PRZECZYTAJ ZANIM ZACZNIESZ! Odsyłam także do ogłoszeń. Ale do rzeczy. Znacie to na pewno: ,,wszystko co piszę jest fikcją..." itd, itp. Nic nie jest do końca fikcją... Żeby coś napisać, trzeba było to przeżyć lub chociaż o tym usłyszeć. I tak też jest z tym opowiadaniem. To będzie suma przeżyć moich i nie tylko moich. Bohaterowie będą mieszanką mnie i tych, których skądinąd znam. Pozdrawiam.

niedziela, 31 marca 2013

30. Wstęp

dziś starałam się wstawić dłuższy rozdział w ramach rekompensaty za to oczekiwanie. przepraszam, ale wiecie, priorytety ;)
tytuł nietypowy, przyznaję :P ale to taka mała aluzja do tego co nadejdzie, można to potraktować jako wstęp do końca ;>
piosenkę bardzo polubiłam :) co do cytatu to mam nadzieję, że pojmiecie co miałam na myśli, chciałam to z perspektywy Izy ująć, miała dziś dużo przeżyć, których sama tez nazwać nie do końca potrafi, więc też i ten trudny cytat idealnie się wpasowuje w tą sytuację ;]
nie wiem kiedy będzie następny rozdział niestety...
radosnych świąt Zmartwychwstania Światła i Miłości i...
enjoy! :*
                                                             
,,Szare chmury przetoczyły się nad wzgórzami,
przynosząc ciemność z góry.
Ale, jeśli zamkniesz swoje oczy,
czy czujesz prawie, jakby się nic nie zmieniło?
I, jeśli zamkniesz swoje oczy,
czy czujesz prawie, jakbyś tu wcześniej był?
Jak mam być optymistą w tej sprawie?"

- Heej – przywitała się zaspanym głosem ze znajomą, której telefon wybudził ją ze snu.
- Obudziłam cię, co? – zapytała zafrasowana Gabriela, a Iza wymruczała coś niezrozumiałego – wybacz, ale mam problem…
- Coś się stało? – zaniepokoiła się szatynka, rozbudzając się w mgnieniu oka.
- No jeszcze nic, ale potrzebuję pomocy… Rachel nocowała u mnie po tym jak ją uratowaliście. Starałam się ją pilnować i nic się nie wydarzyło, ale ja nie mogę jej niańczyć do końca życia… Z resztą upiera się, by wrócić do domu. Nie wiem co mam robić – opowiedziała pokrótce Gabrysia. Zapadła cisza.
- Prędzej czy później musi wrócić. Trzeba porozmawiać z jej rodzicami. Niech oni jej pilnują – stwierdziła Izka po chwili zastanowienia.
- Nie, nie… ona nie chce wplątywać w to rodziców – zaoponowała od razu blondynka.
- Ale oni muszą wiedzieć! Posłuchasz się niedoszłej samobójczyni? – odparła Izabela. Tym razem cisza zapadła po drugiej stronie.
- Ona mnie bardzo prosiła… – powiedziała w końcu Gabriela.
- Chcesz, żeby udało się jej zabić? – odpowiedziała pytaniem Izabela.
- Ale oni wiedzą co ją boli! I nic z tym nie robią, niczym się nie przejmują! To nie są rodzice! – uniosła się gniewem przyjaciółka Rachel.
- Więc ktoś inny musi się dowiedzieć. Na przykład psychiatra – stwierdziła Iza. Niespecjalnie przejmowała się już problemami Rachel i przede wszystkim nie podchodziła do tego tak emocjonalnie jak jej znajoma.
- Nie rozumiesz… ona nie chce pomocy – odparła blondynka.
- Jak każdy samobójca. Trzeba ją ogarnąć siłą. Myślałam, że będziesz wiedziała co robić i ja nie będę musiała się nią zajmować… zakon magdalenek! – rzuciła nagle szatynka.
- Ale one zajmują się prostytutkami… – powiedziała Gabrycha z niesmakiem.
- Na pewno nie pogardzą bogatą samobójczynią – odpowiedziała z przekąsem Izka i rozłączyła się. Opadła z powrotem na poduszki. Czemu musi przejmować się czymś co nie dotyczy jej? I to jeszcze z samego rana! W sobotę! Zaczęła rozmyślać na temat tego, co mogło doprowadzić bogaczkę do aktualnego stanu. Może mieli długi i nie mogła znieść myśli, że może stać się biedna? Może jakaś dziewczyna miała taki sam ciuch jak ona i co gorsza wyglądała lepiej od niej? Parsknęła śmiechem. Było oczywistym, że robiła sobie żarty ze znajomej, ponieważ nie mogła się domyślić jakiegokolwiek racjonalnego powodu jej zachowania. Nie była świadoma tego, że była jednym z nich. Wtuliła twarz w miękki puch i momentalnie ponownie zasnęła. Miała straszny sen. Wszędzie widziała krew. Dużo krwi wokół siebie. Obudziła się z przestrachem. Spojrzała na zegarek na szafce nocnej. Było już południe. Wygramoliła się powoli z łóżka i powędrowała na dół. Nie chciała być teraz sama, bo ciągle przed oczami miała wizję z koszmaru.
- Coś się stało słoneczko? – zapytała pani Mieczkowska, gdy zobaczyła córkę w nie najlepszym stanie.
- Zły sen – skwitowała krótko Iza, a matka pokiwała głową ze zrozumieniem i podała jej kanapki z dżemem. Szatynka uśmiechnęła się na ten apetyczny widok i pośpiesznie zabrała się za konsumpcję. W ciągu dnia starała się mieć ciągle jakieś zajęcie, by nie móc się skupić na wciąż powracającym wspomnieniu snu.
- Córcia, co się z tobą dzieje? Posprzątałaś prawie cały dom, zrobiłaś mi zakupy, zrobiłaś sałatkę – wyliczała zdumiona rodzicielka. Iza skrzywiła się – nie myśl sobie, że jestem zła czy coś. Jestem bardzo zadowolona z tego, że postanowiłaś mi w ten weekend tak bardzo pomóc, ale przyznaj, że nie zdarza ci się to zbyt często. I to jeszcze zrobiłaś wszystko o co tylko prosiłam. To nietypowe. Jesteś pewna, że nic się nie stało? – mówiła ostrożnie, widząc grymas złości na twarzy córki.
- Wystarczyłoby podziękować – odparła Izabela i powędrowała bez słowa do swojego pokoju. Opadła zmęczona na łóżko i zasnęła momentalnie. Niestety przyśniło się jej to samo co nad ranem. Pani Mieczkowska wparowała do jej pokoju, gdy tylko usłyszała przeraźliwy krzyk swojego dziecka. Izka rzucała się na łóżku i krzyczała coś niezrozumiałego. Kobiecie przypomniały się noce, gdy ostatnio jej córka tak się zachowywała. To było dosyć dawno, gdy miała problemy ze swoim obecnym chłopcem. Chyba się wtedy pokłócili… Złapała za telefon i wykręciła numer do Trevtnerów. Odebrała matka Johnnego.
- Halo?
- Dzień dobry, mogę rozmawiać z pani synem? – zapytała bez ogródek mama Izabeli.
- Mmm… a z kim mam przyjemność? – zapytała kobieta po drugiej stronie.
- Jestem matką Izy – odpowiedziała Mieczkowska i usłyszała dźwięk wskazujący na to, że osoba, z którą rozmawia, ją rozpoznała.
- Już idzie – potwierdziła pani Trevtner i podała słuchawkę synowi.
- Halo? – powiedział pewnie.
- Co zrobiłeś mojej córce?! – zapytała napastliwie kobieta, a po drugiej stronie zapadła cisza. Johnny najwyraźniej nie spodziewał się takiego ataku.
- Ale... eem… ja nic… a jest coś nie tak? – zdążył zadać pytanie i jakby w potwierdzeniu usłyszał wręcz rozdzierający krzyk Izy. Coś ukuło go w serce, a oczy zaczęły piec. Było coś strasznego w tym krzyku… Musiał ją zobaczyć. Musiał przy niej być. Przerwał połącznie, rzucił słuchawkę, pośpiesznie ubrał kurtkę i wybiegł z domu. Po kilku minutach stał przed drzwiami państwa Mieczkowskich i maltretował dzwonek. Gdy w końcu ojciec jego ukochanej mu otworzył, wparował do środka i pobiegł od razu do pokoju Izabeli. Tam na łóżku siedziała skulona szatynka, zanosząca się płaczem, którą mama przytulała mocno i głaskała po głowie. Nie tego się spodziewał. Właściwie nie wiedział, czego się spodziewać. Zrobił krok w ich stronę, ale powstrzymał kolejne. Nie wiedział co robić. Bolało go mocno, że tak ważna dla niego osoba cierpi, bo to, że tak właśnie jest, było pewne. Zdecydował się w końcu zdjąć kurtkę i podszedł powoli do nich. Przykucnął przy nogach dziewczyny i pogładził materiał jej spodni. Spojrzała na niego. Oddech się jej uspokoił. Wyciągnęła dłoń w jego stronę, a on ujął ja delikatnie w swoje i złożył na niej krótki pocałunek. Spojrzał ponownie w jej oczy. Były czerwone od płaczu, ale nie były już wilgotne. Zwróciła swój wzrok na matkę, która od razu zrozumiała, że ma ich zostawić samych. Gdy wypuściła córkę z objęć, jej miejsce niemal natychmiast zajął Johnny, świadom, że tego właśnie teraz Izie potrzeba. Kobieta cicho zatrzasnęła drzwi za sobą i zeszła na dół do męża.
- Zostawiłaś ich samych? – zapytał pan Mieczkowski.
- Tak… to chyba jednak nie przez niego – odpowiedziała i usiadła w fotelu, patrząc ciągle w podłogę – nie mogłam jej uspokoić – powiedziała nagle, nadal nie patrząc na mężczyznę.
- To nie twoja wina przecież. Wybitnie zły sen musiał ją męczyć – próbował uspokoić żonę, a ta machnęła ręką.
- Kiedyś nie straszne nam były nawet najgorsze koszmary… nie wiem co się dzieje. I jeszcze ten Johnny… – odparła mama Izy.
- Co z nim? Nie słyszę płaczu ani krzyków, więc chyba jest wszystko w porządku – stwierdził, marszcząc czoło, ojciec.
- Uspokoiła się jak przyszedł – powiedziała, jakby z nutką zawodu w głosie, starsza Mieczkowska.
- Aaa. Tu cię boli – odpowiedział rozbawiony mężczyzna, nic sobie nie robiąc z karcącego spojrzenia małżonki – jesteś zazdrosna! No niestety moja kochana… dzieci to do siebie mają, że dorastają. Teraz to on robi za jej podporę, to jego darzy uczuciem, ale pamiętaj, że to się może wszystko zmienić, a rodzice pozostają, na zawsze – zakończył wypowiedź z uśmiechem i powrócił do lektury artykułu w gazecie z medycznymi nowinkami. Był niesamowicie mądrym i przewidującym człowiekiem…
*  *  *
- Kochanie, co się stało? – powiedział najdelikatniej jak umiał, głaszcząc Izę po policzku. Spojrzała na niego, przełknęła ślinę i wtuliła się w niego mocnej. Westchnął. Gdyby wiedział co się stało, może mógłby coś zrobić, a tak to jest zawieszony w otchłani niewiedzy, w której nie było mu dobrze – może chcesz herbaty? – zapytał. Herbata zawsze kojarzyła się mu z uspokojeniem. Może dlatego, że jego mama w najgorszych chwilach zawsze mu ją proponowała? Dziewczyna poruszyła się niespokojnie, ale po chwili potwierdziła cicho. Wyślizgnął się z jej objęć i skierował się do kuchni – co się stało? – zadał kolejny raz to pytanie, tym razem w stronę matki swojej ukochanej, którą właśnie ujrzał.
- Chciałam zapytać o to samo… czyli tobie także nic nie powiedziała? – zapytała, patrząc na niego, bez nadziei. Pokręcił głową – zaczęła krzyczeć przez sen. Rzucała się jak wtedy, gdy miała jakiś zatarg z tobą. Pomyślałam, że znów jest coś nie tak między wami i to dlatego, ale jak widać, męczy ją coś innego. Rano mówiła, że przyśnił się jej zły sen. Może się powtórzył? – rzuciła w przestrzeń. Johnny podszedł do kuchenki, wziął czajnik, nalał do niego wody i postawił na palącym się palniku. Czuł się w domu Mieczkowskich dosyć swobodnie. Matka szatynki podchwyciła motyw herbaty i przygotowała kilka szklanek – przyniosę ją wam. Lepiej idź do niej. Nie powinna być sama zbyt długo – Trevtner przyznał jej rację i ruszył na piętro. Zanim wszedł z powrotem do pokoju Izabeli, usłyszał cichy szloch, a gdy wkroczył, zobaczył jak skulona leży na łóżku, a jej łzy skapują leniwie na pościel.
- Izuś – powiedział i podbiegł do niej.
- Przepraszam… nie powinieneś się mną zajmować. Na pewno masz masę innych zajęć, a ja tu histeryzuję… Idź do domu. Nic się nie stało – powiedziała, podnosząc się i wycierając policzki. Johnny uśmiechnął się. Wreszcie się odezwała!
- Wierz mi, że nie mam nic lepszego do roboty. Z resztą ty zawsze będziesz ważniejsza od tej masy innych zajęć – stwierdził i usiadł obok niej. Uśmiechnęła się delikatnie – nie chce mi się wierzyć, że nic się nie stało i że od tak zaczęłaś sobie płakać – dodał z poważną miną, a jej uśmiech zniknął. Spuściła głowę. Złapał ją za rękę i opuszkiem kciuka zaczął gładzić wierzch jej dłoni. Wtedy weszła do pokoju mama Izy z dwiema szklankami pełnymi parującej herbaty. Gdy zobaczyła, że jej córka jest już spokojna i siedzi sobie najzwyczajniej w świecie, uśmiechnęła się do bruneta, a ten odpowiedział jej tym samym i dał znak, by wyszła. Zrozumiała, że jest blisko wyciągnięcia czegoś z Izki, więc wyszła co prędzej z pomieszczenia i powróciła do salonu na parterze. Chłopak po wyjściu kobiety wstał i przyniósł dziewczynie szklankę. W milczeniu spojrzała na lekko falującą ciecz pod wpływem jej dmuchania. Odłożyła szklankę, bo zaczęła parzyć jej dłonie i  zwróciła wzrok na Trevtnera.
- Zły sen – stwierdziła rzeczowo i ponownie delikatnie się uśmiechnęła.
- To wszystko? Jesteś już dużą dziewczynką i sądzę, że musi być coś jeszcze, żebyś zareagowała w ten sposób, ale ty znów mnie zbywasz. Nadal sądzisz, że nie chcę i nie potrafię cię słuchać? – odparł lekko wzburzony, choć starał się nie unosić głosu i nie być napastliwym, bo miał świadomość ciężkiego stanu Izy. Odwróciła od niego twarz – nieee… proszę, nie. Tylko nie płacz. Ja chcę tylko wiedzieć, przecież musimy sobie ufać, tak? To dla mnie ważne – przysunął się do niej i objął ją delikatnie. Westchnęła i oparła głowę na jego ramieniu.
- To naprawdę tylko zły sen… ale nie taki zwykły koszmar – zaczęła niepewnie. Johnny siedział cicho, czekając na kontynuację. Izabela zaczęła wyłamywać sobie palce z nerwów. Nie wiedziała jak opowiedzieć o tym, czego doświadczyła – nie potrafię ubrać tego w słowa – dodała, oddychając coraz bardziej nerwowo. Chłopak, widząc na co się zanosi, zaczął ją głaskać po plecach.
- Nie denerwuj się. Spokojnie. Może rzeczywiście nie powinnaś nad tym myśleć… – odpowiedział.
- W… w… wszzzzz… wszędzie tylko k… kr… k…krew! – jąkała się – i ten… strach – zaczęła szeptać – taki lęk, pustka po czymś… po kimś? Czułam niepokój i to bolało strasznie… – zakończyła z szeroko otwartymi oczami i z dreszczami, nawiedzającymi co chwilę jej ciało. Trevtner mocniej przytulił swoją dziewczynę.
- Ciii… już nic nie mów. Nie przejmuj się. Jest przecież w porządku. Jestem – powiedział cicho. Nie był świadom jak bardzo realnie odczuła to wszystko Iza i jakie ma to znaczenie. Nikt nie wiedział. Nikt nie przewidział…

sobota, 23 marca 2013

/ogłoszenie/

Mam już właściwie cały rozdział, ale nie chcę go wstawiać jeszcze... muszę to dopracować, zastanowić się nad tym. Dajcie mi odrobinkę czasu ;) Obiecuję, że postaram się wstawić to już niedługo. Pozdrawiam :*

sobota, 16 marca 2013

29. Na zatracenie


witam, niestety zapasy się skończyły, dlatego dziś jest krócej i możecie się spodziewać przestoju. bardzo tego nie chciałam, ale matura zobowiązuje... trzeba ustalić priorytety.
tak jak wspominałam, zbliżamy się powoli do końca.
cytat Rachel, bo własnie jej dziś będzie poświęcony czas.
tytuł nawiązuje do wydarzenia z tego rozdziału. często się mówi, że ktoś jest ,,przeznaczony na zatracenie", więc tak to wykorzystałam sobie.
enjoy :*
                                                            
,,Nigdy nie miałam problemu z uzyskaniem tego, co chciałam (...)
Kiedy się nie przejmuję, mogę bawić się wszystkimi jak lalkami (...)
Nigdy nie zalewam się potem przez innych chłopaków (...)
To po prostu niesprawiedliwe.
Ból powoduje większe problemy niż miłość jest warta (...)
Uczucia zagubiły się w moich płucach.
One płoną. Wolałabym być niewrażliwa.
I nie ma nikogo, by go obwinić.
Taka wystraszona wystartuję i pobiegnę.
Lecę zbyt blisko słońca i spłonę w płomieniach"

               Stała na chodniku wpatrzona w przejeżdżające samochody. Ktoś zatrąbił. Spojrzała w tamtą stronę. Eleganckie auto prowadził jakiś stary grubas. Uniosła rękę i pokazała mu środkowy palec. W dzisiejszych czasach ludzie pozwalają sobie na zbyt dużo. Tak jak ta niewysoka szatynka, która wtargnęła do jej poukładanego życia i siedzi w nim niczym drzazga o długości około metr sześćdziesiąt. Nadal nie mogła się pogodzić ze zmianami, które nastąpiły w jej życiu. Cały świat miała u stóp, a teraz nagle przestała się liczyć. Patrzyła się jak Filadelfia tętni życiem, ale jakby gdzieś obok niej. Nie żyła już z nią. Właściwie nie żyła wcale, bo żyć można tylko jako wolny człowiek, niewolnicy nie żyli, oni wegetowali. I tak też się czuła. Jak niewolnik kłamstw, udawanej przyjaźni, skrzętnie planowanej zemsty… Pozostawiona przez najbliższych samej sobie powoli staczała się moralnie i psychicznie. Łzy zalśniły jej w kącikach oczu. Niedaleko znajdował się most. Słynął z dużej liczby samobójców, którzy wybrali go sobie na miejsce zakończenia życia. Nagle poczuła się jak w amoku. Jej nogi same ruszyły w tamtą stronę, nie czuła podłoża pod stopami, miała wrażenie jakby płynęła w powietrzu. Nie zastanawiała się nad tym co robi, gdy przechodziła na drugą stronę balustrady. Nie rozliczała się z życia, nie myślała, bo mogłaby się wtedy zawrócić, a przecież to jedyne wyście. Jeśli się zawróci nie zajdzie żadna zmiana, jej życie nadal nie będzie miało sensu. Jedyne co jej pozostało to puszczenie metalowego drążka, którego się trzymała i krok w przód. Powoli rozluźniła uścisk. Poczuła zimne powietrze na twarzy. Przymknęła powieki i odepchnęła się.
*  *  *
                        Dziś mieli okazję pobyć ze sobą dłużej, bo nie musiała się uczyć i nie miała żadnych dodatkowych zajęć, więc wyruszyli na spacer. Wziął ją pod rękę. Delikatne płatki śniegu spadały powoli z nieba, kręcąc się po drodze w różne strony przez wiatr. Choć mijali całkiem zwykłe budynki typowe dla miasta, samochody pędzące gdzieś pod komendę zaganianych ludzi i tych, którzy postanowili nie kisić się w ulicznych korkach, idących zaśnieżonymi chodnikami, był to dla nich inny świat, wszystko było inne, bo ich. Nie jego. Nie jej. Ich. Naszła ich ochota na bitwę na śnieżki, więc zaczęli rzucać się niekształtnymi zlepkami białego puchu, nie zważając na przechodniów, którzy klęli pod nosami coś o niefrasobliwości dzisiejszej młodzieży, zapominając jak sami byli jak oni. Iza w pewnym momencie straciła Johnnego z oczu. Adrenalina trzymała jej ciało w gotowości do obrony i ataku ukochanego, jednak ten długo się nie pokazywał. Okręcała się wokół własnej osi, szukając go wzrokiem, ale nigdzie nie dojrzała znajomej sylwetki.
- Ożeż, kur**! – usłyszała nagle głośne przekleństwo za plecami. To był głos Trevtnera. Skwasiła się. Cały czas próbowała go oduczyć przeklinania, jednak on uparcie twierdził, że czasem trzeba sobie ulżyć słownie. Nie pomagały karcące spojrzenia, ani fochy. Był strasznie uparty. Odwróciła się w stronę, z której doszedł do niej jego głos i zobaczyła jak biegnie w stronę mostu, znajdującego się nieopodal. Szybko uniosła rękę, by rzucić w niego śnieżką, którą trzymała w dłoni, ale opuściła ją, gdy zobaczyła dlaczego Johnny pobiegł właśnie tam. Za barierką, na skraju mostu stała jakaś dziewczyna. Izabela odrzuciła na bok śnieżkę i pospieszyła w tamtą stronę. Dziewczyna odepchnęła się od barierki i Izka myślała, że już spadnie, ale w ostatniej chwili chłopak zdążył złapać ją za rękę. Gdy Mieczkowska dotarła na miejsce rozpoznała w dyndającej samobójczyni Rachel. Stała dłuższą chwilę w osłupieniu, patrząc jak jej chłopak męczy się, próbując wciągnąć dziewczynę z powrotem na most – mogłabyś?! – krzyknął w jej stronę, gdy nadal nie radził sobie z wierzgającą młodą kobietą, która cały czas wrzeszczała, by ją puścił. Iza podeszła i pomogła mu. Po kilku minutach wszyscy zmęczeni walką ze śmiercią siedzieli na moście – można wiedzieć co ci odje***o?! – zapytał blondynkę wkurzony Johnny, gdy już odsapnął, a ona spuściła głowę. Cóż za ironia… ta, przez którą chciała ze sobą skończyć uratowała ją wraz ze swoim chłopakiem, z którym jest przeszczęśliwa, podczas gdy ona przeżywa życiowy kryzys.
- Było mnie nie ratować – powiedziała cicho, ale wyraźnie. Wstała, otrzepała się i odeszła od nich. Para spojrzała na siebie zmieszana. Szatynka wstała błyskawicznie i podbiegła do dziewczyny.
- Chyba nie sądzisz, że puścimy cię teraz tak normalnie? Musisz wrócić do domu i poszukać pomocy, jeśli masz problem – powiedziała do niej, trzymając ją za ramiona i potrząsając lekko, bo ta wyrywała się jej, nie chciała jej słuchać. Izka machnęła do swojego chłopaka, by wstał i poszli za Rachel. Doszli do dzielnicy z dużymi, pięknymi domami i zatrzymali się przed jednym z nich.
- Dobra, już możecie się odczepić. Jestem w domu, bezpieczna – stwierdziła z przekąsem blondynka.
- W domu też można sobie coś zrobić – odparł Johnny, nie dając za wygraną – jest ktoś w domu? – zapytał, a w tym samym czasie otworzyły się drzwi. Starsza wersja Rachel wyjrzała zza nich.
- O, Rachel. No wreszcie! Co tak trzymasz gości na dworze? – zagaiła pogodnie kobieta.
- Nie są gośćmi – odpowiedziała jej zimno córka i  weszła do domu – a wam dziękuję bardzo, do zobaczenia – dodała w stronę pary zadziwionych ludzi, stojących u jej drzwi.
- Chcielibyśmy porozmawiać jednak z twoją mamą – odpowiedziała Izabela, a młoda Palmerson syknęła ze złości.
- Nie ma o czym. Zajmijcie się sobą – odparła stanowczo i zatrzasnęła im drzwi przed nosem. Pani Palmerson wzruszyła ramionami i powróciła do swoich poprzednich zajęć, jak gdyby nigdy nic. Nie pytała, nie dociekała. Tym razem jej stosunek do spraw związanych z jej córką był zbawienny dla Rachel, jednak zasadniczo to był jeden z powodów jej załamania. Iza i Johnny zażenowani powrócili do domu Mieczkowskich. I rozpoczęli debatę na ten temat.
- I co teraz? – pytała dziewczyna.
- Nie wiem… żebyśmy chociaż wiedzieli czemu – gdybał brunet.
- I co by to dało? Nic… przecież ona ma wszystko! – uniosła się Iza. Johnny pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem.
- To jedynie ładna otoczka. W środku na pewno jest coś strasznego – stwierdził. Spojrzała na niego z ukosa – no co? Ja też jestem głęboki – wyszczerzył się. Machnęła ręką.
- Jeszcze kilkadziesiąt minut temu musiałeś ratować bogatą samobójczynię, a teraz się cieszysz nie wiadomo z czego… – rzuciła zniesmaczona. Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
- Uratowałem, a raczej uratowaliśmy ją. No i co? Wiele osób chce się zabić i im to się udaje – powiedział – miała szczęście, że tam byliśmy. Nie docenia tego co ma i sądzę, że nie uda nam się samym tego zmienić. Będzie dalej próbować, a my, jak sama widziałaś, mamy na to znikomy wpływ – skończył swój wywód. Izka klasnęła w dłonie.
- Kto ma wpływ? – zadała pytanie – przyjaciółka! – odpowiedziała sobie sama i chwyciła za telefon. Wybrała numer Gabrieli i wcisnęła ‘połącz’. Szybko opowiedziała jej co zaszło i rozłączyła się.
- I co? – zapytał Trevtner.
- Gabrysia się tym zajmie. Już ona coś wymyśli… – odpowiedziała z uśmiechem szatynka.
- Więęęc… możemy się już tym nie przejmować – stwierdził z szerokim uśmiechem i zaczął całować swoją dziewczynę, jednak ta była cały czas spięta i nie angażowała się zbytnio w pocałunki, więc oderwał się od niej skonsternowany – przecież Gabi to załatwi. Nadal się przejmujesz?
- No bo… ech. Jestem ciekawa powodów – wydukała. Parsknął śmiechem – co cię tak śmieszy?!
- No bo z ciebie takie strasznie ciekawe jajco! – odpowiedział, śmiejąc się głośno, a twarz dziewczyny przybrała kolor zbliżony do piwonii. Wstała i ruszyła do drzwi. Otworzyła je i pokazała mu, ze ma wyjść. Ten jednak jedynie zsunął jej dłoń z klamki, zamknął z powrotem drzwi, usiadł na łóżku i pociągnął ją za sobą tak, że wylądowała na jego kolanach. Mimo że był silniejszy i mógł z nią zrobić co chciał, nie mógł powstrzymać jej focha, więc siedziała ze skrzyżowanymi na piersi rękami z obruszoną miną – no przestań… przyznaj, że trochę jesteś – wymruczał jej do ucha i wtulił twarz w zagłębienie między jej szyją a ramieniem.
- Ja się przejmuję! – odparła z mocą, a on ułożył ją na łóżku.
- To przestań – nakazał, położył się obok niej i ponownie zaczął ją całować. Tym razem poddała się chwili z większym zaangażowaniem. Poczuła, że chłopak uśmiecha się triumfująco. Westchnęła. Czy on zawsze musi postawić na swoim?  - pytała się w myślach.

sobota, 9 marca 2013

28. Wpływ


witam serdecznie :)
mam baaardzo mało czasu i prawie nic nie pozostało z moich zapasów, więc nie zdziwcie się jak się zdarzy przestój... będę się starać, by to nie miało miejsca z resztą planuję niedługo zakończyć to opowiadanie :) w końcu już pół roku się ciągnie ;D
tytuł taki a nie inny, bo będzie dziś dużo o różnych wpływach :)
m.in. będzie dokończenie rozmowy Izy i matki Johnnego :P
cytat w nawiązaniu do tego czego się dowiecie o Johnnym ;)
enjoy! :*
                                                        
,, Miałem w zwyczaju myśleć, 
że przeszłość jest martwa i odeszła.
Myliłem się, tak bardzo się myliłem (...)
Byłem załamany, ale to już się skończyło"

- Ale na pewno cię nie zastraszał? Nic nie zrobił? – upewniała się jeszcze. Izabela pokręciła przecząco głową, a ona wreszcie odetchnęła – wiesz, to dobry chłopak, ale czasem jego porywcza natura bierze górę i robi głupoty… – tym razem Mieczkowska pokiwała głową ze zrozumieniem. Doskonale wiedziała o co chodzi kobiecie – a tak w ogóle to darujmy sobie tą panią. Jestem Kasia – podała licealistce dłoń, a ona ją uścisnęła, podając swoje imię.
- A wie pani czemu jest taki? – tym razem zapytała Izka i od razu zatknęła sobie usta dłonią, bo użyła tytułu ‘pani’ – przepraszam, ale jakoś nie umiem się przestawić… do starszych zawsze mnie uczono zwracać się z szacunkiem – tłumaczyła się, a pani Katarzyna się zaśmiała.
- No dobrze, dobrze, więc niech będzie przynajmniej ‘pani Kasia’ – odparła z uśmiechem, a Iza się zgodziła – więc jak to było z Johnnym… On zawsze był dzieckiem bardzo żywiołowym – ponownie się zaśmiała – ale nabrało to negatywnego wymiaru po tym jak zostawił nas jego ojciec – spoważniała momentalnie – pamiętam, miał wtedy 14 lat. Był zły na cały świat, a najbardziej… na siebie. Sądził, że to jego wina. Dlatego od tamtej pory nerwy już zawsze miał w strzępach. Próbowałam mu pomóc i wreszcie przemówić mu do rozumu, że to nie od jest winny tylko my, ale on ciągle późno wracał ze śladami bójek, szybko przybierał na sile. Wyżywał się na innych za to co on wycierpiał… – westchnęła, a jej oczy stały się wilgotne. Widać, że bardzo przeżywała przemianę syna – kiedy w końcu udało mi się go uwolnić od poczucia winy, był już taki jaki jest. Tylko teraz stara się wyżywać na rzeczach nieożywionych – zakończyła opowieść z delikatnym uśmiechem. Otarła szybko pojedynczą łzę, która wydobyła się spod powieki i poderwała się z kuchennego krzesła – chodź – złapała dziewczynę za rękę, zaprowadziła do salonu i usadowiła na kanapie – pokażę ci coś, poprawimy sobie humorki – powiedziała i wysunęła jedną z szuflad meblościanki. Wyjęła kilka albumów ze zdjęciami i przysiadła się do Izy. Otworzyła pierwszy i zaczęła opowiadać jej okoliczności w jakich były robione kolejne z nich. Były ułożone chronologicznie, więc poznawała je wszystkie po kolei. W tym samym czasie brunet piętro wyżej postanowił wreszcie zwlec się z łóżka. Spojrzał na zegarek. Było już po południu. Westchnął. Poczuł suchość w gardle, więc zdjął skarpetkę, której nie zdołał zdjąć w nocy, chwiejąc się przy tym,  i zszedł na parter. Sięgnął po szklankę, by nalać sobie wody mineralnej, ale od razu ją odłożył. Nie było sensu brudzić szklanki. Odkręcił butelkę i wypił całą duszkiem. Nadal czuł suchość. Kac męczył go niemiłosiernie. Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kolejnej butelki, ale żadnej nie zauważył. Usłyszał, że ktoś rozmawia w salonie. Pomyślał, że to zapewne jego mama z nudów zaprosiła jakąś przyjaciółeczkę na plotki i nie przejmując się tym, że jest prawie nagi, skierował się w stronę śmiechów. Wywrócił oczami. Ciekawe co je tak bawi – pomyślał z przekąsem. Nie lubił za specjalnie znajomych swojej rodzicielki.
- Mamo, gdzie jest… – rozpoczął pytanie, gdy wkroczył do salonu, ale nie skończył, ponieważ zauważył, kto siedzi przy jego matce. Ustał jak wryty.
- Co gdzie jest? – zapytała go kobieta, ale on nie zwrócił na nią uwagi. Iza machała mu na powitanie, rozbawiona. Potarł oczy, by upewnić się, że już nie śpi. Nie spał i nadal widział swoją dziewczynę w swoim domu, ze swoją mamą, z albumami. Czekaj… z czym?!
- Mamo! Moje albumy? Jak mogłaś…. – powiedział z wyrzutem i zabrał je im.
- Wiesz co? Wyglądasz teraz jak mała obrażona dziewczynka – śmiała się Izabela. Wytknął jej język.
- Mógłbyś się ubrać – zauważyła pani Katarzyna – wio na górę, jak ty gościa przyjmujesz? Zaraz ci znajdę wodę, bo pewnie tego szukałeś – wygoniła syna i poszła do kuchni w poszukiwaniu napoju. Izka już uspokojona, popijała herbatę, rozmyślając nad całym dzieciństwem swojego ukochanego i tym co przydarzyło mu się, gdy już był nastolatkiem, a miało na niego największy wpływ. Zmrużyła oczy. Teraz potrafiła go zrozumieć. Jest zaborczy, bo wie jak ulotne potrafi być uczucie i szczęście. Powstrzymała kolejne rozważania, gdy wszedł już ubrany i usiadł na drugim końcu kanapy. Poczuła się dość dziwnie, gdy tak się od niej izolował. Pani Kasia weszła po chwili i podała mu pełną butelkę.
- To wy sobie posiedźcie tutaj, nie będę wam przeszkadzać. Przejdę się do sklepu, muszę coś na obiad kupić… – ostatnie słowa powiedziała bardziej do siebie. Iza uśmiechnęła się do niej zdawkowo. Odległość między nimi i dziwny uśmiech dziewczyny zmartwiły panią Trevtner, ale nic nie powiedziała i wyszła z nadzieją, że wyjaśnią sobie wszystko sami na spokojnie. Usłyszeli po kilku minutach trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. Zostali sami. Zapanowała głęboka cisza. Johnny odkręcił powoli butelkę i wypił jej zawartość do połowy. Zakręcił ją i odłożył na bok. Pochylił się i ukrył twarz w dłoniach. Głowę miał dziś wyjątkowo ciężką. Szatynka spojrzała na niego. Nie zamierzał się odezwać? Cóż… w końcu to ona przyszła. Postanowiła coś zrobić. Tylko co… zastanowiła się i po chwili doszła do wniosku, że chce go po prostu przytulić po tym wszystkim czego się dziś dowiedziała o nim i jego życiu, więc przysunęła się bliżej. Nadal nie reagował. Przytuliła się do jego pleców i zaczęła gładzić go po ramieniu powoli i delikatnie. Czuła jak oddycha głęboko. Po jakimś czasie wyprostował się i przyciągnął ją do swojej klatki piersiowej.
- Jestem totalnym idiotą. Nachlałem się w nocy. Nie pamiętam jak dotarłem do domu – westchnął – tylko jakoś mnie ręka boli – podniósł prawą dłoń, była ciut bardziej sina od drugiej.
- Coś ty robił – pokręciła głową.
- Lepsze pytanie co ty robiłaś? – odpowiedział.
- Byłam na meczu i nic się nie stało. Nic się także nie stanie – odpowiedziała hardo. Postanowił dalej się nie kłócić i jej wreszcie zaufać. Pocałował ją w czoło, na co ona się uśmiechnęła i wtuliła jeszcze bardziej w niego.
*  *  *
- A jak tam Pitek? – zapytała przyjaciółkę na wyświetlaczu.
- Nie rozmawiałaś z nim od tamtej pory? – odpowiedziała pytaniem Joasia. Iza zaprzeczyła – zbyt wiele z nami nie przebywa, prawdę mówiąc… Ale może to dlatego, że mu w drużynie zwiększyli ilość treningów. Dużo gra ostatnio, bardzo dużo – wyjaśniła.
- Na pewno gra? – dopytywała Izabela. Martwiła się o przyjaciela. Miał się do niej niedługo odezwać a minął już miesiąc i nie dał nawet znaku życia. Rozumiała, że może być mu jeszcze trudno, ale bała się o niego i chciała wiedzieć jak najwięcej.
- Sądzisz, że kłamie? – zapytała z niedowierzaniem przyjaciółka. Szatynka wzruszyła ramionami – nie, nie. Na pewno nie. Byliśmy ostatnio na meczu, widać, że dużo trenuje.
- To wszystko takie dziwne… przecież siatkówka to było jego hobby. Nie poświęcał się temu aż tak. A co z muzyką? Książkami? Z tą jego wrażliwością? – zastanawiała się Izka.
- No muszę przyznać, że nie jest taki jak wcześniej – stwierdziła smutno Joanna, a emigrantka schowała twarz w dłoniach. Jej Pituś odszedł na zawsze?
- Co ja zrobiłam… – załkała. Brunetka po drugiej stronie połączenia nie wiedziała jak ma pocieszyć koleżankę na odległość. Zaczęła się gorączkowo zastanawiać nad tym co powiedzieć.
- Słuchaj, musiałaś. To nie twoja wina, on sam się zmienia. Może to i dobrze? Nie masz co się obwiniać, tak miało być – powiedziała, ale bez przekonania, że uspokoi Mieczkowską. Ta jednak uniosła twarz i spojrzała na wyświetlaną na laptopie postać, już nie zanosząc się płaczem.
- Nie chciałam, żeby się zmieniał. Lubiłam go takiego jakim był – odpowiedziała cicho.
- Lubiłaś, ale nie byłaś w stanie pokochać – odparła Asia i w tym momencie oczy rozszerzyły się jej do rozmiarów pięciozłotówki – właśnie!
- Ale co właśnie? – zapytała Izabela zdziwiona zachowaniem znajomej.
- On nie stracił nadziei – stwierdziła krótko brunetka, dumna z siebie, że doszła do tego samodzielnie. Jednak dziewczyna po drugiej stronie nie zrozumiała – on nie próbuje zapomnieć o tym co do ciebie czuje. On próbuje stać się takim, jakim mogłabyś go pokochać. Chce być jak Johnny! – zakończyła wywód i klasnęła w dłonie. Tym razem Iza zrozumiała, a usta rozwarły się jej szeroko ze zdziwienia.
- To możliwe, żeby był aż tak głupi? – zapytała bardziej siebie aniżeli przyjaciółkę – przecież mówiłam mu, że dla mnie jest idealny. On przecież nigdy nie będzie jak Johnny! Ani Johnny nigdy nie stanie się nim.
- Mnie to mówisz? Najwyraźniej ci nie uwierzył i nadal się chłopak łudzi… – odpowiedziała Joanna, a Izka westchnęła.
- Mogłabyś z nim porozmawiać? – zadała pytanie po chwili milczenia – ja miałam mu dać czas, aż się sam odezwie, więc na razie mam związane ręce.
- Spróbuję, ale niczego nie obiecuję – powiedziała Asia i niedługo po tym dziewczyny zakończyły połączenie. Izka opadła na pościel i przymknęła powieki. Z Johnnym było całkiem spokojnie. Ona starała się nie wywoływać drak i rozumieć go, co przychodziło jej łatwiej po usłyszeniu opowieści jego mamy na temat jego dzieciństwa i trudnego wchodzenia w dorosłość. On starał się być łagodniejszy i nie denerwować się o byle co. Pozostawał jedynie problem z Piotrkiem, którego jej brakowało i teraz dodatkowo zaczęła się o niego martwić. Ktoś nagle uchylił powoli drzwi do jej pokoju i po cichu podszedł do łóżka, kładąc się zaraz obok niej. Poznała perfumy Trevtnera.
- Muszę powiedzieć mamie, by przestała cię wpuszczać za każdym razem jak zrobisz wielkie oczy jak kot ze Shreka – powiedziała z uśmiechem, a chłopak poruszył się niespokojnie.
- Kobieto, nie strasz!  Myślałem, że śpisz… – odpowiedział. Zaśmiała się.
- Wybacz, kochany – otworzyła oczy, wsparła się na ramieniu i ucałowała go w policzek – a teraz idź sobie, bo muszę się uczyć – dodała, a Johnny udał urażonego i skierował się do drzwi. Gdy usłyszał gromki śmiech dziewczyny, zawrócił się i pocałował ją przeciągle, skutecznie ją uciszając. Pogroził jej palcem i rzucił krótkie ,,do jutra” na odchodnym. Wyjrzała przez okno i obserwowała z uśmiechem jak odchodził.

sobota, 2 marca 2013

27. Nieszczęśliwie szczęśliwa


no i kolejna sobota! witam serdecznie i zapraszam do lektury ;)
zatrzymaliśmy się tydzień temu na hotelu, teraz będzie ciąg dalszy i wstęp do tego, by dowiedzieć się czegoś ciekawego o jednym z bohaterów, a wiadomo, że matki są najlepszym źródłem informacji ;D
tytuł przewrotny... ale własnie tak teraz przedstawia się sytuacja Izabeli.
w tekście wykorzystałam piosenkę (tłumaczenie jak zwykle na dole), która będzie służyła także za podkład tego rozdziału i z niej pochodzi cytat na wstępie, który jest skierowany do Izy oczywiście od Piotra, myślę, że dobrze określa ich teraźniejsze relacje ;]
a teraz... enjoy!
                                                            
,,Mogłaś być szczęśliwa, mam nadzieję, że jesteś"

Dziewczyna była zmęczona tym dniem obfitującym w emocje, więc wyjęła szczoteczkę do zębów i pastę z zamiarem umycia zębów i jak najszybszego położenia się spać, jednak ktoś zapukał do drzwi. Zrobił to niepewnie i delikatnie. Domyśliła się, że to nie był starszy mężczyzna, ale Piotrek. Przełknęła ślinę i ruszyła, by otworzyć. Pociągnęła za klamkę i ujrzała wysokiego niebieskookiego bruneta ze smutnym spojrzeniem.
- Tak się zastanawialiśmy czy nie jest ci potrzebna żadna pomoc? – zapytał, mierzwiąc sobie włosy, speszony.
- Nie, nie, wszystko w porządku – odpowiedziała zdecydowanie. Chłopak zerknął na jej dłoń, w której trzymała szczoteczkę i pastę.
- Już idziesz spać? – zapytał z nutką zawodu.
- Taa… no wiesz, dzień pełen wrażeń – westchnęła – z resztą nie ma co tu robić. Ty chociaż masz tatę w pokoju, a ja? Mogłabym ewentualnie pogadać z szafą, ale trochę śmierdzi, więc nie bardzo – zażartowała. Uśmiechnął się.
- U mnie tata też zmęczony po podróży, więc od razu się rzucił na łóżko. Pewnie już chrapie – odpowiedział i wsłuchał się w ciszę. Usłyszeli ciche pochrapywanie z męskiego pokoju. Zaśmiali się.
- No cóż, więc wejdź, ponudzimy się razem – zaproponowała szatynka – oczywiście jeżeli masz ochotę – dodała pośpiesznie. Piotrek zawahał się chwilę, ale nie miał nic lepszego do roboty. Poza tym to jedne z ich ostatnich chwil razem. Pokiwał głową. Iza otworzyła szerzej drzwi i wpuściła go do środka. Zatrzasnęła je ostrożnie za nim i usiadła przy nim na łóżku. Pitek uniósł się i znów opadł na tapczan, a ten zaskrzypiał przeraźliwie.
- Całkiem wygodny, ale strasznie skrzypi – podsumował swój test.
- Rzeczywiście – skwitowała. Zapadła cisza. Nie wiedzieli o czym rozmawiać. Izka dla odstresowania wsłuchała się w muzykę, dobiegającą z sąsiedniego pokoju – ciekawe czy zasnę – powiedziała po chwili. Chłopak spojrzał na nią pytająco – no z jednej strony chrapanie, z drugiej muzyka i jeszcze te moje łóżko – załamała ręce. Zaczęli się śmiać.
- Całkiem fajna ta piosenka – stwierdził, gdy przestali się śmiać. Przyznała mu rację. Oboje jako miłośnicy muzyki, zaczęli kiwać się w jej rytm. Gdy ucichła, Piotr wyjął swój telefon.
- Znalazłem ostatnio genialną piosenkę, wiesz? – powiedział, grzebiąc w pamięci urządzenia. Gdy w końcu udało mu się ją odnaleźć, rozpoczął odtwarzanie i położył komórkę na łóżku. Usiedli po turecku przodem do siebie. Iza oparła łokcie o kolana i wsparła głowę na dłoniach. Utwór był wykonany po angielsku, ale dobrze go rozumiała. Nie miał skomplikowanego tekstu, ale słowa bardzo mocno ją dotknęły. ,,You could be happy, I hope you are. You made me happier, than I’d been by far. Somehow everything I own smells of you and for the tiniest moment it's all not true. Do the things that you always wanted to, without me there to hold you back. Don't think, just do. More than anything I want to see you go take a glorious bite out of the whole world”* – śpiewał jakiś mężczyzna, a ona miała wrażenie, jakby to właśnie ten, który teraz się w nią wpatruje swoimi przenikającymi oczami, śpiewał do niej. Pomyślała, że stwierdził, że przekaże jej swoje myśli piosenką, ale sam nie był w stanie jej wykonać, więc odtworzył jej tą. Łzy zaczęły zbierać się jej w kącikach oczu. Szybko je otarła i podniosła wzrok na przyjaciela. Jemu też oczy zrobiły się wilgotne – ładna, nie? – wychrypiał cicho. Przytaknęła szybko z uśmiechem. Uklękła i przytuliła lekko zaskoczonego chłopaka. Gdy się oderwali od siebie, uśmiechnęli się szeroko – nie płaczmy podczas naszych ostatnich dni spędzonych razem – powiedział, a kąciki ust Izabeli natychmiast opadły.
- Nie zmieniłeś zdania? – zapytała smutno. Zaprzeczył. Spuściła wzrok. Rozpoczęła się kolejna piosenka. Była nieco weselsza i szybsza. Piotrek poderwał się z łóżka i wyciągnął ku niej otwartą dłoń. Zaskoczona spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- Nie smuć – powiedział, gdy złapała go za rękę. Pociągnął ją na ,,parkiet” i zaczęli tańczyć. Humory znów im powróciły – a widzisz, ten hotel nie jest taki nudny jakby się wydawało – zaśmiał się, okręcając dziewczynę wokół własnej osi. Gdy kolejny utwór się skończył, trochę zziajana szatynka oparła się o szafę – o! Co ja widzę? Czyżbyś przekonała się do szafy? Już nie śmierdzi? – dziewczyna zaczęła się śmiać. Podbiegła do Pitka i w odwecie za żarty zaczęła go łaskotać. Jako silniejszy nie poddał się, obezwładnił ją i wziął na ręce. Ukryła twarz w dłoniach, śmiejąc się do rozpuku. Kiedy postawił ją z powrotem na podłodze, zakręciło się jej w głowie. Przytrzymał ją delikatnie – wszystko w porządku? – zapytał z troską. Odkryła twarz i wytknęła mu język z chytrym uśmieszkiem. Sprawiała wrażenie pijanej. Skrzyżował ręce na piersi i pokręcił głową, rozbawiony.
- A wiesz co jest jeszcze w tym hotelu? – zapytała znienacka.
- Nie – odpowiedział – przekonamy się? – Izie zaświeciły się oczy. Piotrek kucnął i zachęcił ją, by weszła mu ,,na barana”, a ona zrobiła to pośpiesznie. Otworzyli drzwi i wyjrzeli, by sprawdzić czy aby nie ma nikogo na korytarzu. Był pusty, więc chłopak ruszył biegiem do jego końca. Okazało się, że była tam wnęka z kanapą i fotelami, a za oszklonymi drzwiami był balkon. Izka zeskoczyła z pleców kolegi, zdjęła buty i zaczęła skakać na największym z mebli. Na początku chciał ją powstrzymać, ale ta chęć szybko mu minęła. Dołączył się do dziewczyny, uciszając ją jedynie, by nie pobudziła innych gości. Czuli się na powrót jak małe dzieci, jak wtedy kiedy zaczęli się przyjaźnić. Piotr zrozumiał, że nawet jeśli potrzebuje przerwy, by się pozbierać po odrzuceniu, to nie da za wygraną i będzie walczył o relacje z szatynką. W końcu znudziło się im hasanie na kanapie i postanowili wyjść na balkon. Mimo pory roku, nie był zamknięty. Odgarnęli śnieg i wpatrzyli się w ciemną noc, królującą nad rozświetlonym miastem. Szybko ostygli i zaczęli drżeć z zimna, więc powrócili na hotelowy korytarz. Izabela ziewnęła niczym lew – oj, widzę, że chce ci się spać. Wracajmy – stwierdził i pociągnął ją do jej pokoju. Półprzytomna pożegnała się z nim przy drzwiach i weszła niepewnym krokiem do swojego tymczasowego miejsca zamieszkania. Umyła szybko zęby, przebrała się i położyła się na łóżku, jednak coś ją zaczęło uwierać, więc szybko z niego zeszła. Zauważyła telefon przyjaciela. Postanowiła przed snem jeszcze raz wysłuchać piosenki, którą jej puścił tego wieczora. Tym razem zrobiła to z uśmiechem na ustach. Był dla niej taki cudowny... Znów zrobiło się jej ciepło w środku. Zbagatelizowała to i położyła się spać.
*  *  *
                        Nie zawiodła się na widowisku, które zgotowali im siatkarze. Bawiła się świetnie i nie chciało się jej wracać do rzeczywistości pełnej problemów, a szczególnie do rozzłoszczonego Johnnego. Czy tak to ma wyglądać? Że nie chce wracać do własnego chłopaka? Oczywiście, że nie, ale nie potrafiła nic na to poradzić. Miała po ludzku dość krzyku, wyrzutów i złości. Tęskniła za nim, a jakże, ale równocześnie obawiała się ich kolejnego spotkania. Ostatnie słowa jakie wypowiedział do niej przed wyjazdem na mecz nie brzmiały tak jak powinny. Podczas drogi powrotnej do Filadelfii, stres ściskał boleśnie jej żołądek. Gdy dojechali do domu i nadszedł czas, by pożegnać się z gośćmi, Pitek przytulił Izę i życzył jej powodzenia. Zrozumiała, że domyśla się co ją czeka. Widać było, że nie jest z tej całej sytuacji zadowolony, ale musiał lecieć do Polski i już nic nie mógł poradzić. Izabela przecież go odrzuciła.
- Daj mi czas. Odezwę się. Na pewno – powiedział na odchodnym, a w szatynce zagościła nadzieja i ogromna radość, że ich znajomość nie jest spisana na straty. Gdy mężczyźni odjechali na lotnisko, złapała od razu za telefon i napisała do swojego chłopaka krótkiego smsa, że przyjechała i czy by się nie spotkali. Brunet jednak długo nie odpisywał. To nie było w jego stylu. Może chce ją tym ukarać? Postanowiła, że przejdzie się do niego i załatwi tą sprawę od razu. Przegryzła coś i wyszła pośpiesznie z domu. Kiedy tak zmierzała do dawno nie odwiedzanego przez nią domu, przypomniała sobie jak pierwszy raz tam zagościła. Wtedy też nie odpowiadał na jej smsa. Okazało się, że wylądował w szpitalu w ciężkim stanie. Przeraziła się. A co jeśli historia zatoczyła koło? Zapukała nerwowo do drzwi domu Trevtnerów. Po chwili ujrzała w drzwiach matkę chłopaka.
- Och, Iza… – wydawała się zaskoczona – dzień dobry.
- Dzień dobry, jest Johnny? – zapytała prosto z mostu, a kobieta zmieszała się.
- Nie ma… to znaczy jest, ale tak jakby go nie było – motała się. Izabela zmarszczyła brwi. Pani Trevtner westchnęła – wejdź i sama zobacz – przepuściła drobną dziewczynę w drzwiach, a ta ruszyła do pokoju, w którym ostatni raz była w feralne walentynki. Gdy dotarła na miejsce, zobaczyła chłopaka leżącego w poprzek łóżka w samych bokserkach i jednej skarpetce. Wyglądał na strasznie spitego.
- Jak przyszedł w nocy do domu to myślałam, że nie wdrapie się po schodach… Śpi jak kamień już kilkanaście godzin – powiedziała kobieta, która weszła do pomieszczenia za Izką. Szatynka podeszła do niego, chcąc go obudzić, ale śmierdziało od niego jak z gorzelni, więc zrezygnowała.
- Lepiej będzie jak się wyśpi… – stwierdziła, a jego mama przyznała jej rację. Zeszły na dół, a starsza z nich zaprosiła dziewczynę swojego syna do kuchni na herbatę.
- Więc wróciliście do siebie, tak? – zagaiła rodzicielka Johnnego. Miała bardzo ładne, długie, czarne włosy, które teraz falowały lekko, gdy krzątała się, robiąc im napoje.
- Tak – odpowiedziała rzeczowo Iza – postanowiliśmy wrócić do siebie i wszystko sobie wybaczyć – ciemnowłosa odwróciła się gwałtownie.
- A co ci ten nadpobudliwiec zrobił? – zapytała. Najwidoczniej miała pełna świadomość natury swojego dziecka.
- A nic takiego – Izka nie chciała nic jej wyjawiać. To jej syn powinien sam się do wszystkiego przyznać.
- Zabronił ci mówić? – kobieta pytała twardo dalej – boisz się go? Co ci zrobił?
- Nie, nie, spokojnie proszę pani – odpowiedziała dziewczyna szybko, uspokajając ją, ale ona nadal patrzyła na nią podejrzliwie.
- Ale na pewno cię nie zastraszał? Nic nie zrobił? – upewniała się jeszcze. Izabela pokręciła przecząco głową, a ona wreszcie odetchnęła – wiesz, to dobry chłopak, ale czasem jego porywcza natura bierze górę i robi głupoty… – tym razem Mieczkowska pokiwała głową ze zrozumieniem. Doskonale wiedziała o co chodzi kobiecie – a tak w ogóle to darujmy sobie tą panią. Jestem Kasia – podała licealistce dłoń, a ona ją uścisnęła, podając swoje imię.
- A wie pani czemu jest taki? – tym razem zapytała Izka i od razu zatknęła sobie usta dłonią, bo użyła tytułu ‘pani’ – przepraszam, ale jakoś nie umiem się przestawić… do starszych zawsze mnie uczono zwracać się z szacunkiem – tłumaczyła się, a pani Katarzyna się zaśmiała.
- No dobrze, dobrze, więc niech będzie przynajmniej ‘pani Kasia’ – odparła z uśmiechem, a Iza się zgodziła – więc jak to było z Johnnym… On zawsze był dzieckiem bardzo żywiołowym – ponownie się zaśmiała (...)
                                                     
* - ,,mogłaś być szczęśliwa, mam nadzieję, że jesteś. Sprawiłaś, że byłem szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej. Jakimś sposobem wszystko co mam pachnie tobą i przez malutki moment to wszystko nie jest prawdą. Zrób wszystko co od zawsze chciałaś, beze mnie powstrzymującego cię. Nie myśl, tylko rób. Ponad wszystko chcę widzieć cię idącą, by wziąć wspaniały kęs całego świata"