więc poderwała się, usiadła na nim i zaczęła łaskotać. Nie przewidziała tylko tego, że on jest od niej o wiele silniejszy. Zwinnie złapał ją za nadgarstki jedną ręką, a drugą pociągnął na siebie. Chcąc nie chcąc, położyła się na nim. Ich twarze dzieliły milimetry. Puścił jej ręce, które zaraz powędrowały w jego włosy, a on swoimi zaczął gładzić jej plecy. Popatrzyła mu w oczy przez chwilę, które bez przerwy śmiały się do niej. Nie mógł już dłużej czekać, aż wreszcie zbliży swoją twarz, więc skradł jej całusa, a gdy zaczęła oddawać pocałunek, pogłębiał go coraz bardziej, odkrywając coraz to nowe doznania, wędrując po jej podniebieniu. Złapał ją mocniej i położył na łóżku, zawisając nad nią, nie przerywając pocałunku. Zaśmiała się cicho. Odebrał to jako zielone światło do czegoś więcej, więc włożył dłonie pod jej koszulkę i zaczął odkrywać dotykiem nowe obszary jej ciała. Nigdy nie pozwoliła zajść mu aż tak daleko. Oderwał się od jej ust i skierował swoje pocałunki na jej szyję i dekolt. Westchnęła. Ale gdy uniósł ją lekko i chciał zdjąć jej koszulkę, zdrętwiała i szybko go od siebie odepchnęła. Poprawiła koszulkę i usiadła skulona na drugim końcu łóżka jak najdalej od niego. Zastanawiał się co zrobił źle. Czyżby był za mało delikatny? Tak bardzo się starał… Może było za mało wyjątkowo? Ale coś mu nie pasowało. Wyglądała na wystraszoną. Przecież dała mu te cholerne zielone światło! Dała? Wyciągnął w jej stronę dłoń, by ją do siebie przyciągnąć, ale ona od razu wstała i podeszła aż do ściany. Ustał po drugiej stronie łóżka. Czuł jakby w gardle miał pustynię. Przełknął ślinę z trudem.
- Co się stało? – zapytał cicho. Zerknęła na niego. Nadal widział w jej oczach strach. Czemu? Nagle wyparowała z pokoju i słyszał jak biegnie do drzwi wyjściowych. Rzucił się w pogoń za nią. Nie była taka szybka jak sądziła. Dogonił ja przy furtce i złapał za ramiona. W oczach miała łzy. Nie chciał tego. Bolało go to. Patrzyła na niego z przerażeniem szeroko otwartymi oczami. Nie rozumiał dlaczego.
- Zostaw mnie – wyszeptała ledwo słyszalnie, ale w ciszy nocy jej słowa słyszał nader wyraźnie. Wyraźniej niż by chciał. Powoli zwalniał uścisk, aż ją puścił, a ona od razu się odwróciła i pędem pobiegła w stronę swojego domu. Stał w tym samym miejscu jeszcze długo i patrzył w stronę, którą odbiegło jego serce, które najwyraźniej skrzywdził, choć to było ostatnie czego chciał.