PRZECZYTAJ ZANIM ZACZNIESZ! Odsyłam także do ogłoszeń. Ale do rzeczy. Znacie to na pewno: ,,wszystko co piszę jest fikcją..." itd, itp. Nic nie jest do końca fikcją... Żeby coś napisać, trzeba było to przeżyć lub chociaż o tym usłyszeć. I tak też jest z tym opowiadaniem. To będzie suma przeżyć moich i nie tylko moich. Bohaterowie będą mieszanką mnie i tych, których skądinąd znam. Pozdrawiam.

sobota, 29 września 2012

5. Tak. Może. Nie


no to już 5! dziś będzie ciekawie :P się pozmienia :)
i ważne info dla komentujących i czytających:
ja mam napisane wprzód dużo rozdziałów i nie piszę tego na bieżąco,
więc niestety nie mogę spełniać waszych oczekiwań od razu, 
ale wasze uwagi są dla mnie bardzo cenne i wiedzcie, że postaram się je spełnić ;]
piosenka genialnego Josha Kumry, uwielbiam go! 
Dla podpowiedzi: cytat z piosenki to tak jakby wypowiedź Johnnego :p
pozdrawiam i zapraszam do lektury :*
                                                                  
 ,,Gdybym nie był dla ciebie,
jak mógłbym wyznać wszystkie te rzeczy, 
których nie znam?
Jak inaczej wyrazić to,
co powstaje w mojej klatce piersiowej?
To, co wychodzi z moich ust? (...)
Nie idź, nie odchodź, proszę, zostań ze mną,
bo jesteś jedyną, której potrzebuję, by dać sobie radę"

                      Szła korytarzem, a jej piękne, długie, ciemne włosy falowały w powietrzu, jak i jej zwiewna sukienka w kwiatki. Byłby to naprawdę urzekający widok, gdyby nie to, że na jej twarzy malował się żal pomieszany z gniewem. Chociaż nie, to nawet dodawało jej uroku. Powinna jeszcze tupnąć nogą jak mała wkurzona dziewczynka, a to dopełniłoby dzieła. Sądził, że nawet jak się złościła wyglądała cudnie. Ideał. Patrzył jak go mija i zatrzymuje się przy swojej koleżance. Nawet go nie zauważyła. Może to i lepiej? Mógł teraz spokojnie obserwować ruch jej warg, gesty i jak jej koleżanka otacza ją ramieniem… zaraz! Co?! Jak ona śmie?! Ona jest moja! Och nie… stary, spokojnie, to tylko jej koleżanka… masz paranoję… – skarcił się w myślach Johnny.
- Mógłbyś przestać się tak gapić na nią? Zaraz zaczniesz się ślinić… – powiedział ktoś do niego, ale chwilę zajęło mu zorientowanie się, że próbują się z nim skontaktować. Dopiero gdy dziewczyna odeszła z koleżanką powrócił myślami do rzeczywistości i postanowił odpowiedzieć.
- No przestań! Kto się gapi? Nikt się nie gapi – odpowiedział i trącił przyjacielsko koleżankę, która próbowała przed chwilą przywołać go na ziemię, a ta spojrzała na niego sceptycznie.
- Naprawdę? Dziewczyna co nawet szafki otworzyć nie potrafi? Tak nisko mierzysz? – powiedziała poirytowana. Nie mogła uwierzyć, że bitwę o serce Johnnego przegrywa z jakoś nową laską, którą pierwszego dnia roku szkolnego razem wyśmiewali. Chłopak spojrzał na nią jakby patrzył na coś obrzydliwego i odszedł bez słowa. Jej serce omal  nie przestało bić z bólu spowodowanego tym spojrzeniem i tym, że ją odtrąca na rzecz innej. I to jakiej innej. Tak długo czekała na to, by między nimi pojawiło się coś głębszego, a gdy byli już tak blisko…
- Coś się stało? – zapytał kolega z ich paczki, gdy zobaczył jak Emilie opiera się o ścianę ze spuszczoną głową, jakby miała zaraz zemdleć. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się lekko. Może nie jestem nic nieznaczącą istotą na tym świecie? Może jednak coś dla kogoś znaczę? Może nie dla właściciela mojego serca, ale dla kogokolwiek? – pomyślała.
- Wszystko w porządku – odpowiedziała, wyszła ze szkoły, wsiadła w samochód i pojechała przed siebie.
- A tej co? – zapytał się Johnny, gdy wrócił do paczki kumpli po kupieniu sobie napoju energetycznego i zobaczył jak dziewczyna wyjeżdża z parkingu. Chłopak, który przejął się koleżanką podszedł do niego i chlasnął go w czoło.
- To właśnie powinieneś w końcu zrobić. Nie musisz dziękować, że zrobiłem to za ciebie – dodał wkurzony i odszedł. Zdezorientowany Johnny nie zdążył nawet zareagować i popatrzył pytająco na pozostałych.
- To przez ciebie urwała się z lekcji, głupku – wytłumaczył mu jeden z kolegów – naprawdę jesteś taki ślepy, czy ci za to płacą?
- Moglibyście wreszcie przestać mówić jakimś dziwnym szyfrem?! – krzyknął poirytowany – zwariuję z wami! Ta się czepia, że niby się gapię na tą nową i sobie wyjeżdża! Wy wyzywacie mnie od głupków i ślepców! Najlepiej jakbym nigdzie się nie patrzył i nie odzywał, co?! Zostawcie mnie w świętym spokoju! – podniósł ręce w obronnym geście, popatrzył po wszystkich  i  opuścił ich.
                        Nie miał ochoty rozmawiać teraz z nikim. Jego własna paczka kumpli zwróciła się przeciw niemu. Tak się nie robi! Nie mógł opanować gniewu. Musiał się wyładować, więc zaczął kierować się do dobrze znanego mu miejsca. Skręcił w korytarz z szatniami służącymi uczniom głównie do przebierania się na w-f. Ale on przebywał tam też z innych powodów. A raczej w sali obok, czyli siłowni. To tam wyładowywał się na worku treningowym. Już w korytarzu zdjął koszulkę. Poczuł przyjemny chłodny powiew, uśmierzający ciut gniew. Wszedł do szatni i zdjął spodnie, by ich nie przepocić. Przeszedł do siłowni i nie zakładając nawet rękawic, zaczął wyładowywać się na niewinnym worku. Ale nie wystarczało mu to, więc zaczął przy tym krzyczeć. Musiał jakoś dać upust emocjom. Już dawno nie był tak zły. Wtem usłyszał za sobą:
- wszystko w porz… o Boże, moje oczy! – odwrócił się i zobaczył w drzwiach siłowni dziewczynę zasłaniającą sobie oczy dłońmi. Miała na sobie sukienkę. Sukienkę, którą już dziś widział…
*  *  *
- Więc już się uspokoiłaś? Nie będziesz knuć? – zapytała z uśmiechem Stelle.
- Nie, nie… i przepraszam, że tak odstawiałam. Zwykle jestem racjonalna. Nie wiem co mi odbiło. Ale rozmowa mi pomogła, całkowicie. Wiem już, że to tylko kwiaty i nie warto robić sobie problemów – odpowiedziała Iza – hmmm, tak się zastanawiam, gdzie ja podziałam swoją bransoletkę...
- A miałaś ją dziś w ogóle? – zapytała Brysia.
- No miałam… pamiętam, że specjalnie dziś ją założyłam, bo pasowała mi do sukienki – stwierdziła Izka i zastanawiała się dalej – może zerwałyście mi ją przy zabieraniu bukietów?
- Nie, nie… świeciła mi po oczach na matmie po akcji ‘powtrzymać potwora’ – odparła Es i zaśmiała się, gdy szatynka posłała jej urażone spojrzenie – później miałyśmy w-f. Może zostawiłaś ją w szatni? – Iza klasnęła w dłonie zachwycona.
- Dokładnie! Pamiętam, że ją zdejmowałam, ale nie pamiętam bym ją zakładała. Dobry trop. To pójdę po nią. Chyba szatnie są otwarte, co? – zapytała i zdziwiła się minami przyjaciółek – ouu – wyartykułowała, zrozumiawszy o co im chodzi – spokojnie dziewczęta, mogę iść sama. Nie musicie mnie pilnować. Naprawdę nie będę się mścić – obiecała, uśmiechając się do nich i poszła w stronę szatni. Musiały w końcu jej zacząć ufać. Naprawdę zrezygnowała. Zaczęła się znów zastanawiać czy szatnie są otwarte, gdy zobaczyła jak ktoś wchodzi w szatniowy korytarz. Więc zapewne są otwarte – pomyślała zadowolona i poszła za tą osobą. Korytarz był ciemny, bo nie było w nim żadnego okna, a świetlówki od dawna nie działały, ale docierało do niego trochę światła z głównego korytarza. W jego lekkiej poświacie zobaczyła, że ten za kim przyszła zdejmuje koszulkę. Stanęła zaskoczona. Zobaczyła jego umięśnione plecy i zachłysnęła się powietrzem. Przymknęła powieki. Potrząsnęła głową i ponownie spojrzała przed siebie, ale już go nie było. Weszła do dziewczęcej szatni i po kilku minutach odnalazła zgubę. Wyszła na ciemny korytarz i już miała wyjść stamtąd, gdy usłyszała jak ktoś krzyczy. Przestraszyła się, ale stwierdziła, że ten ktoś może potrzebować pomocy. Nie mogłaby spojrzeć w lustro, gdyby nie spróbowała pomóc człowiekowi w potrzebie, więc zaczęła nasłuchiwać. Krzyk wyraźnie dochodził z szatni chłopców. Domyśliła się, że to tam znikł nieznajomy i że to może być właśnie on. Zebrała się w sobie, przygotowując na widok chłopaka bez koszulki i wparowała do pomieszczenia, ale nikogo tam nie było. Krzyk był głośniejszy, więc była coraz bliżej. Zaczęła znów nasłuchiwać. Głośniej było z lewej strony. Skierowała się tam i odnalazła drzwi z napisem ‘siłownia’. Otworzyła je i zanim jej oczy przyzwyczaiły się do palącego się tam światła, zaczęła:
- wszystko w porz…  – ale nie dokończyła, bo oczy już się jej przyzwyczaiły i ujrzała roznegliżowanego i spoconego chłopaka uderzającego w worek treningowy, a do tego się nie przygotowała, więc zasłoniła oczy dłońmi i krzyknęła – o Boże, moje oczy!
- O, Iza. Też cię witam – zadrwił wyraźnie rozbawiony chłopak. Znała ten głos. Drwiący głos.
- My się znamy? – zapytała i od razu jej się przypomniało kto jest właścicielem tego głosu – nie odpowiadaj. Już wiem, że to ty Johnny.
- Jak miło, że rozpoznajesz mnie po głosie – powiedział zadowolony. Słyszała go bliżej niż poprzednio. Przerażała ją wizja, że niemal nagi chłopak zbliża się do niej i to w dodatku Johnny, więc zaczęła się cofać, nie odsłaniając oczu. Niestety potknęła się i bezwładnie opadała na podłogę, dalej uparcie zasłaniając oczy. Ale nie upadła. Chłopak szybko złapał ją i postawił do pionu. Ponownie. Nie mogła znieść jego bliskości i bijącego od niego ciepła. Chociaż nie, ciepło było całkiem przyjemne… Skarciła się w myślach. To idiota, to idiota, to idiota – zaczęła sobie powtarzać w duchu – ale bardzo cieplutki… – rozmarzyła się na chwilę, ale od razu przywołała się do porządku. Odsunęła się o krok od niego.
- Wiesz, mogłabyś odsłonić twarz. Dziwnie mi się rozmawia z twoimi dłońmi. Z resztą przed chwilą omal się przez to nie przewróciłaś – powiedział Johnny i dotknął rąk Izy, na co cofnęła się jak oparzona.
- No co ty nie powiesz? Mi się dziwnie rozmawia z prawie nagim chłopakiem, wiesz?! – odparła, a on się zaśmiał.
- Wstydzimy się? Przecież jestem człowiekiem. Nic co ludzkie nie powinno być ci obce – odpowiedział i uśmiechnął się do siebie. Właśnie wpadł mu do głowy iście diabelski plan. Cicho zbliżył się do dziewczyny.
- Gdzie jesteś? Co knujesz? – pytała, ale nie słyszała odpowiedzi – co ty… aaaaaaaaaaa! – Johnny złapał ją w pasie i uniósł do góry. Wierzgała nogami jak oszalała, nie odsłaniając nadal oczu. Postawił ja między sobą a ścianą w szatni. Uspokoiła się, gdy poczuła zimną ścianę za plecami. Ale spokój w obecności tego osobnika płci brzydkiej, no może nie aż takiej brzydkiej, nie był jej dany. Zadrżała, gdy usłyszała szept koło swojego ucha.
- Przepraszam, że nie było mnie wtedy na plaży. Chciałbym teraz skopać tego ciotę zamiast tego worka, uwierz, ale by mnie zawiesili, a nie mogę sobie na to pozwolić, bo nie mógłbym widzieć cię wtedy codziennie… – uśmiechnął się, gdy zauważył, że dziewczyna opuszcza powoli dłonie i patrzy na niego zaskoczona. Rumieniec wstąpił na jej policzki co tylko dodało jej uroku, który już i tak powalał go na kolana. Gniew poszedł w niepamięć. Przylgnął do niej, a ona wstrzymała powietrze. Podobało mu się jak na nią działa. Przeniósł wzrok z jej twarzy na szyję, pochylił się lekko i ją ucałował. Czuł jak mocno bije jej serce i zorientował się, że jego też wali jak oszalałe. Dawno nie przeżywał czegoś takiego. Właściwie nigdy. Najwidoczniej nie spotkał Tej właściwej. Izie zrobiło się nagle bardzo gorąco. Gdy zaczął całować jej szyję coraz wyżej, jej opuszczone bezwładnie jak dotąd ręce powędrowały na jego plecy. Wbiła mu w nie paznokcie, na co on mruknął i kontynuował całowanie, a gdy był już blisko ust, zorientowała się co właśnie wyrabia i postanowiła to ukrócić, może nawet boleśnie. Musiała wrócić ich na ziemię. Takie gierki nie były w jej stylu, a on właściwie miał dostać dziś nauczkę. Przełknęła ślinę, bo zaschło jej w gardle z nadmiaru emocji i powiedziała cicho, zanim zdążył ją pocałować w usta:
- fuj, jesteś spocony – Johnny oderwał się od niej zaskoczony i popatrzył na nią. Patrzyła na niego z obrzydzeniem. Coś go zakuło w klatce piersiowej. Odrzuciła go. Odwrócił od niej twarz, żeby nie zobaczyła jak go to zabolało. Uśmiechnęła się do siebie zadowolona z efektu, który zauważyła, mimo jego starań.
- Wybacz, ale chyba mi przeszkodziłaś, prawda? – zwrócił się do niej chłodno i spokojnie. Patrzyli sobie w oczy przez chwilę. Wszelkie ślady zadowolenia znikły Izie z twarzy, gdy zobaczyła przejmujący smutek w jego oczach. Odwrócił się i na odchodnym rzucił do niej – mam nadzieję, że kwiaty się podobały…
                        Bezradnie patrzyła jak znika za drzwiami siłowni. Po chwili usłyszała uderzenia w worek. Bez krzyku. Ciszę przerywały tylko miarowe uderzenia. W rytm jego serca. W rytm jej serca.

sobota, 22 września 2012

4. Nie-zemsta

jak to szybko idzie... ledwo co dodałam poprzedni i już następny! zapasy mi się skończą ^_^ ostatnio nie mam weny niestety :( ale spróbuję to naprawić, żeby się niedługo nie okazało, że nie mam co wstawiać już :P
piosenka The Veronicas, kiedyś ogromnie za nimi szalałam ;) i mi się przypomniało, że mają pasującą piosenkę :D 
oddaję wam dziś kolejny rozdział zawierający pewną mądrość mojego kolegi, ciut krótszy niż poprzedni i cały skupiony na jednym zagadnieniu ;] 
za tydzień będzie ciekawie ;> i to bardzo! :D ale nic nie zdradzam ;P
dziękuję za wyrazy uznania i zapraszam do czytania :* (czy ja czuję, że rymuję?! xD)
                                                       
,,Czy w ogóle słuchałeś, kiedy do ciebie mówiłam?
Czy w ogóle obchodziło cię przez co przechodzę? (...)
Zemsta jest słodsza niż ty kiedykolwiek byłeś (...)
Nie mów, że ci przykro, bo mnie to już po prostu nie obchodzi"


- Dziecko, co się z tobą stało?! – wykrzyknęła mama Izabeli na widok swojej córki, na której nie pozostała ani jedna sucha nitka. Kobieta zaprosiła gestem dziewczynę z dwiema koleżankami do środka. Zawinęła Izę w ręczniki i gruby koc, wstawiła wodę na herbatę i  usiadła w salonie naprzeciw dziewcząt, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia. Brysia i trzęsąca się Izka spojrzały na Estelle, a ta wywróciła oczami i  zaczęła:
- no więc… ymm… poszłyśmy po prostu na plażę, by spędzić razem popołudnie, rzadko mamy okazję.
- To wiem. Ale co się stało? – powiedziała mama, pośpieszając zeznającą.
- Okazało się, że nie tylko my wpadłyśmy na pomysł, by spędzić wolny czas nad rzeką. Odbywała się tam impreza naszych znajomych ze szkoły – powiedziała Stelle.
- Zakrapiana impreza – dodała Gabrysia, a mama Izy pokiwała głową, jakby już wszystko zrozumiała.
- No tak. Gdy zapalili pochodnie Izka się zbulwersowała, w odpowiedzi trzech gości złapało nas i chcieli nas wrzucić z molo do wody. Nam się udało, ale ten, który dopadł Izę… – urwała Es.
- … to totalny wybryk natury, Ian Kacperski – zakończyła Gabriela. Mama nagle wstała i podeszła do telefonu.
- Mamo, nie! – powiedziała stanowczo roztrzęsiona córka. Doskonale wiedziała, co kobieta chce zrobić, ale ona chciała sama załatwić tą sprawę. Zaprawi się w sztuce dawania nauczek – zostaw to mnie, proszę – mama pokiwała głową. Estelle i Brysia posłały sobie porozumiewawcze spojrzenia i powiedziały zgodnie:
- a my pomożemy – i wszystkie zatarły dłonie.
*  *  *
                        Przetarła oczy i spojrzała na zegarek na szafce nocnej. Wyświetlał 9:51. Opadła z powrotem na poduszkę i przymknęła powieki i ponownie szeroko je otworzyła. Spojrzała jeszcze raz na szafkę i  zauważyła to co jej nie pasowało za pierwszym razem. Dwa wazony z kwiatami i karteczkami w nich. Nawet ładne. Powąchała je. Pachniały też ładnie. Włączyła radio i zaczęła się ogarniać w rytm muzyki. Miała wolną sobotę, ale musiała opracować jakiś plan w związku z Ianem. Nie wiedziała jeszcze, że rozwiązanie ma pod nosem. Zeszła na dół do kuchni i  zapytała się mamy o kwiaty.
- Kurier rano przyniósł i tyle. Radzę przeczytać karteczki przy nich – odpowiedziała rodzicielka, a dziewczyna popędziła z powrotem do swojego pokoju. Chwyciła pierwszą. ,,Przepraszam, że Cię wrzuciłem do rzeki. Mam nadzieję, że się nie gniewasz… chyba za dużo wypiłem. Z resztą uratowałem Cię, więc chyba nie ma sprawy? Ian”. Iza prychnęła głośno i pomyślała:  jaki idiota! Uratował mnie! Zobaczysz jak u mnie wygląda ‘nie ma sprawy’!  i chwyciła drugą. ,,Przepraszam, że Cię nie uratowałem za drugim razem przed tymi bezmózgimi mięśniakami. Johnny”.
- To chyba żart – mruknęła i uśmiechnęła się cwaniacko po chwili – ciebie też dosięgnie moja zemsta. Hurtowo. Za bycie namolnym! – i zaśmiała się. Zaczęła się zastanawiać. Odesłać kwiaty? Nie… za lekkie. W końcu mają mnie za naiwną i słabą dziewczynę, która poleci na byle bukieciki – pomyślała. Wymyśliła coś mocniejszego. Wybrała numer Estelle i  wyjawiła jej swój plan.
*  *  *
- Jesteś mega wredna! Wiesz o tym? – powiedziała podekscytowana Telli, a Brysia, która pojawiła się zaraz obok nich przytaknęła głową.
- Nie przesadzajcie… zazwyczaj nie jestem taka… ale wszyscy faceci są tacy sami! Czemu ja mam tylko cierpieć? Niech oni też pocierpią! Może się zmienią? Może przestaną być takimi… ymm – urwała Iza i zaczęła się zastanawiać jakiego określenia użyć. Nie chciała ich obrażać, miała zasadę: nie ubliżać nikomu, ale chciała dobrze zobrazować swoje nastawienie do nich oraz to co o nich sądzi.
- Skończonymi idiotami?
- Obrzydliwymi socjopatami?
- Owłosionymi mamutami?
- Samolubnymi imbecylami?
- Chorymi hipokrytami?
- Szowinistycznymi świniami?
- Bezmózgimi debilami?
- Nonkonformistycznymi beztalenciami?
- Rozpieszczonymi jak dziadowski bicz gówniarzami? – wyliczały na zmianę Estelle i Gabrysia, a oczy Izy powiększały się z każdym kolejnym określeniem. Nie wiedziała, że jej znajome mają taki talent do tworzenia barwnych, naprawdę bardzo barwnych, epitetów określających mężczyzn. Tym bardziej, że jedna z nich, Brysia, chodziła z miłością swojego życia, jak ona sama przyznała. Izka nie chciała użyć żadnego, a że robiły się one coraz dziwniejsze i po chwili także niecenzuralne, postanowiła zakończyć tą zabawę.
- Halo! Dziewczyny! Nie przesadzacie? – uniosła głos, by przedrzeć się przez nadające jak katarynki dziewczyny. Spojrzały na nią zdezorientowane.
- No i kto tu przesadza? To ty chcesz się mścić. Z resztą gdzie się podziała twoja ,,nienawiść do płci skąd inąd brzydkiej”? – zapytała ją Gabrysia podejrzliwym głosem dodatkowo specjalnie cytując jej wypowiedź sprzed kilku dni.
- No właśnie, gdzie ta zagorzała feministka? – zadała kolejne pytanie Stell, rozglądając się ostentacyjnie na boki, skrzętnie omijając ją wzrokiem.
- Stoję tu – powiedziała dumnie Iza i  pomachała ręką przed oczami Es, bo ta nadal oddawała się poprzedniej czynności – ale nie jest moim celem bawienie się nimi, obrażanie ich i tym podobne, tak jak to oni mają w zwyczaju i widzę, że nie tylko oni, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że to jest tu nawet bardzo rozpowszechnione – ciągnęła dalej dziewczyna i popatrzyła na pozostałe z wyrzutem – nie będę zwalczać ognia ogniem, chcę im dać tylko nauczkę i pokazać jaka jestem naprawdę. Nie załatwią sprawy samymi kwiatami. Chcę… – urwała i uśmiechnęła się lekko do swoich myśli, zaczęła sobie wyobrażać to co miała za parę chwil zrobić. Jej przemyślenia przerwało lekkie chrząknięcie. Spojrzała z powrotem na koleżanki – chcę, by się zmienili! – powiedziała zachwycona swoim pomysłem i wizją nowych ludzi, ale mina zrzedła jej, gdy zobaczyła, że dziewczyny nie podzielają jej entuzjazmu. Podeszły i przytuliły ją.
- Aleś ty słodka – powiedziała Bryś.
- A jaka naiwna – dodała Telli. Iza odsunęła się od nich. Dziewczyny spoważniały.
- My wiemy, że najchętniej zbawiłabyś cały świat… – zaczęła Estelle.
- … ale ludzie się nie zmieniają. Nic nie zdziałasz, a nawet możliwe, że wyjdziesz na tym gorzej niż oni. Nie chcemy, by cię ktoś zranił, a oni zapewne to zrobią, przecież wiesz – skończyła pocieszającym tonem Gabriela. ‘Zagorzała feministka’ spojrzała na przyjaciółki z żalem. Nie wierzyły w nią.
- Nie zmienię zamiarów – powiedziała łamiącym się głosem i odeszła do swojej szafki. Czas na przedstawienie, a ono musi trwać! – pomyślała i otarła jedną jedyną łzę, którą uroniła. Tak długo jej policzki były suche… jak pustynia, a pustynie raz na jakiś czas zrasza mały deszcz. Niestety niekiedy lekka mżawka może zwiastować ulewę…
*  *  *
- A tak właściwie to czemu ona robi taką aferę z tych kwiatów? – rozpoczęła rozmowę Estelle po chwili ciszy, gdy tylko Iza zostawiła ją i Gabrysię.
- Taa… mnie zastanawia to, że ten dumny dureń w ogóle jej je wysłał… no bo wiesz, Johnny to chociaż się do niej przystawiał, więc można go zrozumieć, próbuje wszystkiego. W końcu przyznaj, Iza jest uparta i twarda. Nie dopuszcza go do siebie. Ale Ian? – powiedziała Brycha.
- Hmmm… nie zastanawiałam się nad tym. Masz rację. Podejrzane. Wiesz co… – powiedziała i zastygła Es. Brysia spojrzała na nią pytająco i powędrowała za wzrokiem koleżanki, gdzie stała Iza przygotowana do zemsty.
- Co tak stoisz?! Choć ją powstrzymać! – krzyknęła w biegu Bryś. Dobiegły do Izy, która trzymała dwa bukiety i zagrodziły jej drogę.
- Co wy wyrabiacie? – zapytała wzburzona. Dziewczyny zabrały jej bukiety i wyrzuciły do pobliskiego kosza – eeeej!
- Wierz lub nie, ale to dla twojego dobra. Sądzimy, że nie przemyślałaś tego do końca. Przystopuj z tą słodką zemstą wojownicza feministko – powiedziała Es. Zrezygnowana Iza odwróciła się od dziewczyn i spojrzała z żalem na kwiaty wystające z kosza – chyba nie będziesz grzebać w śmieciach, by coś udowadniać tym idiotom? – zapytała z nadzieją Stell. Iza odwróciła się powoli i spojrzała na koleżanki gniewnie.
- Nie zamierzam – odpowiedziała spokojnie. Za spokojnie. Telli i Brycha spojrzały na siebie i to wystarczyło Izie, by zniknąć im z pola widzenia.
- Ja szukam Johnnego i pilnuję, żeby nie zrobiła głupot, a ty Iana – powiedziała szybko Gabriela i pobiegła korytarzem, a Estelle pobiegła w drugą stronę. Gdy tylko odnalazły chłopców, okazało się, że Izy nie ma z żadnym z nich. Gabrysia wyjęła telefon i zadzwoniła do drugiej blondynki.
- I jak? – zapytała.
- Nie ma jej i nie było – usłyszała w odpowiedzi.
- U mnie to samo… – odpowiedziała zasmucona.
- Gdzie ona może być? Co ona planuje? – pytała Es zdenerwowana.
- Coraz bardziej mnie interesuje jej percepcja… ciekawe co takiego przeżyła, że teraz reaguje w ten sposób. Bo wiesz, to świat kształtuje nasz światopogląd, a nie odwrotnie jak to zawsze myślimy – powiedziała Bryś.
- Skąd takie głębokie przemyślenia? Masz pod nosem klej? – zadrwiła Telli.
- Nieee – odpowiedziała Gabrysia i zaczęły się śmiać. Jak dawniej. Beztrosko. Miały mniej problemów, gdy Izy nie było. Ale z drugiej strony zdążyły się do niej przywiązać. Była całkiem fajna, gdy tylko nie pojawiali się na horyzoncie jacyś faceci. Wtedy przeobrażała się jak transformers i właśnie ten transformers szybko zbliżał się do niej, gdy tylko rozłączyła się z koleżanką.
- Teraz będziecie mnie pilnować, żebym nie zrobiła głupot? – zapytała, gdy tylko dotarła, z tak ogromnym wyrzutem, że Gabrysia go niemal poczuła na własnych ramionach.
- Słuchaj… – powiedziała powoli Brycha, otaczając koleżankę ramieniem – nie chcemy, żebyś sobie narobiła kłopotów. Proszę, przemyśl to wszystko jeszcze… sądzę, że powinnaś wygadać nam się o swojej przeszłości, bo widzę, że cię to męczy – Iza popatrzyła na koleżankę. Zaczęła rozumieć znajomą. Może rzeczywiście przesadzam? – pomyślała – chyba nadal nie pogodziłam się z przeszłością… – i postanowiła wreszcie się z nią rozprawić, ale w bardziej pokojowy sposób aniżeli dotychczas chciała.

sobota, 15 września 2012

3. Faceci to zuooo!


już trzeci! i to jaki długi! rozpieszczam was :P
zmieniłam czcionkę na większą, mam nadzieję, że będzie się lepiej wam czytać :)
ach, jak wiele komplementów otrzymuję ^_^ dzięki ;p napędzacie mnie ;D
ostatni rozdział był monotematyczny, więc dzisiejszy jest różnorodny
wyhaczcie linki! ;)
hope you joy it! :*
                                                                    
,,Poszukiwałam tchnienia życia,
maleńkiej nutki niebiańskiego blasku,
lecz wszystkie chóry w mojej głowie śpiewały: NIE!"

Spojrzała na swojego chłopaka. Dziś był jakiś dziwny. Od samego rana. Zastanawiający był też samochód, który stał na jej miejscu. Przecież jej misiu zawsze ,,czyścił” jej miejsce. Jej samochód zawsze stał przy jego tak jak ona sama przy nim. Ale nie teraz. Tak jak dziś ich samochody zostały rozdzielone tak i oni nie mieli wiele okazji by w ogóle porozmawiać. Musiała ustawić swoje piękne, wymuskane, bladoróżowe MaseratiGrancabrio między auta plebsu. Fuj. A on?! On nawet dziś nie raczył jej buziakiem! Olewa ją totalnie…
- Mógłbyś uraczyć mnie choć a little* zainteresowania? – powiedziała do chłopaka. Ten nie zareagował. Wciąż robił to co wcześniej, czyli siedział i patrzył w przestrzeń – helou! – zawołała.
- Co? – zapytał lekko zachrypniętym głosem, jakby się przed chwilą przebudził ze snu. Spojrzał na dziewczynę nieobecnym wzrokiem.
- Exactly!* Nie zważasz na nic co dziś mówię! Co się with you* dzieje? – powiedziała szybko, wykorzystując resztki jego uwagi.
- Zakochał się – powiedział czarnoskóry kolega Iana przechodzący właśnie obok kłócącej się pary. Gdy sens dopiero co wypowiedzianych przez Tylera słów, dotarł do chłopaka, wstał błyskawicznie i przygwoździł go do ściany.
- Chyba coś ci powiedziałem na ten temat – syknął mu do ucha i puścił go. Ten otrzepał się teatralnie i wyszczerzył się jak dziecko, które dostało torebkę musujących cukierków. Właśnie otrzymał potwierdzenie swych słów. Ian usiadł z powrotem przy swojej dziewczynie i złapał ją za rękę.
- Ian? Co on mówi? Przecież jesteś in love with me* od dawna, ale nigdy się tak nie zachowywałeś… Tyler! – wykrzyknęła dziewczyna i spojrzała morderczym wzrokiem na kolegę swojego chłopaka, bo ten parsknął śmiechem na jej słowa. Żaden z kolegów Iana nie lubił jego dziewczyny, bo była strasznie pusta i nie rozumieli wyboru kolegi. Oni woleliby być sami niż mieć kogoś takiego  przy swym boku. Takie jak ona były jedynie ‘na jedną noc’. Dodatkowo wszyscy wiedzieli, że tak naprawdę on jej nigdy nie kochał. Właściwie nie wiadomo, czy ktokolwiek jest w stanie pokochać kogoś takiego. No bo co w niej kochać? Zniekształcony akcent i kaleczenie rodzimego języka?
                        Ian postanowił się ogarnąć i w ciągu kilku dni przestał myśleć o dziewczynie z parkingu. Pomagało mu w tym to, że nie stawała już swoim autem na miejscu jego dziewczyny. Znikła z parkingu, znikła z jego głowy. Jakby się zapadła pod ziemię. Nie dziwiło go to. Szkoła jest wielka tak jak i cały świat. Trudno w nim znaleźć swoją drugą połówkę, sens życia, miłość. A on tą szansę zaprzepaszcza. Na własne życzenie. Cóż… liczy się prestiż.
*  *  *
                        Kolejne dni mijały Izie bardzo przyjemnie. Obawiała się, że w nowym miejscu nie będzie mogła się skupiać na nauce, ale jak do tej pory jej obawy były bezpodstawne. Rodzice także odnaleźli się w nowym środowisku i oprócz standardowych małych kłótni rodzinnych nic nie mąciło im spokoju.
- Córuś, pojedź do sklepu, kupisz kilka rzeczy to zrobię naleśniki – powiedziała mama Izy, na co córka zaklaskała dłońmi w aprobacie. Bardzo lubiła naleśniki. Mimo, że było gorąco, na naleśniki zawsze miała ochotę. Ale musiała się spieszyć, bo dziewczyny miały za godzinę po nią przyjść i miały przejść się nad rzekę Delaware. Wzięła więc pieniądze od mamy i pojechała. Gdy wysiadła z samochodu lekki wietrzyk rozwiał jej włosy. Uśmiechnęła się do siebie. Jak przyjemnie – pomyślała. Weszła do sklepu i zamarła. Był bardzo zatłoczony i to głównie ludźmi z jej szkoły, skojarzyła kilka twarzy. Sklep znajdował się niedaleko rzeki, więc pomyślała, że robią zakupy na popołudniową imprezę na plaży. Zauważyła, że głównym produktem kupowanym przez nich było piwo. Nie zdziwiło ją to. Przechadzała się między półkami w poszukiwaniu potrzebnych jej rzeczy, gdy zauważyła niedaleko siebie jednego z chłopców, którzy zaczepili ją pierwszego dnia na parkingu. Spojrzała nerwowo na półki z produktami nabiałowymi, szukając mleka, a czarnoskóry chłopak, którego zauważyła, dźgnął kolegę obok.
- No dajesz, Romeo – powiedział szeptem do kolegi, gdy tylko ten się do niego odwrócił.
- Ja ci… – zaczął Ian, ale nie dokończył, bo zauważył na kogo wskazuje Tyler.
- Gdzie te cholerne mleko – powiedziała do siebie Iza.
- Chodzi ci o to? Czy może jest za mało cholerne? – zapytał Johnny, który pojawił się przy niej nie wiadomo skąd i przyprawił dziewczynę o mały atak serca. Wskazywał na butelkę mleka znajdującą się kilka półek niżej niż patrzyła.
- Och, dzięki Bogu, to ty – powiedziała oddychając z ulgą.
- No no! Nie spodziewałem się takiego przyjęcia mej osoby z twojej strony – odpowiedział szczerząc się do niej. Miał taki zaraźliwy uśmiech… mimo że bardzo nie chciała, bo ją zazwyczaj potwornie wkurzał, nie potrafiła się nie ,,odśmiechnąć”.
- To się ciesz, bo to pierwszy i ostatni raz – odparła – to tylko dlatego, że się boję tych mięśniaków po prawej – dodała i wskazała głową na Iana i Tylera. Johnny spojrzał na nich marszcząc czoło. Jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem jednego z nich, który cały czas przypatrywał się im. Wyglądał na zdenerwowanego. Przez chwilę posyłali sobie gniewne spojrzenia. Johnny zastanawiał się, czemu Ian jest na niego taki cięty. Zerknął na Izę, która czytała ulotkę mleka. Wyglądała bardzo uroczo, marszcząc co chwilę nos i mrużąc lekko oczy. Zazdrościmy? No to sobie popatrz teraz! – powiedział w myślach i objął ramieniem zdziwioną dziewczynę. Popatrzyła na niego pytająco lekko oburzona. Zaczął prowadzić ją w przeciwną stronę niż stali chłopcy, nachylił się i szepnął w jej włosy, by się nie odwracała, co on sam zrobił, aby podziwiać reakcję chłopaka. Ten zaciskał tylko pięści. To wystarczyło Johnnemu. Dopiął swego. Gdy tylko schowali się za rogiem, Iza zrzuciła rękę chłopaka ze swych ramion i syknęła wzburzona:
- co to miało być?
- Wyprowadziłem cię bezpiecznie z terenu, na którym byłaś chyba zagrożona, więc o co chodzi? – odpowiedział i uniósł ręce w geście obronnym.
- Nie musiałeś mnie dotykać! – powiedziała cicho.
- Przyznaj, że ci się podobało – odpowiedział i zabawnie poruszył brwiami. Gdyby nie była zdenerwowana zapewne by się roześmiała, ale teraz zacisnęła dłoń w pięść i uderzyła go w ramię z zaciętą miną, która od razu jej zrzedła.
- Uuuła – jęknęła i zaczęła machać dłonią, by załagodzić ból.
- Ma się te stalowe muły, co? – odparł w odpowiedzi na cios i wyszczerzył się. Iza prychnęła i odeszła do kasy. Johnny rozejrzał się, ale sklep był już prawie pusty, mięśniaków nie było już widać. Przeszedł się między regałami i wyszedł przed sklep. Tu też było czysto. Była bezpieczna. Odprowadził ją wzrokiem do samochodu, gdy wyszła i pomachał do niej z szerokim uśmiechem, gdy spojrzała na niego. Dziewczyna wytknęła mu język i odjechała, na co się roześmiał i odjechał z kumplami.
*  *  *
- Ugh, jak on mnie denerwuje! – wykrzyknęła do dziewczyn, gdy znalazły się w drodze na plażę. Spojrzały na nią z lekkim uśmiechem – i co michy cieszycie? To nie jest zabawne…
- Mogłabyś się przyznać, chociaż nam – powiedziała Brysia. Iza zrobiła zdezorientowana minę. A po chwili na jej policzki wstąpił rumieniec.
- Nie wiem całkowicie o czym mowa – odpowiedziała zażenowana. Ostatnio faktycznie dosyć często zdarzało jej się myśleć o Johnnym, ale to przez to, że często go napotykała na swojej drodze. Podejrzanie często.
- Ojej no, przyznaj się, że mimo że cię denerwuje, jest całkiem uroczy – powiedziała ze znaczącym uśmiechem Estelle.
- Ani mi się śni! Żadnych miłostek! Żadnych chłopaków! Tylko nauka, no i oczywiście wy – odpowiedziała Izka i poklepała dziewczyny po plecach.
- Spokooojnie – powiedziała Telli i wymieniła z Brychą porozumiewawcze uśmiechy, co szatynka zauważyła.
- Co to było?! – naburmuszyła się Iza – ja naprawdę nie chcę mieć nikogo…
- Hmm… któryś ci zalazł za skórę, co? – powiedziała Brysia.
- Taa… był taki jeden… to on jest winny mojej nienawiści do płci skąd inąd brzydkiej! – odpowiedziała, bardzo podkreślając słowo ‘brzydkiej’.
- Wooow, co on ci zrobił? – zapytała zdziwiona Estelle.
- Ech… no nie wiem czy powinnam psuć sobie i wam humor. Po prostu bardzo nie lubię kłamstw, ani wykorzystywania mnie, a to właśnie robił i tak oto naznaczył klątwą całe męskie grono. Żaden osobnik już nigdy nie uzyska przez niego mojego serca, ani niczego innego – powiedziała zdecydowanie Iza, ucinając w ten sposób wszelkie dyskusje na ten temat.
*  *  *
- Może jednak się zawrócimy? – powiedziała Izka nerwowo rozglądając się wkoło. Głośna muzyka współczesna coraz bardziej drażniła jej uszy. Im bliżej plaży i jednej wielkiej imprezy znajdowały się dziewczyny, tym muzyka była coraz głośniejsza i coraz bardziej denerwująca.
- Tak rzadko mamy czas na wspólnie spędzone popołudnie. Nie pozwól, żeby jakieś pustogłowy zniszczyły nam to – odpowiedziała Es.
- No ale możemy wybrać się gdzieś indziej. Liczy się przecież tylko to by razem spędzić czas – wykręcała się Iza. Gabrysia spojrzała na nią badawczym wzrokiem.
- Co ty się tak boisz z ludźmi spotkać? – powiedziała.
- Takie imprezy zawsze się źle kończą. Widziałam jak chmara ludzi z naszej szkoły kupowała alkohol. Nie powiesz mi, że to normalne i nie pociągnie za sobą konsekwencji – odpowiedziała Iza zdecydowanym tonem. Dziewczyny spojrzały na siebie.
- Ale przecież tylko posiedzimy trochę. Mamy prowiant – powiedziała zachęcająco Estelle i pomachała koszykiem jedzenia przed twarzą Izki – z resztą przycupniemy daleko od nich.
- Ale… – zaczęła Iza, ale dziewczyny zasłoniły sobie uszy dłońmi na znak, że nie słuchają już żadnych wymówek. Nie miała wyboru. Poszła za nimi.
                        Mimo że znalazły sobie miejsce dosyć daleko od imprezowej zgrai to nadal słyszały muzykę i widziały z daleka ogrom bawiących się przy niej ludzi. Gdy zaczęło się trochę ściemniać, rozpalili pochodnie. Iza wstała wzburzona.
- Jak oni tak mogą?! Przecież to niebezpieczne! Co za bezmózgi! – zaczęła wrzeszczeć i jak szybko zaczęła tak też szybko się uciszyła, bo zauważyła, że jacyś chłopcy biegną w ich stronę – chodu! – wrzasnęła i wraz z dziewczynami zaczęła uciekać, zostawiając wszystko co przyniosły ze sobą na plaży. Niestety daleko nie uciekły. Chłopcy sprawnie wyłapali wszystkie trzy. Nie podziałał nawet manewr rozproszenia z zajęć samoobrony. Teraz wszystkie przewieszone przez ramiona chłopców znajdowały się na miejskim molo, a oni sami zastanawiali się głośno czy wrzucić je do wody czy też nie. Przerażona Iza przestała bić żartownisia, który ją złapał i uczepiła się jego pleców. Wtuliła twarz w jego koszulkę i modliła się w myślach, by mu się odwidziało, bo nie umie pływać. Zauważyła, że ładnie pachnie. Cóż… przynajmniej zginę z rąk zadbanego oprawcy. Taki mały pozytyw  – pomyślała. Wtedy chłopak krzyknął do zgrai na brzegu, obserwującej całe zajście:
- rzucać? – na co tłum zaczął szaleńczo klaskać i wrzeszczeć, wyrażając w ten sposób całkowitą aprobatę. Izka zamarła. Skądś znała jego głos, tylko skąd… Nagle chłopak ustał tyłem do rzeki, a jego uścisk zelżał, przez co zsuwała się powoli po jego plecach głową do przodu w stronę wody. Zaczęła błagać go, żeby tego nie robił, tłumaczyła, że nie umie pływać, ale nie reagował. Trzymał ją za kostki nad taflą wody, stojąc już przodem do niej. W delikatnej poświacie pochodni, które nadal paliły się na plaży, dostrzegła znajome rysy twarzy. Mimo że widziała go do góry nogami, rozpoznała go. Przestała dziwić się, że potrafi ją utrzymać na wyciągniętych ramionach, bo to był Ian, a to wydaje się, że jest jego zemsta. Uśmiechnął się do niej cwaniacko i puścił…
                                                  
* - błędy celowe

sobota, 8 września 2012

2. Trzy muszkieterki


więc dziś będzie przyjacielsko :)
a jako że czepiali się mnie wszyscy, że ostatnio było za krótko, dziś macie dłużej :P
fajnie, że tyle was czyta, mimo że nie komentujecie :D
za wszystkie uwagi serdeczne dzięki ;)
a piosenkę na bank znacie ^_^ ale pasowała, więc jest.
pozdrawiam i do soboty!
                                                                     
,,Ale przynajmniej mam przyjaciół.
Podzielą się ze mną płaszczem,
gdy jest wietrznie.
Będą ze mną aż do końca"

- Jesteś dobra w te klocki! – wykrzyknęła zachwycona Estelle, gdy wychodziły z Izą z szatni dziewcząt  po w-fie.
- Dziękuję – uśmiechnęła się w odpowiedzi Iza – bardzo lubię siatkówkę i trenowałam dużo w Polsce, byłam nawet w reprezentacji mojej poprzedniej szkoły.
- Nie szkoda ci było wyjeżdżać? – zapytała zaciekawiona Stelle.
- Gdyby to ode mnie zależało… – powiedziała Iza. Mijały właśnie drzwi szatni chłopców, które były otwarte. Izka zajrzała do środka i zauważyła mięśniaków, których spotkała rano. Jeden z nich – środkowy – patrzył wprost na nią. Przerażona szybko złapała koleżankę za nadgarstek i pociągnęła za sobą. Dobiegły do końca korytarza i wpadły zdyszane do łazienki za rogiem. Chłopak szybko podbiegł do drzwi, ale dziewczyn już nie było widać. Jeden z jego porannych kompanów podszedł do niego i spojrzał na niego pytająco.
- Właśnie zajrzała tu ta dziewczyna z rana… – powiedział w odpowiedzi.
- No co ty?! I ty tak stoisz? Choć, dorwiemy ją! – wykrzyknął kolega.
- Nie… – odpowiedział pierwszy.
- Ale… – zaczął drugi.
- Nie ma żadnego ale! – ryknął pierwszy chłopak i ukrócił rozmowę. Gdy się odwrócił wszyscy chłopcy patrzyli się na nich jak na debilów – czego?! – krzyknął zdenerwowany. Nikt nic nie odpowiedział, wrócili tylko do swych poprzednich zajęć. Spojrzał na kolegę, na którego się wcześniej wydarł, a ten uśmiechał się do niego głupkowato – mógłbyś czasem poćwiczyć miny przed lustrem, bo teraz wyglądasz jak srający kot na pustyni. O co ci chodzi?
- Dzięki  – powiedział jego skwaszony czarnoskóry kolega i dodał już ożywiony – lecisz na nią!
- Nie! – odpowiedział i pchnął go, by przejść w głąb szatni, gdzie mógł pobyć sam. Zaczął myśleć. Masz dziewczynę idioto! Ogarnij się! Coś odpowiedziało w jego głowie – ale ona jest taka… inna, lepsza! Co ci szkodzi! Możesz mieć każdą, udowodnij to! Złapał się za głowę. Nie! Muszę przestać być taki! – wykrzyknął w myślach. Głosik w jego głowie nie dawał za wygraną – przestań! Taki już jesteś, nic nie poradzisz. Z resztą przecież nawet nie kochasz tej swojej dziewczyny… Przyznał rację wewnętrznemu głosowi. Tak było. Był ze swoją dziewczyną, by nie było, że on, wielki Ian, który jest najlepszym i najpopularniejszym sportowcem w szkole ma dziewczynę z ,,niższych sfer” albo nie ma jej w ogóle. To byłby obciach. Czasem miał szczerze dość swojego życia. Nie mógł robić tego co chciał, tylko to co powinien. Dlatego nawet, jeśli to prawda co powiedział jego kolega, nikt nie może się o tym dowiedzieć…
 Estelle spojrzała na Izę pytająco, gdy znalazły się już względnie bezpieczne w dziewczęcej łazience.
- Przestraszyłam się – wytłumaczyła się krótko Izabela.
- No tego to idzie się domyślić. Tylko co w tej szatni było tak strasznego? Na nago chodzili? Jeśli tak,  nie wybaczę ci, że mnie stamtąd zabrałaś! – powiedziała Telli śmiejąc się.
- Nie, nie… – odpowiedziała Iza.
- No to co się stało? – zapytała Es – jeśli mam nadal być twoim Supermanem, musisz mi powiedzieć.
- No bo… eh, rano postawiłam samochód na pierwszym wolnym miejscu. Okazało się, że to było miejsce dla ,,wyższych sfer”… – Izka nie musiała kończyć, koleżanka od razu ją zrozumiała i zapytała za współczującym wzrokiem:
- co powiedzieli?
- Że nie dadzą mi żyć – odpowiedziała cicho Iza.
- Czyli nie chciałaś przestawić. Harda dziewczyna – Estelle przytuliła ją – spokojnie, damy radę. Wiesz co… powinnyśmy sprawdzić czy coś zrobili twojemu autku.
- Też tak myślę… tylko ciut się boję – powiedziała szatynka z bladym uśmiechem.
- Jakby co, zawiozę cię do domu, mam samochód. Mogę cię też przenocować – odpowiedziała blondynka i puściła oczko do koleżanki.
*  *  *
- No i widzisz? Nic się nie stało. Może zapomnieli, bo mieli tyle kujonów do sprania – powiedziała Estelle z uśmiechem, ale gdy zobaczyła przerażoną minę Izy od razu dodała – żartowałam! Za dużo się naoglądałaś amerykańskich filmów widzę – i zaśmiała się.
- No rzeczywiście bardzo śmieszne – odpowiedziała naburmuszona Izka.
- Oj przestań się boczyć – powiedziała Es i dała jej kuksańca w bok – o, kogo my tu mamy! – wykrzyknęła w pewnym momencie i podbiegła do jakiejś blondynki. Iza zatrzymała się zdezorientowana. Nie wiedziała co ze sobą począć. Dziewczyny podeszły do niej. Ta, której nie znała, uśmiechnęła się do niej i powiedziała:
- hej, jestem Gabriela.
- No przestań, nie bądź taka oficjalna, bo dziewczyna nam się będzie spinać! – powiedziała do niej wesoło Estelle i zwróciła się do Izabeli – to Brycha, moja baaaardzo dobra kumpela. Jest całkiem w porządku, ale nie zdziwię się jak stwierdzisz, że do siebie nie pasujemy. Jesteśmy jak ogień i woda!
- Czasem nawet bardziej dosłownie – dopowiedziała z lekkim uśmiechem Gabrysia – pamiętam jak miałaś rude włosy – dodała już do swojej starej kumpeli.
- No rzeczywiście na pierwszy rzut oka jesteście całkiem inne… – powiedziała Iza. Nie wiedziała co więcej powiedzieć. Miała pustkę w głowie. Brysia wydawała się bardziej rozsądna od Estelle, świetnie się dopełniały. Czy ja nie będę im tej równowagi psuć? Czy nie będę jak piąte koło u wozu? A raczej trzecie w dwukółce? Myśli kłębiły jej się w głowie. Ale dziewczyny jakby czytały jej w myślach.
- Nie martw się przyjmiemy cię do paczuszki, nie będziesz sierotą – powiedziała Stelle wyszczerzona, a Brycha pokiwała głową z uśmiechem. ‘Sierota’ odpowiedziała im szerokim uśmiechem – a teraz na obiad! – wykrzyknęła Estelle i przybrała pozę ala Fredie Mercury, na co pozostałe dziewczyny odpowiedziały śmiechem, a pozostali znajdujący się nieopodal patrzyli dziwnie.
- Idzie się przyzwyczaić, uwierz – powiedziała cicho Gabrysia do nowo poznanej koleżanki. Już je lubię! Może jednak ten dzień nie jest taki denny? – pomyślała Iza i grzecznie poszła za dziewczynami na jedzonko. Gdy tylko weszła na stołówkę usłyszała, że z głośników radiowęzła leci muzyka. Znała tą piosenkę. Bardzo lubiła muzykę i wszystko co z nią związane, więc od razu zaczęła kołysać ramionami i głową w rytm i mruczała pod nosem melodię. Gdy Estelle ją zobaczyła, uśmiechnęła się pod nosem i pomyślała – wreszcie mam partnerkę do hasania!  I porwała ją do tańca. Tanecznym krokiem przeszły całe pomieszczenie, aż doszły do stanowiska kucharki, która rozdawała obiady. W ogóle nie przejmowały się tym, że prawie cała szkoła obserwowała ich wygibasy, a Gabriela została w tyle i patrzyła na ich wyczyny z bezpiecznej odległości, śmiejąc się z nich w duchu. Tym bardziej Iza nie zauważyła, że obserwowały jej ruchy szczególnie dwie pary oczu po przeciwnych stronach stołówki, a w przyszłości po przeciwnych stronach barykady…
*  *  *
- Wstyd się z wami gdziekolwiek pokazać! – powiedziała po zakończeniu zajęć Brysia z udawanym wyrzutem – a myślałam, że będziesz po mojej stronie – zwróciła się do Izy, a ta wraz z drugą blondynką zaczęły się śmiać.
- Wybacz, czasem muszę trochę poszaleć – odpowiedziała, gdy tylko się uspokoiła – z resztą ja się zastanawiam, jak ty z nią wytrzymywałaś na poważnie? Bo ona te szaleństwo ma takie zaraźliwe – i znów z Es zaczęły się rechotać. Brycha pokręciła głową i skierowała się na parking.
- Chodźcie toż – krzyknęła w stronę pokładających się ze śmiechu dziewczyn. Gdy już były zdolne iść, podążyły pośpiesznie za nią. Iza wsiadła do swojego samochodu i otarła łzę, która popłynęła jej ze śmiechu. Spojrzała w lusterko wsteczne i uśmiechnęła się do siebie. Nagle ktoś zaczął szaleńczo uderzać w jej szybę.
- Co jest? – powiedziała bardziej do siebie niż do osoby za szybą.
- Otwórz! – krzyknęła Estelle zza szyby.
- Wiesz jak się przestraszyłam?! Czubie! – powiedziała Izka, gdy tylko otworzyła drzwi i wyszła. Brysia parsknęła śmiechem i powiedziała do Telli:
- mówiłam, że to nie jest dobry pomysł – na co ta wystawiła jej język i powiedziała do szatynki:
- nie mamy kontaktu! – więc ta podała jej swój telefon.
- Wpisz swój – powiedziała i  wzięła telefon Estelle, by wpisać jej swój.
- Tak w ogóle to gdzie mieszkasz? – zapytała Izę Brysia – mogłybyśmy dojeżdżać razem.
- E. Madison – odpowiedziała.
- A no to świetnie! O ile się nie mylę to kilka przecznic od nas, Es – powiedziała zadowolona Brych.
- No rzeczywiście,  to całkiem po drodze do szkoły od nas – dodała z uśmiechem Estelle.
- No to się dziś zgadamy jeszcze, muszę wracać, bo mama wyjdzie z siebie – powiedziała Iza śmiejąc się – a wy mieszkacie niedaleko siebie?
- Tak, na Pickwick, jakbyś chciała odwiedzić to dzwoń – powiedziała Stelle i pożegnały się.

sobota, 1 września 2012

1. Potrzeba Supermena?


Witam! Oto pierwszy rozdział, ta dam :D
pewnie powiecie, że za krótko, ale cierpliwości :P
powolutku będzie się rozkręcać :)
jako piosenkę do rozdziału wybrałam taką ładną i spokojną w wykonaniu duetu,
bo jak dla mnie brzmi lepiej niż oryginał, gdy śpiewa sam Jason
cytat z piosenki (taką oprawę przewiduję dla każdego rozdziału)
to do następnego!
                                                                                                                       

,,Nie wiem na czym stoję,
będąc gdzieś na uboczu
zmęczony ciągłym czekaniem.
Czekam w kolejce
z nadzieją, że jeszcze znajdę,
to co tak ścigam"
                        ,,Dzień dobry, kocham cię, już posmarowałem tobą chleb” – usłyszała narastający alarm w postaci swojej ulubionej piosenki. Przetarła jeszcze zaspane oczy i wyłączyła budzik. Spojrzała na wyświetlacz telefonu. Było wcześnie, a cisza zalegała w całym domu. Wstała powoli z łózka i, ociągając się, poszła do kuchni. Nasypała do miski czekoladowych kulek i zalała mlekiem. Zastanawiała się czy cokolwiek przełknie. To miał być jej pierwszy dzień w nowej szkole. Nie takiej zwykłej szkole. Wraz z rodzicami przeprowadziła się do Stanów i właśnie tu w Filadelfii miała chodzić do polskiej szkoły. Z opowieści wywnioskowała, że wygląda jak zwykłe amerykańskie liceum, tyle że uczą po polsku, bo jest tu duże skupisko Polonii. Jest nawet polska dzielnica, Richmond. To tam mieszka i tam będzie chodzić do tej szkoły. Zapowiadał się bardzo ciekawy dzień, bo nie zdążyła się nawet rozejrzeć po okolicy – wprowadzili się kilka dni temu, więc ledwo zdążyła się rozpakować. Szczerze powiedziawszy bała się i to bardzo, ale stwierdziła, że musi mieć dużo siły i nie może się spóźnić, więc szybko zjadła i umyła zęby. Ubrała się w skrzętnie wybrane wczoraj ubrania i po ogarnięciu włosów wyszła z domu. Wsiadła do swojego kochanego autka i ruszyła. Dokładnie przypominając sobie wskazówki taty dojechała na szkolny parking. Była pełna podziwu, że jest tu tyle tak wypasionych samochodów. Jej bardzo kontrastował z pozostałymi. Że też rodzicom nie szkoda takich aut dla tak niedoświadczonych kierowców – pomyślała. Dokładnie i powoli zaparkowała na pierwszym wolnym miejscu i wysiadła. Już chciała przekręcić klucz w zamku i zamknąć samochód, gdy zobaczyła na nim trzy ogromne cienie stojących za nią osób. Cicho westchnęła i pomyślała – już się zaczyna. Powoli się odwróciła i napotkała wzrokiem trzy męskie klatki piersiowe. Przełknęła ślinę i uniosła spojrzenie jednocześnie obierając hardą minę, by nie było widać jej strachu. Trzech napakowanych, wymuskanych gości gapiło się na nią z politowaniem i lekkim zainteresowaniem, jakby myśleli – co to za nędznik zechciał wejść nam w drogę? Starając się brzmieć odważnie i beztrosko, powiedziała:
- Cześć, jestem nowa. Coś się stało?
- Widać, że nowa – odparł środkowy chłopak kpiącym tonem, na co pozostała dwójka się zaśmiała – weź ten… to coś czym jeździsz, bo samochodem to tego nazwać nie można, i przestaw, bo to miejsce dla wyższych sfer.
- A myślałam, że średniowiecze mamy już za sobą, szlachto! – odpowiedziała równie kpiąco i  patrzyła na nich wyzywająco – nie przestawię mojego samochodu – i przeszła obok nich jak gdyby nigdy nic, słysząc jak jeden z nich krzyczy za nią, że nie dadzą jej żyć. Fajniusio – pomyślała z przekąsem. Ze zdenerwowania zaczęły jej się trząść ręce i nie mogła sobie poradzić z otwarciem swojej szafki na korytarzu. Stres potęgowała grupka gapiów, która przypatrywała się jej męczarniom ze śmiechem. Po mniej więcej minucie wyłonił się z niej chłopak i wyciągnął ku dziewczynie dłoń.
- Daj, pomogę – ze wstydu nawet na niego nie spojrzała tylko podała mu klucz. Jak się można było spodziewać otworzył szafkę w mgnieniu oka, co wywołało kolejne salwy śmiechu – z nimi trzeba spokojnie, proszę – powiedział rozbawionym głosem i oddał jej klucz. Spojrzała na niego, a on uśmiechał się jakby miał niezły ubaw jak reszta jego paczki. Szybko zostawiła w szafce to co było jej niepotrzebne i chcąc jak najszybciej zniknąć z pola widzenia rozbawionej młodzieży, zaczęła próbować zamknąć szafkę, ale i to jej nie wychodziło. Chłopak ponownie podszedł, zabrał jej klucz, zamknął szafkę i oddał klucz z powrotem. Pośpiesznie mu go odebrała i odwróciła się na pięcie z zamiarem jak najszybszego ulotnienia się, gdy usłyszała za sobą:
- Dziękuję! – odwróciła się i zobaczyła jak jej pomocnik patrzy na nią wyczekująco.
- A proszę bardzo! – odpowiedziała złośliwie i  oddaliła się w stronę klasy, w której miała mieć pierwszą lekcję.
*  *  *
                        Rozglądała się po korytarzu, wspiąwszy się na palce. Co za beznadziejny dzień – pomyślała – same nieznane twarze… o nie! Zaczęła szybkim krokiem oddalać się od chłopaka, którego właśnie zauważyła. Zerknęła na plan. W-f. Skręciła w stronę szatni i uderzyła w coś twardego. Już myślała, że wyłoży się jak długa na podłodze, gdy czyjeś ręce ją złapały i  postawiły z powrotem na nogi.
- Dziękuję – wyszeptała zestresowana.
- No! A jednak potrafisz dziękować! – spojrzała na osobę, z którą się zderzyła i która pomogła jej uniknąć spotkania pierwszego stopnia z podłogą. Zaklęła w duchu.
- Jak ty… przecież ty byłeś tam… że jak?! – jąkała się zdenerwowana.
- Czyli nie zdawało mi się. Uciekałaś przede mną – odpowiedział rozbawiony. Zgrzytnęła zębami. To był ten, który pomógł jej z szafką. Chciała go wyminąć, ale zastąpił jej drogę – może nauczysz się kolejnego magicznego słowa? – zakpił.
- Przejdź! Spóźnię się na w-f! – odparła coraz bardziej zirytowana. To nie będzie łatwa znajomość – pomyślała. Wtedy zza pleców kpiarza wyjrzała dziewczyna w sportowym stroju. Iza rozpoznała w niej koleżankę z klasy. Tylko jak ona miała na imię… – zastanawiała się.
- Nie słyszałeś idioto?! – krzyknęła dziewczyna.
- Nie wtrącaj się Estelle! – odparował i spojrzał na nią z byka. No tak, Estelle! – pomyślała Iza i pacnęła się w czoło – jak mogłam zapomnieć?  Musiała od razu powrócić do rzeczywistości, ponieważ przed nią rozpętywała się potyczka słowna.
- Nawet nie próbuj nas powstrzymywać, Johnny! – powiedziała Estelle i złapawszy Izę za rękę, pociągnęła ją ku szatni, zostawiając za sobą chłopaka.
- Dziękuję – powiedziała Iza, jak tylko dotarły do szatni i odetchnęła z ulgą.
- Spoko. Znam go i wiem jaki potrafi być upierdliwy – odpowiedziała  z uśmiechem Estelle – wołaj mnie jakby co, spodobała mi się ta rola Supermana – zaśmiała się.