PRZECZYTAJ ZANIM ZACZNIESZ! Odsyłam także do ogłoszeń. Ale do rzeczy. Znacie to na pewno: ,,wszystko co piszę jest fikcją..." itd, itp. Nic nie jest do końca fikcją... Żeby coś napisać, trzeba było to przeżyć lub chociaż o tym usłyszeć. I tak też jest z tym opowiadaniem. To będzie suma przeżyć moich i nie tylko moich. Bohaterowie będą mieszanką mnie i tych, których skądinąd znam. Pozdrawiam.

sobota, 24 listopada 2012

13. W drodze


no i proszę, jest trochę sielanki ;)
pojawiły się dziś różne wątki, taki misz-masz :P
tytuł jak zazwyczaj wieloznaczny
podoba mi się piosenka dziś wykorzystana, ale katuję jeszcze inną ;D
tylko akurat nie pasowała zbytnio więc nie ma jej tym razem...
może ktoś chce być informowany o nowym rozdziale? 
jeśli tak to skomentujcie w zakładce 'ogłoszenia', w treści jakiś kontakt dajcie :)
no to pozdrawiam i zapraszam do czytania :*
                                                          
,,Jak mogę kochać, kiedy boję się zakochać?
Ale patrząc na ciebie, stojącego samotnie,
cała moja wątpliwość nagle jakoś znika (...)
Będę odważna, nie pozwolę niczemu 
odebrać tego, co stoi przede mną"

Przed oczami ciągle miała przesłodki obrazek przytulającej się nowej z jej byłym chłopakiem. Miała ochotę wyrwać tej wywłoce serce i rzucić pod koła swojego cudnego różowego kabrioletu, by je malowniczo rozjechać. Tak, Rachel nie należała do tych co łatwo zapominają urazy, a jej związek był całkowicie udany dopóki ta idiotyczna szatynka nie weszła jej w drogę.
- Ta ofiara losu pożałuje, że w ogóle pojawiła się whenever w Ameryce… – powiedziała do grupy przyjaciółek, które wiernie otaczały ją swym wianuszkiem, gdy szła żwawo korytarzem.
- Tak właściwie to skąd ta pewność, że to przez nią Ian z tobą zerwał? – zapytała jedna z racjonalniejszych dziewczyn. Rachel ustała gwałtownie, a pozostałe wpadły na nią z impetem. Stojący nieopodal chłopcy z drużyny, wybuchli śmiechem, a wręcz tarzali się ze śmiechu.
- I co tak was śmieszy, douche bags?! – wydarła się najważniejsza w grupie – nie mam wątpliwości who is guilty rozpadowi mojego idealnego relationship! A zemszczę się na both! I Ianie i Izie czy jak jej tam… – odparowała do dziewcząt, otaczających ją. Mówiła dosyć głośno, więc chłopcy ją usłyszeli. Gdy to zauważyła, ściszyła głos i dalsze kłótnie i plany postanowiła snuć jak najdalej od zawodników.
- Ty, słyszałeś? – Eric trącił kolegę.
- Słyszałem, słyszałem. Co za głupia laska… – odpowiedział Tyler i zamyślił się – no cóż, trzeba chronić swoich. Ostrzegę Iana, że ‘panna-różowe-maserati’ chce go udupić. Tak ogółem to nadal nie mogę pojąć czemu on z nią był…  totalny bezsens.
- No co? Gorąca jest… – stwierdził Ric, za co dostał w tył głowy od kumpla.
- Opanuj się – powiedział Ty – czekaj, czekaj… to może być myśl. Nawet do siebie pasujecie! Zajmij się nią, a zapomni o Ianie i da spokój całej tej sprawie!
- Eee… że niby mam być przynętą czy coś? – zapytał zdezorientowany Eric, a czarnoskóry kolega poklepał go po plecach jak miał w zwyczaju i powiedział:
- nie martw się na zapas. Po prostu uderz do niej i się postaraj – wytłumaczył nierozgarniętemu chłopakowi, a ten pokiwał głową na znak, że rozumie. Przynajmniej mniej więcej.
*  *  *
Patrzyła jak drzewa migają jej przed oczami. Rozmazany obraz nie interesował jej nawet w najmniejszym stopniu. Siedziała zamyślona w samochodzie na tylnej kanapie i czekała, aż dojadą. Zastanawiała się co może ją czekać i co też powie, gdy spotka się twarzą w twarz z podejrzanie dziwną matką Gabrieli. Ciekawe czy w ogóle spotka się z przyjaciółką. Chciałaby ją w końcu zobaczyć… upewnić się, że wszystko jest w porządku i uspokoić Estelle.
- Dojechaliśmy – usłyszała  przytłumiony głos zza szyby samochodu. Zorientowała się, że mama puka w szybę i próbuje ją przywołać z krainy myśli. Dziewczyna wyszła powoli i rozejrzała się. Stała na obszernym podwórku gdzieś na wsi. Było cicho i spokojnie. Nie było żadnego samochodu oprócz ich. Niedaleko zauważyła stosunkowo duży dom. Rodzice skierowali się w jego stronę. Poszła za nimi. Mama zapukała do drzwi i uśmiechnęła się pokrzepiająco do córki. Po chwili otworzyła im pani w podeszłym wieku.
- Słucham? – zwróciła się do nich pogodnie. Pierwszą myślą na jej widok było zadziwienie jej radością i niedowierzanie, że jest na cokolwiek chora. Wyglądała jak w kwiecie wieku.
- Dzień dobry. Przepraszamy, że niepokoimy, ale czy mamy przyjemność z panią Forks? – zaczęła mama.
- Tak – odparła staruszka.
- Och, to dobrze – wymsknęło się Izie. Przez wygląd otoczenia straciła nadzieję, że to poprawny adres – przepraszam – powiedziała, zauważając karcące spojrzenie rodzicielki.
- Miło nam poznać panią. Chcielibyśmy porozmawiać z pani synową i jej córką, Gabrielą – ciągnęła dalej pani Mieczkowska.
- Och, ale oni mieszkają w Filadelfii… chcą państwo adres? – odpowiedziała babcia Brysi.
- Ale poinformowano nas, że mają być tutaj, by opiekować się panią, wyprowadzili się z Filadelfii – powiedział ojciec Izabeli.
- No to źle państwa poinformowano – stwierdziła z uśmiechem – nie potrzebuję na razie opieki, a o tym, że się wyprowadzili to nic nie wiem. A to coś pilnego?
- Tak – powiedziała zdecydowanie Iza, a kobieta zaprosiła ich gestem do środka i złapała za telefon.
- Zaraz zadzwonimy i się dowiemy, Siądźcie, proszę – wskazała kanapę w salonie. Państwo Mieczkowscy usiedli posłusznie.
- Halo? – powiedziała kobieta po chwili do słuchawki – witaj synuś. Czy chciałbyś mi o czymś powiedzieć? Na przykład o waszej przeprowadzce? – zapytała – nieważne skąd wiem. Moja synowa znów coś wymyśliła? – zapadła cisza na dłuższą chwilę – podaj adres, bo nawet nie będę miała jak was odwiedzić… – chwyciła za leżącą na stoliku nieopodal kartkę i zapisała szybko to co usłyszała. Po kilku minutach rozłączyła się – no więc moja synowa ma różne pomysły – zaśmiała się, zwracając się do swych gości – nadal mieszkają w Filadelfii tylko na drugim końcu. Szkoda, bo w poprzednim miejscu Gabrysia miała taką dobrą szkołę… a tak w ogóle to o co chodzi? Jesteście ich znajomymi? – zapytała w końcu.
- Jestem przyjaciółką Gabrysi ze szkoły. Ni stąd ni zowąd się wyprowadziła i trochę się zmartwiłam. Jedyne co miałam to pani adres – wytłumaczyła Iza.
- Ach, rozumiem – staruszka pokiwała głową – teraz mieszka na Johnston 1009.
- Dziękuję – odpowiedziała zadowolona dziewczyna – ale czemu tak szybko się wyprowadzili? Ostatnim razem jak Brysia się ze mną kontaktowała to powiedziała, że przeprowadzają się tutaj. Jej mama musiała ją okłamać. Tylko po co?
- Nie wiem – babcia wzruszyła ramionami – syn nie chciał mi wiele powiedzieć… mnie też dziwi fakt przeprowadzki i to w obrębie jednego miasta… widocznie nie chcieli tracić pracy… czyli było to pewnie spowodowane szkołą Gabrieli.
- Ale ona nie miała żadnych kłopotów… – odparła Izka i zamyśliła się.
- Nie wiem, dziecko, nie wiem – pani Forks pokręciła głową. Dowiedzieli się wszystkiego czego mogli. Rodzice Izy zrozumieli, że jednak coś może się dziać, a Izabela powracała z jeszcze większą liczbą pytań bez odpowiedzi. Pożegnali się z kobietą i wyruszyli w drogę powrotną.
*  *  *
Taka szczęśliwa to nigdy nie była, zmierzając do szkoły. Gdy wysiadła z samochodu koleżanki z ogromnym uśmiechem na twarzy, podskakując z radości, ludzie dziwnie się na nią patrzyli. Całkowicie się tym nie przejmowała i szybko przemierzała szkolny parking w poszukiwaniu ukochanego. Przyjaciółka wołała za nią, by zaczekała, ale była tak podekscytowana, że nogi same ją niosły, jakby wcale nie prosiły ją o pozwolenie. Wreszcie go zauważyła. Stał na szczycie schodów prowadzących do szkoły z ręką w kieszeni. Miał niedbale przewieszony przez ramię plecak, jeansy, czarną koszulkę i trampki, a włosy miał lekko zmierzwione. Rozglądał się po parkingu. Wyglądał genialnie, mimo śladów bójki na twarzy. Na szczęście nie miał nic złamane – chłopcy z drużyny wiedzieli co robili. Przez chwilę stała i wpatrywała się w niego jak w obrazek, nie mogąc się ruszyć. Jej kwiecista spódniczka igrała swobodnie na wietrze. Estelle dogoniła ją wreszcie i trąciła ją.
- Nie zapomnij tylko jak się oddycha – zaśmiała się do ucha koleżance. Wtedy Johnny je zauważył i uśmiechnął się na widok swojej dziewczyny. Izie lekko ugięły się kolana na ten widok. Es popchnęła ją delikatnie do przodu – idź wreszcie, bo nie zdążycie na zajęcia zakochańce – szatynka wytknęła jej język i odprowadziła wzrokiem, gdy ta odchodziła. Westchnęła. Trzeba zrobić dobre wrażenie! – postanowiła w myślach. Zaczęła powoli iść w stronę chłopaka, aby tylko się nie potknąć. Jego miała przecież zwalić z nóg, a nie siebie.
- Nie zdążysz na lekcje jak będziesz się tak włóczyć – zakpił jak to  miał w zwyczaju. Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Ale to dobrze. Przecież to, że są w związku nie znaczy, że mają wyzbyć się swoich charakterów. Za mało ludzi o tym pamięta.
- Martw się o siebie Trevtner! – odkrzyknęła i zrobiła naburmuszoną minę. Ustała i założyła ręce na piersiach. Chłopak zbiegł po schodach, pochylił się nad nią i wyszeptał:
- tylko nie krzycz – ucałował ją w czoło i wziął na ręce. Zaskoczona w pierwszym momencie zapomniała o prośbie i pisnęła, ale od razu się ogarnęła.
- Jesteś pewien, że możesz nosić ciężary? – zapytała z troską, gdy wnosił ją po schodach.
- Jakie ciężary? – odparł z uśmiechem. Rzeczywiście nie czuła się ciężka w jego ramionach. Wręcz przeciwnie, czuła się jak piórko. Niebywałe.
- Dalej jednak pójdę na własnych nogach – powiedziała stanowczo przed drzwiami szkoły. Wzruszył ramionami i postawił ją na nogach. Otworzył drzwi i przepuścił ją.
- Ale jak znów będziesz się tak wlec to będę zmuszony znów cię nieść – odpowiedział, wymierzając w nią palec wskazujący. Odgoniła go.
- Nie będzie potrzeby – stwierdziła z dumą w głosie i uśmiechnęła się cwaniacko. Johnny zmrużył oczy, zastanawiając się co knuje, bo wyraźnie na coś się zanosiło. Nagle dziewczyna odwróciła się i zaczęła biec, wołając:
- goń mnie! – gonitwa długo nie trwała, bo było już po dzwonku, więc ludzie się tak nie kłębili na korytarzach. Sprawnie wyminął kilku ludzi i złapał uciekiniera. Okręcił ją przodem do siebie i z poważną miną wpatrywał się jej w oczy.
- Wiesz, że nie dam ci uciec ode mnie – powiedział po chwili.
- Strasznie to zabrzmiało – zaśmiała się – kto w ogóle powiedział, że chcę? – dodała i uśmiechnęła się lekko. Chłopak ujął jej twarz w swoje dłonie i delikatnie pocałował, a gdy nie zaprotestowała, zaczął pogłębiać pocałunek. Dziewczyna wspięła się na palce i zatopiła palce w jego włosach, robiąc mu jeszcze większy nieład na głowie. Po jakimś czasie przypomnieli sobie, że znajdują się w szkole i oderwali się od siebie. Korytarz zupełnie opustoszał, więc pognali szybko do swoich klas. Gdy Iza weszła do sali, pierwsze co zauważyła to ogromny wyszczerz Stell, bo inni nie zwracali na nią szczególnej uwagi. No i z czego ta się cieszy? – pomyślała automatycznie. Po przeproszeniu za spóźnienie, usiadła w ławce i rozpakowała rzeczy. Przyjaciółka jednak nie dawała jej spokoju swoim wyszczerzem skierowanym nieustannie w jej stronę. Zaczęła się zastanawiać czy nie ma niczego na twarzy. Zapytała o to bezgłośnie koleżankę, a ta w odpowiedzi wskazała na włosy. Izabela pacnęła się w czoło. Johnny bawił się jej włosami! Dotknęła ich i z przerażeniem odkryła, że ma totalną szopę. Zaczęła szybko je poprawiać i dziękowała Bogu, że prócz Telli nikt jej nawet nie zaszczycił spojrzeniem, gdy wparowała spóźniona do klasy. Po zakończeniu lekcji dziewczyny wypadły z sali, śmiejąc się w najlepsze. Niestety musiały powrócić do rzeczywistości, która nie była do końca kolorowa. Iza opowiedziała przyjaciółce o wyprawie do babci Gabrieli.
- Co ta kobieta wymyśliła?! – zbulwersowała się Estelle.
- Spokojnie – powiedziała szatynka w próbie uspokojenia rozemocjonowanej koleżanki – mam adres, tak? Więc za kilka dni, jak tylko ci się szlaban skończy, pojedziemy tam i wszystkiego się dowiemy.
- Masz rację… jesteśmy już bliżej niż dalej rozwiązania – odpowiedziała Es już bardziej spokojnie – a tam w ogóle to gdzie twój kochaś?
- A nie wiem. Przecież nie będziemy ze sobą cały czas. Ma swoich znajomych, ja mam swoich. Bez spinki. Nie jestem jakąś zaborczą panną, ani on też – odparła Iza.
- On ma znajomych? Przecież go wystawili ostatnio, przez co w szpitalu wylądował – stwierdziła Stell.
- Chyba poszedł się z nimi pogodzić – powiedziała Izka i wskazała na grupkę nieopodal stojących ludzi i rozmawiających z Johnnym. Niby wszyscy wyglądali podobnie, a jednak z łatwością wyłoniła z tego tłumu swojego chłopaka. Swojego chłopaka? Czy mogła tak mówić? Oficjalnie to żadnego pytania nie było… no ale w końcu nie są w przedszkolu. Takie rzeczy się wie po prostu. Prawda? Tak?

sobota, 17 listopada 2012

12. Przebudzenie


no i mamy 12! moja ulubiona liczba :D
kurczę, muszę pisać więcej, bo nieubłaganie zbliżam się do końca moich zapasów! eh...
dziś jest ważny dzień! w opowiadaniu oczywiście ;) nie zabijajcie za łzawość tego fragmentu ^_^ i nie dajcie się nabrać! jak już wspominałam moi bohaterzy mają niejedną twarz... nie można do końca ufać nikomu. zazwyczaj na początku związku zakochani są bardzo ,,słodcy" i niemal ,,idealni", tak też jest w tym rozdziale jako że stawiam na realizm, więc nie bijcie :p
tytuł można wielorako odczytywać, z resztą jak prawie zawsze :)
w cytacie, linku i w trakcie opowiadania wykorzystałam piosenkę, przy której ten fragment wtedy pisałam :) bardzo ją lubię :P na dole będą tłumaczenia, ponieważ ważne są jej słowa, przekonacie się z resztą. cytat ponownie ustami Izy
zgłosiłam się do nowego projektu Oleńki_Kg, ale nie wiem co z tego wyjdzie, więc nic wam na razie nie powiem :P ;)
pozdrawiam i zapraszam do lektury :*
                                                    
,,Wróć, pomogę ci stanąć.
Odpuść i złap mnie za rękę.
Jeśli wszystkim, czego chciałeś, jestem ja, 
nie mogłabym dać ci mniej"

To dziś. Prawdopodobnie. Milion razy i na miliony sposobów wyobrażała sobie jak to będzie. Miała w pamięci ich ostatnią rozmowę. Tak bardzo chciała, by spojrzał na nią w ten sposób co wtedy. Już. Teraz. Natychmiast. Kiedy raz się doświadczy czegoś takiego, chce się więcej, chce się tego wiecznie. Do tej pory coś takiego mogła tylko sobie wyobrażać lub widywać w filmach. Mieć coś takiego we wspomnieniach… już to samo jest cudowne! A tak wiele może ich jeszcze czekać…Tak bardzo chciała, by już się wybudził, by już nie czuła się samotna, by był z nią, patrzył na nią, rozmawiał z nią. Czytała lekturę, którą miała do przeczytania na pojutrze. Wiedziała, że gdy się wybudzi nie będzie miała czasu ani głowy do takich rzeczy. Co chwilę odrywała spojrzenie od stronic książki i zerkała na Johnnego czy przypadkiem nie obserwuje jej. Cały czas czuła na sobie czyjeś spojrzenie. Nie wiedziała, że to Ian patrzy na nią zza szyby okna między szpitalnym korytarzem a salą. Miał iść po kawę i wrócić, ale tam w sali musiał siedzieć cicho, by Iza spokojnie nadrabiała szkolne zaległości i znosić jej tęskne spojrzenie rzucane co chwilę w stronę Johnnego. Tu mógł bezkarnie napawać się jej widokiem. Poczuł, że kawa zaczyna stygnąć, więc ociągając się, wkroczył do pomieszczenia.
- Proszę – powiedział i podał dziewczynie kubek.
- Chyba trochę przestygła – zauważyła i spojrzała podejrzliwie na chłopaka, ale zaraz wróciła wzrokiem do ukochanego. Ian poczuł ukłucie gdzieś w klatce piersiowej.
- A no bo nie przyszedłem tu od razu – powiedział zgodnie z prawdą.
- A to gdzie się włóczyłeś? – zapytała z uśmiechem, nie odrywając wzroku od chorego. Kolejne ukłucie.
- A niedaleko – odpowiedział. Mruknęła coś niezrozumiałego i powróciła do lektury. Nie mógł wytrzymać już po kilku minutach. Wstał i rzucił na odchodnym, że idzie się przewietrzyć, a ona tylko przytaknęła głową. Przechadzał się około godziny po szpitalnym ogrodzie. Był całkiem duży i ładny. Niestety nie pomagało mu to ogarnąć myśli. Musi cos zrobić… przecież nie jest taki! Nie daje za wygraną! Ale co racja to racja, to trochę niesprawiedliwe współzawodniczyć z gościem w śpiączce… Ale co mu pozostało? Musi coś wymyślić… Powrócił do szpitala i pełen determinacji wszedł do sali Johnnego. Nic się nie zmieniło. Iza siedziała i czytała, a Johnny leżał w bezruchu na łóżku.
- Nadal się nie wybudził? – zagaił.
- Nie – odpowiedziała krótko, nie przestając czytać. Westchnął. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Żadnych kombinacji, bo nie dają rezultatu.
- Porozmawiasz ze mną? – zapytał nieśmiało. Powoli uniosła wzrok i zamrugała.
- Co? – zauważył zdziwienie w jej głosie i oczach. Tak, wreszcie na niego spojrzała.
- Nudzi mi się i bardzo bym chciał porozmawiać – odparł z lekkim uśmiechem. Odchrząknęła i ku jego zaskoczeniu odłożyła książkę.
- A o czym? – zadała proste pytanie. Proste dla niej. Dla niego? Niekoniecznie.
- Hmmm… – zastanawiał się chwilę. Potrzebował jej bliskości – tak właściwie to jeśli już chcesz mi poświęcić czas to mam prośbę – patrzyła zaciekawiona jak wstaje i wyciąga do niej dłoń – naucz mnie tańczyć. Mogę się założyć, że potrafisz – uśmiechnęła się. Rzeczywiście umiała.
- No dobrze, ale wiesz, że będzie nam potrzebna muzyka? – zaśmiała się i ujęła jego dłoń. Wyjął telefon i puścił balladę. Położyła jego drugą dłoń na swoim wcięciu w talii, przysunęła się i zaczęła go cicho instruować. Bujali się lekko w lewo i prawo. Znał dobrze tą piosenkę. Specjalnie ją wybrał. Szeptał jej kolejne słowa:
- come back when you can. Let go, you'll understand. You've done nothing at all to make me love you less so come back when you can. Come back, I'll help you stand. Let go and hold my hand. If all you wanted was me, I'd give you nothing less. So come back when you can…* – gdy piosenka się skończyła, jeszcze przez chwilę się kołysali. Iza skierowała wzrok ku górze. Ich spojrzenia się spotkały. Nie wiedział czy dobrze robi, ale pragnienie wzięło górę i zaczął się pochylać, by ją pocałować.
- Umiesz tańczyć, prawda? – zapytała cicho. Uśmiechnął się delikatnie. Izabela miała mętlik w głowie. Nie wiedziała czy to z tęsknoty za Johnnym, czy pod wpływem chwili, czy może zaczęła coś czuć do Iana, ale chciała, by ją pocałował, choć bardzo się bała. Johnny? Ian? Johnny? Ian? Johnny? – obijało się jej o czaszkę, a on był już tak blisko… ich usta dzieliły milimetry… miała tak wyczulone zmysły… nagle usłyszała jakby ktoś się ruszał w pościeli. Odepchnęła zdezorientowanego kolegę i spojrzała na ukochanego. Miał szeroko otwarte oczy i próbował wstać. Niestety mięśnie mu odmawiały posłuszeństwa po długim bezruchu. Jego twarz wykrzywiał grymas złości. Podbiegła do niego i przytrzymała go na łóżku.
- Spokojnie, nie ruszaj się – powiedziała ze łzami w oczach. Nie tak miało być. Nie tak to sobie wyobrażała… czemu właśnie teraz?! – wyjdź! – krzyknęła do Iana, a ten posłusznie wykonał jej polecenie. Gdy wyszedł, Johnny wyraźnie się uspokoił. Spojrzał na dziewczynę z żalem. Nie tak miał spojrzeć…
- Czemu? – zapytał smutno. Patrzyła na niego, płacząc. Wzruszyła ramionami. Przyciągnął ją do siebie – ile spałem? – zapytał po chwili. Nie mogła nic z siebie wydusić. Wyjęła telefon i pokazała mu – to dlatego? Bo mnie tyle nie było? – zadał kolejne pytania. Znów wzruszyła ramionami. Otarła policzki, przełknęła ślinę i odchrząknęła.
- Wybacz – powiedziała cicho. Odgarnął kosmyk z jej twarzy.
- Wiem, że ty taka nie jesteś… To wszystko przez niego. Specjalnie wszystko zrobił. Zawsze mnie gnębił… – odparł.
- Nie… on mi pomagał. Przywoził i w ogóle… przyznał się nawet i wyrzucili go tylko z drużyny. Naprawdę żałował – odpowiedziała. Pokręcił głową.
- On właśnie taki jest. Zrobi wszystko, by coś osiągnąć. Nie dziwię się, że tym razem jego celem byłaś ty… Jak widać, nawet dla kogoś takiego jak on, jesteś warta wszelkich poświęceń – stwierdził z uśmiechem – tylko szkoda, że się nabrałaś – spuścił wzrok.
- Przepraszam… tak bardzo tęskniłam! Chyba dlatego byłam taka uległa… Tyle się działo, a ciebie nie było. Z kolei on był jak mój cień. Namieszał mi w głowie… – mówiła szybko, nie umiejąc opanować emocji. Złapał jej dłonie i uścisnął lekko.
- Spokojnie. Wiem… i przepraszam, że… – zaczął.
- Ale to przecież nie twoja wina tylko tej lekarki, która podała ci zły lek! – przerwała mu.
- Ale przecież to ja poszedłem na ten rewanż i to bez wsparcia, choć wiedziałem, że on będzie miał i że nie zachowa się honorowo i nie będzie walczył ze mną, tylko naśle swoich sługusów. To wszystko przez moją pieprzoną dumę… tak jak i to, że wtedy w szatni odszedłem i się później nie odzywałem, bo mnie trochę uraziłaś – obwiniał siebie. Zacisnął zęby i podciągnął się do pozycji siedzącej. Spojrzał na nią z uśmiechem, bo ona patrzyła na niego zmartwiona. Przyciągnął ją do siebie i delikatnie pocałował. Niby krótki buziak, a zaparł dech w piersi obojga.
- Dobrze, że masz takie wyczucie czasu – powiedziała z uśmiechem i ułożyła się koło niego. Położyła głowę na jego klatce piersiowej, a on zaczął głaskać ją po głowie. Trwali tak przez dłuższy czas, aż przyszła pielęgniarka. Stwierdziła, że trzeba powiadomić matkę chłopaka, o czym całkowicie szatynka zapomniała. Wyszła z sali i zadzwoniła po nią. Gdy skończyła połączenie, zauważyła, że na korytarzu siedzi Ian. Podeszła do niego.
- Czego nie rozumiesz w słowie ‘wyjdź’? – zapytała zdenerwowana.
- Sądziłem, że dotyczy tylko sali. Muszę pogratulować Johnnemu wygranej. Czekałem, aż sobie wyjdziesz – odparł.
- Jakiej wygranej? – zadała kolejne pytanie coraz bardziej poirytowana. Wstał i spojrzał jej w oczy.
- Wygrał zakład. Zakład o ciebie – odpowiedział. Spuściła wzrok. Nie wiedziała co myśleć. Wyminął ją i wszedł do sali.
- Gratuluję – powiedział z wrednym uśmieszkiem. Iza ustała w wejściu i spojrzała na zdezorientowanego Johnnego ze łzami w oczach.
- Co już wymyśliłeś, idioto?! – wykrzyknął i próbował wstać, ale nie mógł. Zgrzytnął zębami, a Ian mijając w drzwiach dziewczynę wyszeptał jej do ucha:
- come back when you can** – zadrżała. To był wers piosenki, którą jej śpiewał… Mam wrócić, kiedy będę mogła? Po co? Żeby to jednak on wygrał zakład? Wolne żarty… – pomyślała.
- Co ci powiedział? Nie pamiętasz co ci powiedziałem o nim? Co jest? – zadawał kolejne pytania, a ona nic nie mówiła. Cofnęła się na korytarz i oparła się o ścianę. Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Słyszała jak ją woła, ale nie reagowała. W końcu zaprzestał. Po chwili jednak usłyszała ciche skrzypienie łóżka. Wstał. Przerażona wparowała do sali i ujrzała jak odłącza się od wszystkich aparatur, stojąc przy łóżku. Złapała go za ręce.
- Przestań – nakazała.
- Jak mam przestać jak ode mnie odchodzisz – odpowiedział smutno.
- Kto powiedział, że odchodzę? – zapytała.
- Cokolwiek powiedział, wiesz, że to najprawdopodobniej nieprawda – odparł – czemu wciąż mu wierzysz?
- Boję się, że to co mam jest zbyt idealne, aż nierealne, że ty jesteś zbyt idealny… – odparła cicho, puszczając jego ręce.
- Nierealny? – ujął jej twarz w wyswobodzone dłonie i skłonił, by popatrzyła na niego – nie jestem idealny, więc nie mogę być nierealny. Ale… – zamilkł na chwilę, zastanawiając się jakich użyć słów – ale wiedz, że to co do ciebie czuję, sprawia, że chcę być idealny. Idealny dla ciebie. Dla nas.
*  *  *
- To kiedy wraca? – zapytała Es, gdy dowiedziała się, że Johnny się obudził.
- W przyszłym tygodniu. Musi przejść rehabilitację. Miał dużo urazów i przez tą śpiączkę mięśnie mu trochę zastygły czy coś – odpowiedziała Iza.
- A rozmawiałaś z rodzicami o Bryśce? – pytała dalej blondynka.
- Tak, ale niestety miałam chyba za mało argumentów – stwierdziła Izabela zrezygnowana – próbowałam też nakłonić ich do tego, bym po prostu ją odwiedziła, bo tęsknię i się martwię, ponieważ nie mamy od niej żadnych wieści, ale odpowiedzieli, że za mało czasu minęło i że trzeba sobie radzić z tęsknotą.
- No to lipa – podsumowała Stell.
- Yhm – potwierdziła szatynka – ale za tydzień może dadzą się namówić – powiedziała z nadzieją.
- Może… – odparła Telli – Ian zmierza w tą stronę – dodała po chwili, a Iza od razu gdzieś się rozpłynęła – no, no. Tak zniechęcić do siebie dziewczynę to chyba tylko Ian Kacperski potrafi – zaśmiała się, gdy wyżej wymieniony był w odpowiedniej odległości od niej, by to usłyszeć. Spojrzał na nią spode łba – i co się tak lampisz? – zadrwiła, a on odszedł bez słowa. Gdy straciła go z pola widzenia, Izabela od razu się pojawiła, sprawiając, że Estelle podskoczyła ze strachu – czasem mam wrażenie, że ty jakieś nadprzyrodzone moce masz… – stwierdziła z podziwem, na co Izka się roześmiała.
- Staram się go unikać. Johnny na pewno nie chciałby, żebym miała z nim jakikolwiek kontakt – odpowiedziała.
- Widzę, że znalazł sobie perfekcyjną kobietę – powiedziała Es. Iza spojrzała na nią zdezorientowana – lubi rządzić, a ty jesteś uległa, nawet jeśli od ciebie tego nie żąda. Ideał – wyjaśniła.
- Czy ty próbujesz mi go obrzydzić? – zapytała podejrzliwie Izabela.
- Weź, przestań. Przecież widzę, że się nie da – odpowiedziała ze śmiechem – mówię jak jest. Trochę wam zazdroszczę, że tak do siebie pasujecie… że się odnaleźliście… przyznaję, na początku myślałam, że się tak ciebie uczepił, żeby mi dopiec, ale teraz… Taka miłość, że idzie rzygać tęczą – śmiała się dalej.
- Czekaj, czekaj… czemu nic mi nie powiedziałaś o swoich podejrzeniach?! – zirytowała się Izka.
- Spokooojnie – uspokajała koleżankę Telli – nie chciałam ci nic mówić, bo to były tylko domysły. I widzisz? Okazały się nieprawdą. A jakbym to ci powiedziała to kto wie jak by to się skończyło… nie chciałam mącić, póki nie byłam pewna.
- No dobrze… tylko nie kryj więcej przede mną… – odpowiedziała Iza.
                                                           
*- wróć, kiedy będziesz mogła. Odpuść, zrozumiesz. Nie zrobiłaś kompletnie nic, aby sprawić, bym kochał cię mniej, więc wróć, kiedy będziesz mogła
**- wróć, kiedy będziesz mogła

sobota, 10 listopada 2012

11. Kości niezgody


no i proszę! jest kolejny ;) jest dużo starć między różymi bohaterami, więc dlatego tak zatytulowałam rozdział :p
pamiętacie, że Brysi nie ma? powoli, powoli będziecie się dowiadywać więcej
akcja się toczy tego samego dnia, którego się zakończyła w poprzednim rozdziale - tak gwoli ułatwienia wam ;)
pojawi się fakt, któremu tu dużo miejsca nie poświęciłam, a będzie ważny później, zapewne się zorientujecie który :P
no i dodatkowo nowe oblicze Iana
jak tak sobie teraz myślę to przypomina mi ta sytuacja ciut Pamiętniki Wampirów, a nie miałam takiego zamiaru ^_^ ale spokojnie, wszystko się zmieni, a przede wszystkim charaktery są zgoła inne niż w Pamiętnikach.
cytat jakby ustami Izy tym razem, jest w trochę trudnej sytuacji, ale zawsze przecież trzeba mieć nadzieję ;]
dziękuję za tyle odwiedzeń ;D tylko żeby jeszcze więcej komentarzy było, bo tak na prawdę to ja nie wiem prawie nic o waszych odczuciach i wrażeniach... a chciałabym!
doceniam Martę Ł! :DD :*
pozdrawiam i zapraszam do lektury :)
                                                                    
,,Bitwy są przed nami, wiele bitew jest straconych,
ale nigdy nie zobaczysz końca tej drogi (...)
Oni nadchodzą, by zbudować ścianę między nami,
my wiemy, że nie dadzą rady (...)
Odliczam kroki do twego serca"


- Kochana – zawołała Es i przytuliła Izkę.
- Nie wiem co się dzieje… – wyszeptała szatynka, a Stell pogłaskała ją po włosach, wciąż trzymając w objęciach.
- Damy radę – powiedziała – jak tylko skończy mi się szlaban, spróbujemy odbić Gabrysię.
- Nie rozumiem jej mamy… jak tak można?! – zapytała rozżalona Iza.
- Od zawsze taka była. Jakoś sobie poradzimy – stwierdziła Telli – choć na kawę, mamy dłuższą przerwę. Musisz mi opowiedzieć co nieco. Widziałam, że przyjechałaś z Ianem.
- Ach, to. Zawiła sprawa – odpowiedziała Izabela i opowiedziała zdarzenia ostatnich dni, gdy tylko doszły do stołówki i zasiadły do kawy z automatu.
- Jednak Johnny? – Estelle spojrzała badawczo na koleżankę po jej opowieści – jesteś pewna?
- Tak. Jak nigdy – odparła hardo Iza – jednak mam wrażenie, że masz coś przeciw…
- Nie, nie – powiedziała szybko blondynka, jednak nie zniosła spojrzenia przyjaciółki i przyznała, że jednak ma – ale nie przejmuj się mną, naprawdę.
- Nawijaj, a nie się wymigujesz – pogoniła ją Izka.
- Więc… byłam z Johnnym – przyznała Es. Izabela otworzyła usta ze zdziwienia.
- A ja tyle wam mówiłam… Czemu nie powiedziałyście mi wcześniej?! To musiało być dla ciebie takie trudne… przepraszam! – błyskawicznie znalazła się przy przyjaciółce i przytuliła ją.
- Przestań. Dawno i nieprawda – powiedziała z uśmiechem Stell – nie wyszło nam. On jest dosyć… niestały. Czułam się zaniedbywana. Zawsze było coś ważniejszego. Oczywiście na początku było cudownie. Może niezbyt romantycznie, bo on chyba do zagorzałych romantyków nie należy, ale było genialnie… – rozmarzyła się na chwilę – ale to nie znaczy, że się nie mógł się zmienić. Wiem, że jedno się nie zmieniło. Jeśli czegoś chce to to dostanie… A mówiłaś, że kiedy się wybudzi? – szybko zmieniła temat.
- Prawdopodobnie za kilka dni – odpowiedziała Izka i zapatrzyła się w przestrzeń, myśląc jak to będzie. Poczuła skurcz w żołądku. Nie tylko umysłem tęskniła, ale i całym ciałem. Nie mogła się doczekać, aż jego oczy znów będą na nią patrzeć. Estelle obserwowała znajomą, uśmiechając się. Iza wydawała się totalnie zakochana. Oby tylko jej nie skrzywdził – pomyślała z troską. Przemyślenia obu pań przerwał Ian.
- Hej. Przyznałem się i mnie jakimś cudem nie wyrzucili. No przynajmniej nie ze szkoły, bo w drużynie już nie jestem… – powiedział i zamachał ręką przed twarzą Izabeli, bo ta nadal zdawała się być nieobecna.
- No weź. Zrozumiałam – odpowiedziała dziewczyna i odgoniła jego dłoń – no to chyba dobrze? Mówiłeś, że nie wiesz czy zostaniesz sportowcem, więc nic straconego.
- No tak, ale teraz trochę mi szkoda… – odparł lekko zawiedziony.
- Znajdziesz sobie inne zajęcie – odpowiedziała lekceważąco Telli, a on odszedł nadąsany – jaki wrażliwiec – zaśmiały się.
- To nie ty będziesz musiała go znosić po szkole – powiedziała i skrzywiła się lekko.
- No wybacz, ale nie mogę pojechać z wami, mam niepodważalny szlaban jeszcze kilka dni – usprawiedliwiała się Es.
- Wiem, wiem… chcę tylko, by Johnny się obudził jak najszybciej – stwierdziła Iza i poszły na lekcje. Izabela zaliczyła pierwszą ocenę niedostateczną, ale nie przejęła się nią. Nie to co jej rodzice.
- Nie sądzisz, że za dużo czasu tracisz na siedzeniu w szpitalu? – zapytała ją mama, gdy tylko się dowiedziała.
- Mamo! – zaperzyła się dziewczyna.
- Ja rozumiem, że chcesz tam być jak się wybudzi, ale zobacz co się dzieje! – odparła kobieta – dziś sobie odpuścisz. Pojedziesz jutro. Będzie piątek, nie będziesz musiała się przygotowywać.
- Co?! – zawyła Iza.
- To tylko jedno popołudnie. Nie uschniesz z tęsknoty – powiedziała z przekąsem rodzicielka, a tata pokiwał głową z aprobatą.
- Tato, ty też przeciw mnie? – rozżalona dziewczyna spojrzała na ojca jak na ostatnią nadzieję.
- Traktujesz mnie jak Brutusa? – zaśmiał się – córcia, jedno popołudnie w domu ci nie zaszkodzi… – Iza odwróciła się bez słowa i zamknęła się w swoim pokoju. Położyła się na łóżku i przez godzinę wpatrywała się bezmyślnie w sufit. Mama ustała w progu i popatrzyła na nią. Uśmiechnęła się.
- Zły wiek na naukę – stwierdziła spokojnie. Córka poderwała się z łóżka.
- Nie zauważyłam, że weszłaś – odpowiedziała – nie mogę się wziąć do roboty…
- Widzę – zaśmiała się kobieta – jak się postarasz to ci wyjdzie. Tylko musisz chcieć. Też byłam kiedyś w twoim wieku. Da się – wyszła. Izka wstała i odsunęła wszystkie myśli na bok, zasiadając do książek. Szybko ogarnęła to co najważniejsze i gdy już przysypiała nad biurkiem, postanowiła iść spać. Musiała jeszcze tylko wytrzymać w szkole i znów będzie z Johnnym.
*  *  *
- Więc zrobimy tak: zaraz po szkole pojedziemy do jej babci i spróbujemy pogadać z jej mamą. Może chociaż się spotkamy z Brysią. Tęsknię strasznie… – powiedziała na powitanie Estelle do Izy.
- Oszalałaś? – zapytała wzburzona szatynka – ja także tęsknię, ale nie możemy tak po prostu tam jechać… przecież to daleko! Ty masz szlaban, ja tez nie mam za ciekawie, bo za dużo czasu spędzam w szpitalu i pogorszyły mi się oceny… Minęły dwa dni, a tobie tak odbija? Jak wyście sobie radziły jak wyjeżdżałyście na wakacje?
- Nie rozumiesz… ja wiem, że jest coś nie tak… Ona powinna się odezwać! – mówiła coraz głośniej zdenerwowana Es.
- Nie możemy robić takich głupot, bo ty masz przeczucia! – wykrzyknęła Izabela i odeszła na lekcje. Mijały kolejne przerwy, a one ani słowem się do siebie nie odzywały. Nie traciły jednak czasu. Obie myślały nad kompromisem. Iza myślała nad tym jak mocno by się zdenerwowali rodzice, gdyby nie wróciła przez cały dzień do domu z powodu ‘misji ratunkowej’ koleżanki. Stell zastanawiała się z kolei czy można poczekać do następnego tygodnia z tym, czy powinna już działać. W końcu znała mamę Gabrysi… wszystko było możliwe. Dziś po szkole albo dopiero w poniedziałek… głupi szlaban! Że też ona zawsze musiała coś nabroić w najmniej odpowiednim momencie. Będzie trzeba przełożyć akcję na poniedziałek… Przełamała się i podeszła do zafrasowanej koleżanki.
- Pojedźmy w poniedziałek – powiedziała.
- Czas nie zmienia postaci rzeczy… Sądzę, że powinnyśmy zaangażować rodziców – odparła Iza.
- Znam rodziców. Pomyślą, że chcę jakoś się wywinąć ze szlabanu – odpowiedziała Telli, a koleżanka spojrzała na nią podejrzliwie.
- Wszystko ma swoje powody – powiedziała tajemniczo, ale blondynka ją zrozumiała.
- Tak, tak.. Próbowałam już różnych rzeczy, żeby uniknąć kary – przyznała się.
- Więc widzisz, że nic się nie dzieje bez powodu – stwierdziła tryumfująco – sądzę, że moi rodzice powinni nam pomóc. Ale może być problem z twoim szlabanem… Pewnie wyjdzie na to, że pojadę tylko ja. Ale to lepsze niż nic, prawda? – Estelle przytaknęła lekko zasmucona. W tej chwili podszedł do nich Ian, a Es próbowała szybko się gdzieś ulotnić, jednak Iza złapała ją za łokieć i syknęła:
- co ty kombinujesz?
- Próbuję tylko zostawić was samych gołąbki – wyszeptała jej do ucha Stell i zaśmiała się. Izabela spojrzała na nią karcąco – żartowałam – powiedziała w obronie.
- Przecież wiesz, że to nie tak – odszepnęła jej Iza, a blondynka wywróciła oczami. Chłopak patrzył zdezorientowany na szepczące między sobą dziewczyny. Postanowił im przerwać.
- Heeej. Coś nie tak? Mam coś na twarzy? – zapytał.
- Nie, nie. Wszystko w porządku – uśmiechnęła się do niego szatynka, a Telli wybuchnęła śmiechem, przez co dostała z żebra. Wyburczała coś niewyraźnie i odeszła obrażona.
- Przejdzie jej – powiedziała Iza, odprowadzając przyjaciółkę wzrokiem.
- Okeeej. To co, dziś możesz jechać? – zapytał.
- Dziś tak – odpowiedziała, ale z małym entuzjazmem, więc chłopak odnalazł jej spojrzenie i zapytał niemo co jest – co tak patrzysz? Wszystko w porządku – odparła.
- Coś często to powtarzasz, a nie wygląda na to – odpowiedział. Po chwili zastanowienia opowiedziała mu w skrócie co się u niej dzieje. Dużo tego było. Nie wiedział co powiedzieć, jak pocieszyć, więc podszedł i delikatnie ją przytulił. Poczuli przyjemne ciepło, rozchodzące się powoli po ich ciałach. Stali tak dłuższą chwilę, aż przerwał im dzwonek. Oderwali się od siebie gwałtownie. Zakłopotana dziewczyna uśmiechnęła się leciutko do niego.
- To do zobaczenia po szkole – powiedziała i odeszła, a on stał i nie mógł się ruszyć. Patrzył za nią tęsknym wzrokiem. Czemu Johnny?! Czemu nie ja?! – pytał siebie i zacisnął pięści. W przypływie złości uderzył szafkę z całej siły, aż pozostało wgniecenie. Rozejrzał się, ale nikogo nie zobaczył. Nikt nie widział. Poszedł na lekcje, ale nie mógł się skupić. Czekał, aż wreszcie znów się z nią spotka, by zawieźć ją do chłopaka, którego kocha. Żałosne… Jestem żałosny… Kiedy się tak zmieniłem? To… miłość?  – rozmyślał. Przerwał mu kolega, który trzepnął go w głowę.
- Co ty odpier… – zaczął, ale nie skończył, bo zorientował się, że siedzi w pustej klasie, a przypatrują mu się Tyler i nauczycielka, która skwasiła się, gdy usłyszała co chciał powiedzieć.
- Rusz tyłek, bo pani Morrison chce zamknąć klasę – powiedział czarnoskóry chłopak. Ian pospiesznie zebrał rzeczy i wyszedł z pomieszczenia – co się z tobą dzieje? – zapytał Ty, gdy go tylko dogonił.
- Nic – użył uniwersalnej odpowiedzi. Kumpel zatrzymał go i stanął przed nim twarzą w twarz – nie mam ochoty gadać. Nie masz co liczyć na zwierzenia. Lepiej idź do AA.
- Ej! – krzyknął za kolegą Tyler, bo ten wyminął go i szybkim krokiem zaczął się oddalać. Nie zareagował. Tylera się nie olewa – stwierdził w myślach i zawołał kolegę, z którym się trzymali. Złapali Iana we dwóch i zaprowadzili do najmniej zaludnionego korytarza  – teraz się możesz rozwinąć – powiedział. Były kapitan drużyny łypnął na niego groźnie i wbił spojrzenie w swoje buty.
- To ta chora sytuacja… wykańcza mnie – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia, gdy zauważył, że koledzy nie dadzą za wygraną.
- To ją zakończ – odparł Eric, który pomógł Tylerowi zaciągnąć Iana do tego korytarza. Zainteresowany spojrzał na niego jak na idiotę.
- Nie sądzisz, że gdybym mógł to bym to zrobił? – zakpił.
- Niby co ci przeszkadza? – zapytał Eric, nie zważając na zachowanie kolegi. Wiedział, że jest taki, bo jest mu ciężko.
- Próbowałem! Ale ona już wybrała i nie chce zmienić tego wyboru. Widzę to. Jedyne co mi pozostało to być przyjacielem, bo inaczej to mnie w ogóle wyrzuci z życia! – powiedział Ian łamiącym się głosem. Pierwszy raz widzieli go w takim stanie.
- Musisz odreagować. Znajdziemy ci jakąś na jedną nockę i będziesz jak nowo narodzony – zarządził Ric. Tyler nie zdążył go ostrzec, że to zły pomysł, a on sam nie zdążył uchylić się od ciosu. Dostał prosto w twarz.
- Nie chcę żadnej dziuni! – wykrzyknął autor krwawiącego nosa Erica i odszedł od kolegów. Czarnoskóry pokręcił głową z dezaprobatą, patrząc na kumpla, który próbował zatamować dłońmi upływ krwi.
- Naprawdę sądziłeś, że się nie zmienił? – zadrwił.
- Przecież się zarzekał, że żadna laska go nie zmieni! – zaoponował krwawiący. Ty poklepał go po plecach.
- Gościu, najwyraźniej to jest super-laska. Coś jak Superman – zaśmiał się – chodź, bo mi się tu wykrwawisz i tamten będzie miał jeszcze większe kłopoty…

sobota, 3 listopada 2012

10. Migracje


no i mamy kolejną sobotę :) już dwa dni temu miałam wrażenie jakby nadszedł czas na publikację ^_^ to zapewne przez święta :P 
dziś tak jak pisałam tydzień temu o Ianie ciut, a za tydzień mieszanka wybuchowa, i to dosłownie ;D 
jest dłużej niż poprzednio ;) a tytuł to z powodu odejścia i powrotu różnych bohaterów, jak przeczytacie to będziecie wiedzieć :p
cytat jako, że dziś jest o Ianie, to właśnie pod niego, więc zmieniłam z liczby mnogiej w orginale tekstu piosenki na pojedynczą.
ciągle piszę ciąg dalszy, więc zastoju w dodawaniu nie planuję ;] mam już w tej chwili drugie tyle tekstu napisanego :D
pozdrawiam i zapraszam do czytania i komentowania ;*
                                                                            
,,Jestem tym zdesperowanym, szukającym znaku.
Jestem tym samotnym, opuszczonym tu w ciemności (...)
Jestem tym zmęczonym, 
zmęczonym poszukiwaniem dwóch słów,
których nie mogę powtórzyć (...)
Między nami jest wojna.
Zimno wokół, a gorąco w środku (...)
Jestem zmęczony czuciem tego samego.
Chcę coś poczuć!"

Siedziała od kilku minut w miejscu, gdzie chciała się znaleźć już od rana. Nie mogła usiedzieć w szkole. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek najlepiej będzie jej w szpitalu. Patrzyła jak leży na łóżku, a jego klatka piersiowa miarowo unosi się i opada. Był taki spokojny. A w niej? Istna burza. Nie mogła uwierzyć w to co się działo. Jak ten skończony idiota mógł jak gdyby nigdy nic do niej podejść?! To chyba jakiś chory żart. Chyba jest w jakimś popapranym reality show, bo niemożliwe… Jej przemyślenia – kolejne błyskawice – przerwał dzwonek telefonu.
- Halo? – powiedziała do słuchawki.
- Cześć… – powiedziała jakoś niesamowicie smutno Gabriela.
- Co się stało? – zapytała szatynka nerwowo. Czyżby znów coś złego?
- Wiem, że nie tak to powinno wyglądać, ale nie ma czasu na pożegnania… Z resztą wiem, że jesteś teraz w szpitalu z Johnnym – mówiła powoli Brysia, a Iza nie dowierzała własnym uszom. Jakie pożegnania?! – muszę wyjechać. Babcia poważnie zachorowała i musimy się nią zająć. Wybacz, że muszę was pozostawić. Chciałam zostać, ale mama mi zakazała. Wiesz jaka ona jest… kolejne kłótnie i tak nic nie dały. Jak wróciłam ze szkoły to dom był już prawie pusty. Postawili mnie przed faktem dokonanym… – Izabela słuchała w ciszy kolejnych słów. Nie mogła nic z siebie wydusić przez dłuższą chwilę.
- Ale jak to… a co ze szkołą? Co z twoim chłopakiem? Z nami? – wykrztusiła z siebie kilka pytań.
- Muszę wszystko zostawić – odpowiedziała blondynka i załkała do słuchawki. Iza usłyszała jak ktoś coś krzyczy po drugiej stronie – muszę iść. Będziemy w kontakcie – powiedziała szybko Gabrysia na odchodnym i rozłączyła się, pozostawiając szatynkę zagubioną w myślach, które przebiegały przez jej umysł jak przez autostradę. Estelle! Teraz jest jej potrzebny ktoś kto ją przytuli. Nikt tak nie przytulał jak Telli. Wybrała numer koleżanki i słuchała kolejnych sygnałów. Podciągnęła kolana pod szyję i objęła wolną ręką nogi. Skuliła się w sobie. Miała takie uczucie, jakby miała się zaraz rozpaść w drobny mak. Nagle ktoś odezwał się po drugiej stronie, ale to nie była Es…
- Słucham? – powiedziała jakaś kobieta.
- Eee… dzień dobry. Ja chciałabym rozmawiać z Estelle – powiedziała Iza.
- Przykro mi, ale moja córka ma szlaban do końca miesiąca – odpowiedziała mama Stell.
- Ach… no to do widzenia – odparła dziewczyna i rozłączyła się, nie czekając nawet na odpowiedź. Spojrzała na chłopaka na łóżku przed sobą. Nic się nie zmieniło. Leży jak leżał. Oddycha jak oddychał. Niby jest tak blisko, a zarazem tak daleko… Łza spłynęła jej po policzku. Schowała twarz w dłoniach.
- Obudź się, proszę… – wyszeptała, gdy ponownie spojrzała na niego. Zamiast tego usłyszała pukanie do drzwi sali. Odchrząknęła – proszę – powiedziała. Do środka wszedł Ian. Wytrzeszczyła oczy. Wstała błyskawicznie z fotela – czego tutaj chcesz? – zapytała zdenerwowana.
- Spokojnie – uniósł ręce do góry, gdy zobaczył, że dziewczyna znów zaciska pieści – chciałem go tylko zobaczyć… i  ciebie też. Wiem jak to przeżywasz. Mógłbym coś dla ciebie… dla was zrobić? – Izabela spojrzała na niego. Wydawał się okazywać skruchę. Ale ona nie należy się jej…
- Przyznaj się do tego co zrobiłeś – powiedziała.
- Ale ja nie mogę… to znaczy… to zrujnuje moją karierę! Wyrzucą mnie z drużyny! Wyrzucą mnie ze szkoły! – odparł chłopak, ale dziewczyna była nieugięta.
- Nic więcej zrobić nie możesz – stwierdziła – o tylko tyle proszę.
- Tylko?! Chyba aż! – uniósł się – nie wiesz czego oczekujesz…
- Wiem, że dla tak zadufanego w sobie i w swojej karieryjce człowieka to duże poświęcenie, ale nie sądzisz, że jesteś mu to winien? – zapytała i wskazała na leżącego bez ruchu Johnnego – wiesz, że jeśli szybko nie wybudzi się ze śpiączki może nie umieć już powrócić do normalnego życia?! – tym razem to ona się uniosła. Ian zobaczył jak ponownie oczy napełniają jej się łzami. Spojrzał na niegdysiejszego najlepszego kumpla. Wiedział, że musi to zrobić.
- Dobrze – odpowiedział po chwili. Postanowił dokończyć zmiany w swoim życiu. Do końca nie wiedział czy chce być profesjonalnym sportowcem, więc nie musiał na dobrą sprawę wiele tracić. Drugi semestr dopiero się zaczął, powinni go przyjąć w jakiejś innej szkole – zrobię to, jeśli to ma w jakiś sposób wynagrodzić mu mój błąd – Izka uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi – długo tu siedzisz? Nie wyglądasz dobrze… – powiedział. Faktycznie dużo czasu spędziła ostatnio w szpitalu. W nocy się nie wysypiała. Miała wory pod oczami i była blada – przyniosę kawę – stwierdził i wyszedł. Dziewczyna opadła na fotel. Była wykończona dzisiejszym dniem, więc szybko przysnęła. Gdy wrócił z dwoma kubkami i zobaczył, że odpłynęła, uśmiechnął się na ten widok i usiadł po drugiej stronie łóżka Johnnego. Wypił zawartość jednego kubka, wpatrując się w okno. Po kilkunastu minutach usłyszał jak ktoś wchodzi do sali. Odwrócił się i zobaczył mamę poszkodowanego. Wstał szybko z fotela.
- Ian? Jak ja dawno cię nie widziałam… – powiedziała kobieta i przytuliła go – znów się przyjaźnicie? – zapytała zaciekawiona, ale obudziła się Izabela. Przywitała się z nią – marnie wygląda, odwieź ją do domu – zwróciła się z powrotem do niego.
- Jasne – zapewnił, nie zważając na sprzeciwy dziewczyny – a wracając do tematu to nie, nie przyjaźnimy się… Chciałem tylko zrobić coś dla niego, bo to… – urwał. Wyznanie winy trudno przechodzi przez gardło. Spojrzał na Izę i  dokończył, nie odrywając od niej wzroku – bo to przeze mnie Johnny jest w szpitalu – matka spojrzała na niego zdziwiona, a on spuścił głowę i przymknął powieki. Spodziewał się krzyków, wyrzutów i tym podobnych, ale nic takiego nie usłyszał. Uniósł wzrok – przepraszam – wyszeptał.
- Cóż… – powiedziała wreszcie kobieta – na pewno nie chciałeś, żeby to się tak skończyło.
- Oczywiście. Chciałbym tylko jeszcze powiedzieć, że się przyznam – odpowiedział Ian. Kobieta pokiwała głową z uznaniem i uśmiechnęła się blado.
- Chodźmy – wtrąciła się Iza. Wyszli na dwór i odetchnęli świeżym powietrzem.
- Ty się przyjaźniłeś z Johnnym? – zadała wreszcie pytanie, które ją nurtowało od kilku minut.
- Tak… to było dawno temu. Jak jeszcze był w drużynie. Ale zacząłem go traktować jak wszystkich pozostałych, czyli tak jak ty to określiłaś, jak sługę. Wtedy po prostu się wypisał i odwrócił ode mnie. W parku powiedział mi, że nie chciał być kimś takim jak my i dlatego odszedł – wyznał.
- Nie wiedziałam, że grał – odpowiedziała.
- Nie można wiedzieć wszystkiego – skwitował z uśmiechem – chodź, musisz wreszcie się wyspać i to we własnym łóżku – wsiedli do samochodu, a gdy ruszyli, Iza momentalnie zasnęła. Gdy dotarli na miejsce, wziął ją na ręce i zaniósł do jej pokoju.
- Uparta z niej dziewczyna – powiedziała mama Izy do Iana – dziękuję, że ją przywiozłeś. A tak w ogóle to jak się nazywasz?
- Ian Kacperski – odpowiedział i wyciągnął dłoń przed siebie. Kobieta uścisnęła ją z zachmurzoną miną.
- Czy to nie ty wrzuciłeś ją do rzeki? – zapytała podejrzliwie.
- Tak to ja – odparł ze skruchą – i bardzo dziękuję, że była pani tak wyrozumiała – matka pokręciła głową.
- Lepiej podziękuj jej – wskazała głową córkę – chcesz coś zjeść?
- Nie, będę już leciał… – stwierdził, a kobieta wyszła z pokoju. Przysiadł na chwilę i obserwował jak dziewczyna śpi. Wyglądała na spokojną. Chociaż we śnie mogła odpocząć od tego całego chaosu w jej życiu.
*  *  *
Wstała z łóżka, ociągając się. Była tak zmęczona, że nie zważała na niewygodę spowodowaną spaniem w ubraniach. Spojrzała na wyświetlacz telefonu. 1 połączenie nieodebrane od Ian o 3:14. Wybrała numer chłopaka.
- Hej, śpiochu – powiedział głos w słuchawce po kilku sygnałach.
- Cześć, dzwoniłeś. Coś się stało? – zapytała.
- A nie, nie – odpowiedział – właściwie to nie wiem czemu dzwoniłem… pomyślałem, że może jak tak wcześnie zasnęłaś to przebudziłaś się w nocy i chciałabyś pogadać.
- Spałam jak zabita – odparła rozbawiona – a w ogóle co to za pomysł dzwonić do ludzi po nocy? Nie sypiasz jak normalny człowiek?
- Nie mogłem zasnąć… – stwierdził zgodnie z prawdą – ciągle miałem przed oczami pewien uroczy obrazek.
- Taaak? A można wiedzieć jaki? – zaciekawiła się Iza.
- Chyba za długo patrzyłem jak śpisz, gdy cię przyniosłem do łóżka – odpowiedział i zaśmiał się. Czarować to on potrafi… – pomyślała od razu. Nie wiedziała co robić. Jak tu spławić, żeby nie obrazić?
- Eee… Ian wybacz, ale chyba wiesz, że z mojej strony na nic więcej niż przyjaźń nie możesz liczyć? – powiedziała ostrożnie. Zapadła cisza. Po chwili usłyszała ciche sapnięcie.
- Czyli jednak zdecydowałaś… – odparł zawiedziony – ale wiedz, że będę czekał – Izabela bardzo nie lubiła tego zwrotu. To pewne, że nie będzie czekał wiecznie, więc składał obietnicę z góry skazaną na zerwanie. Bardzo nie lubiła niedotrzymanych obietnic…
- Nie. Lepiej jak najszybciej idź dalej – powiedziała stanowczo.
- Ale wiesz, że i tak się mnie nie pozbędziesz? Przejdę przez to bagno z tobą – zarzekał się. Westchnęła. Cóż… miło z jego strony.
- No dobrze. Do zobaczenia może w szkole – odpowiedziała zrezygnowana.
- Potrzebujesz podwózki? Bo to, że cię zabieram do szpitala to myślę, że już jasne – stwierdził.
- Jeśli to nie będzie problemem – odpowiedziała.
- A więc umówieni – zawołał rozradowany i rozłączył się. Włączyła radio i zaczęła się zbierać, kołysając się w rytm. Zorientowała się, że nie przygotowała się na nic. Dziś musi wziąć książki ze sobą do szpitala i nadrobić… zdecydowanie. Pół godziny później przyjechał Ian i razem wyruszyli do szkoły. Przez dłuższą chwilę panowała cisza.
- Przyznasz się dziś? – zapytała cicho w stronę szyby. Nie patrzyła na niego. Jakoś nie mogła. Jakby samym patrzeniem mogła zdradzić Johnnego. Czuła, że robi źle, nawet tylko jadąc z Ianem.
- Tak. Już mam przygotowane wnioski o przyjęcie do innych szkół – odparł spokojnie. Spojrzał na dziewczynę. Nie zaszczyciła go nawet przelotnym spojrzeniem – czy coś się stało? – zapytał zatroskany.
- Nie, nic – odpowiedziała szybko. Zmrużył oczy.
- Chyba jednak tak – powiedział zdecydowanie i położył dłoń na jej kolanie. Podskoczyła jak oparzona.
- Zatrzymaj się – zażądała.
- Ale... – zaczął, ale nie dane mu było dokończyć, bo Iza zaczęła krzyczeć, by się zatrzymał. Posłuchał. Wysiadła z samochodu i szybkim krokiem odeszła w stronę szkoły. Pospiesznie wysiadł za nią.
- Co jest? – dogonił ją i złapał za ramiona.
- Nie czuję się dobrze… – odpowiedziała powoli.
- Więc otworzymy okna. Chodź, bo nie dojdziesz przed pierwszym dzwonkiem – powiedział i skierował ją ku samochodowi.
- Nie w ten sposób –  wyrwała się mu – nie jest mi dobrze z naszą znajomością… Nie czuję się w porządku wobec Johnnego.
- To wy jesteście razem? – zadał proste pytanie, które pierwsze mu się nasunęło. Dziewczyna jednak nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Oficjalnie przecież nic nie miało miejsca…
- Nie – wyznała – przynajmniej oficjalnie… ale nie o to chodzi czy z nim jestem czy nie – Ian popatrzył na nią zdezorientowany – nigdy nie zrozumiesz.
- Masz rację, nie zrozumiem! Przecież jeśli nie jesteście razem to o co chodzi? Z resztą czy nie mogę się o ciebie troszczyć, gdy jego nie ma? Oferowałaś mi przyjaźń. Coś się zmieniło? – zasypał Izę pytaniami.
- To, że go nie ma, nie znaczy, że go nie kocham i nie jestem mu wierna – odpowiedziała zirytowana. Pierwszy raz się przyznała,  że kocha Johnnego… ciekawe doznanie – a ty się zachowujesz, jakbym była w spadku, a on już nie żył! – oskarżyła chłopaka.
- No dobra… może nie byłem zbyt… – zastanawiał się długo jakiego słowa użyć – delikatny? Ale nie chcę byś była z tym wszystkim sama. Dopuść mnie do siebie, proszę – spojrzał jej w oczy i zrobił minę kota ze Shreka – jedziemy? – zapytał, gdy zobaczył, że się rozchmurzyła.
- No dobrze… ale ogarnij się – powiedziała stanowczo.