PRZECZYTAJ ZANIM ZACZNIESZ! Odsyłam także do ogłoszeń. Ale do rzeczy. Znacie to na pewno: ,,wszystko co piszę jest fikcją..." itd, itp. Nic nie jest do końca fikcją... Żeby coś napisać, trzeba było to przeżyć lub chociaż o tym usłyszeć. I tak też jest z tym opowiadaniem. To będzie suma przeżyć moich i nie tylko moich. Bohaterowie będą mieszanką mnie i tych, których skądinąd znam. Pozdrawiam.

sobota, 27 października 2012

9. Otwarcie tylnych drzwi


więc dziś dramatyczniej i krótko
wybaczcie, ale musiałam
dziś jest bardziej o Johnnym, a za tydzień bardziej o Ianie i dlatego jest tak krótko
za tydzień będzie dłużej ;)
jako że akcja dzieje się w Ameryce, niech was nie zdziwi język angielski w szpitalu ;D
tłumaczenia jakby co będą na dole :P choć to nie są jakieś bardzo trudne kwestie, więc może nie będzie wam potrzeba :)
było was tu już prawie tysiąc! :DDD
pozdrawiam i zapraszam do lektury :*
                                                               
,,Widzę cierń obracający się w twym boku,
czekam na ciebie (...)
Czekam bez ciebie (...)
Nie mogę żyć z tobą ani bez ciebie (...)
Moje ciało posiniaczone.
Zdobyła mnie, nie mając nic do wygrania i nic innego do stracenia"

                        Usłyszała jakiś hałas. Okazało się, że zaszła dalej niż myślała. Była przy parku Penn Treaty. To stamtąd dochodził hałas. Podbiegła bliżej. Ktoś ku niej szedł. Przestraszyła się i już chciała zacząć uciekać, gdy ten ktoś zawołał:
- heeej, a co ty tu robisz o tej porze? – rozpoznała głos Iana.
- Och, to ty. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza… a co tu się dzieje? – zapytała podejrzliwie.
- Chłopaki chyba za dużo wypili. Chodźmy stąd – zaproponował i objął ją ramieniem. Skierowali się w stronę domu dziewczyny – nie masz nic przeciwko, bym cię odprowadził? – zapytał z nadzieją.
- Nie, nie – odpowiedziała – a koledzy? Nie będą się martwić? Może ich poinformuj.
- Spokojnie, jestem dużym chłopcem. Z resztą, nie zauważą, że mnie nie było. Są zbyt zajęci jakimś gościem – powiedział.
                        Obudziła się nagle. Spojrzała na śpiącego dalej Johnnego. Nadal się nie obudził… Czuwając, zasnęła przy jego łóżku. Przypomniała sobie treść snu. Są zbyt zajęci jakimś gościem… Wtedy myślała, że chodzi o to, że ich zabawiał. Ale teraz? To było tydzień temu. I tydzień temu Johnny trafił do szpitala… Wybrała numer Iana i wyszła na korytarz. Odebrał po kilku sygnałach.
- Heeej! Jak fajnie, że dzwonisz. Stęskniłaś się? – powiedział na powitanie.
- Hej. Nie, nie stęskniłam się – odpowiedziała zgryźliwie – chciałam się tylko zapytać, czy wiesz jakim gościem się zajmowali twoi koledzy w parku tydzień temu, gdy mnie wieczorem odprowadzałeś do domu, pamiętasz?
- Pamiętam, pamiętam. Jak mógłbym nie pamiętać? Było naprawdę miło – odpowiedział trochę nerwowo.
- Nie odchodź od tematu – zastrzegła.
- Ale czemu pytasz? Coś się stało? – ciągnął ją za język. Nie mogła nic ujawnić. Jeśli czegokolwiek by się dowiedział, mógłby dostosować odpowiedź do swoich potrzeb. Chciała całkowitej prawdy.
- Nieważne. Odpowiedz na pytanie. Tylko zgodnie z prawdą – zażądała.
- Cóż… – przez chwilę słychać było tylko ciszę. Chłopak zastanawiał się jak wybrnąć – nie wiem co wiesz, ale prawda jest taka, że tak, wiem kim się zajmowali, ale… – zaczął tłumaczenie, ale Iza mu przerwała.
- Żadnych ale. Czyli pewnie wiesz, że teraz jest w szpitalu? Tak się nim zajęli! – mówiła coraz głośniej i coraz napastliwiej.
- Ale pozwól mi się wytłumaczyć! Co ja mogłem? Ja przeciw całej drużynie? Słuchaj… ja wiem, że wygląda to blado… ale to nie moja wina, że tam się znalazł i że chłopaki go dorwali. Z resztą musiałem ciebie stamtąd zabrać. Chroniłem ciebie! – odparł Ian. Zapadła kolejna chwila ciszy – Iza? Halo? Jesteś tam? Powiedz coś…
- Jestem. A ty jesteś kapitanem. Ja wiem jak to działa. Nie jestem głupia, Ian. Ty rządzisz, a oni to słudzy. Co to miało być?! Rewanż?! Myślałam, że jesteś bardziej honorowy… że jesteś lepszy… – odpowiedziała i rozłączyła się, nie dając chłopakowi szansy na przedstawienie jej kolejnych bujd. Wpadła z impetem do sali Johnnego i zatrzasnęła drzwi. Oparła się czołem o ścianę tyłem do łóżka chłopaka i zamknęła oczy. Oddychała głęboko, by się uspokoić. Nagle usłyszała za sobą cichy szept:
- jak na ciebie to ostro go potraktowałaś – odwróciła się i zobaczyła jak chłopak patrzy na nią i lekko się uśmiecha. Kąciki jej ust gwałtownie uniosły się w górę, podbiegła do niego i tak mocno przytuliła, że aż jęknął.
- Och, przepraszam… – odpowiedziała i odsunęła się od niego. Na jej policzki od razu wstąpił rumieniec. Nie był tak blisko niej od zdarzenia w szatni...
- Chyba jednak lepiej mi było przed chwilą – powiedział z uśmiechem, przez co ona zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
- Nie sądziłam, że obudzisz się jak będę. Twoja mama powiedziała, że budzisz się codziennie, ale co najwyżej raz i to na krótki czas – stwierdziła.
- Wiedziałem, kiedy się obudzić – odpowiedział – jak się domyśliłaś, że to przez niego? – zmienił temat.
- Tydzień temu byłam na spacerze, żeby sobie trochę poukładać w głowie… i doszłam aż do parku Penn Treaty. On stamtąd wychodził i odprowadził mnie do domu – odparła, a Johnny skrzywił się – coś cię boli?
- Nie,  to nic. Mów dalej – zachęcił.
- Więc… hmmm, na czym ja skończyłam? A tak. Odprowadził mnie do domu – powróciła do wątku, ale Johnny znów się skrzywił – jesteś pewien, że nic cię nie boli?
- Nie dasz za wygraną, co? – zapytał rozbawiony – fizycznie to mnie boli wszędzie cały czas – teraz skrzywiła się Iza, na myśl o nieustannym bólu osoby, na której jej tak bardzo zależy – to dlatego tyle śpię, bo mi cały czas proszki jakieś dają, żeby nie bolało. Ale to nie dlatego się krzywię… – zawahał się – Kontynuuj, proszę.
- No to może zawołam kogoś, żeby ci to podał, co? – powiedziała i wstała z miejsca. Johnny złapał ją za rękę.
- Nie. Jak mi to podadzą to zasnę. A nie chcę. Nie teraz – odparł i pogłaskał jej rękę kciukiem, patrząc w oczy.
- Ale cię… boli – powiedziała cicho, a jej oczy zaczęły błyszczeć od łez.
- Nie dramatyzuj. Nie takie rzeczy przeżyłem – odpowiedział i pociągnął ją z powrotem na miejsce. Popatrzyła na niego z troską. Postanowiła dokończyć.
- Ian sam się wkopał. Powiedział mi wtedy, że jego koledzy są zajęci jakimś gościem, a przypomniało mi się to dziś, gdy dowiedziałam się, że jesteś w szpitalu od tygodnia. Połączyłam fakty i już – zakończyła wywód Iza.
- Mądra dziewczyna – pochwalił ją.
- Zmusiłam go dziś do prawdy. Wymigiwał się, ale nie dałam się okłamać. Bardzo nie lubię kłamstw – powiedziała z zaciętą miną. Chłopak patrzył na nią z uwielbieniem. Wreszcie będzie miał ją dla siebie? Trzeba poruszyć ten temat.
- A co z Pawłem? – zapytał ostrożnie.
- A co ma być? – odparła zaskoczona.
- Eee.. no to znaczy… jesteś z nim? Widziałem was tydzień temu na stołówce… – powiedział cicho. Ból coraz bardziej doskwierał, ale nie mógł iść spać. Nie teraz.
- Ach… nie. Nie spotykam się z nim. Bardzo fajny, ale stwierdziłam, że to może być tylko kolega… – odpowiedziała Izabela, a Johnny odetchnął z ulgą.
- Czyli jesteś wolna? – zapytał sugestywnie.
- No jestem – oznajmiła z uśmiechem. Chłopak chciał podciągnąć się i usiąść, by pocałować ją, ale poczuł jeszcze większy ból, aż jęknął. Szatynka przytrzymała go za ramiona, by więcej nie próbował wstawać.
- Nie ruszaj się. Zaraz wrócę – powiedziała szybko, pocałowała go w policzek i wybiegła pędem na korytarz w poszukiwaniu kogoś do pomocy.
- Can you give Johnny Trevtner a painkiller?* – zapytała pierwszą napotkaną kobietę w kitlu.
- You find a good person. I’m his leading doctor. I’m already go** – powiedziała i wzięła jakąś ampułkę – How long he’s awake?*** – zapytała po drodze.
- Half an hour**** – odpowiedziała Iza.
- Really?***** – odparła zdumiona – you must be very important person for him****** – dziewczyna zarumieniła się. Weszły do sali, a lekarka podała chłopakowi lek. Gdy zostawiła ich samych, Izka ponownie usiadła przy nim i ujęła jego dłoń. Uśmiechnął się do niej. Patrzyła jak powoli przymyka powieki i zapada w sen…
*  *  *
- Co tak chodzisz w tą i z powrotem? – zapytała, śmiejąc się, Es – zaraz wychodzisz dziurę w tym korytarzu.
- To nie jest śmieszne – odpowiedziała Iza z przekąsem – nie mogę się w ogóle skupić na lekcjach…
- Spokojnie, przecież mama Johnnego powiedziała ci, że zadzwoni jak będzie się coś działo, a nie dzwoni, czyli jest wszystko w porządku – uspokajała ją Gabriela. Szatynka spojrzała na koleżankę i uśmiechnęła się po chwili.
- Masz rację! Co się będę… – zaczęła, ale przerwał jej dzwonek przychodzącego połączenia. Zamarła, gdy zobaczyła, że na wyświetlaczu widnieje podpis ‘Mama Johnnego’ – to ona – wyszeptała do dziewczyn.
- Odbierz! – zawołała Stell. Izabela nacisnęła zieloną słuchawkę i przycisnęła telefon do ucha. Po minucie rozłączyła się i upadła na kolana. Przyjaciółki podbiegły do niej i zaczęły pytać co się stało. Podniosła powoli głowę z załzawionymi oczami i odpowiedziała:
- lekarka się pomyliła… wpadł w śpiączkę… wiedziałam, że coś się stanie! – dziewczyny przytuliły ją – O nie… tylko nie on… – dodała, gdy zobaczyła, że Ian zbliża się ku nim.
- Hej – powiedział powoli z rękami  w kieszeniach i ze spojrzeniem wbitym w buty.
- To chyba nienajlepszy moment – powiedziała do niego Estelle.
- Bardzo dobry! – krzyknęła Iza, a oczy jej zapłonęły gniewem. Zacisnęła dłonie w pięści i ruszyła ku niemu. Spojrzał na nią zaskoczony. Nie zdążył zareagować i dostał z całej siły w twarz.
- Zapadł w śpiączkę. Zadowolony?! – wysyczała dziewczyna bordowa ze złości i odeszła. Odprowadził ją wzrokiem.
- Nie radzę się zbliżać. Zawaliłeś, przez co ona teraz przeżywa ciężkie chwile – powiedziała do niego Brysia. A on pokiwał głową. To prawda, zawalił. Po co mu to było? Teraz już wszystko zaprzepaszczone… Czyż nie?
                                                         
* - czy może pani podać Johnnemu Trevtnerowi lek przeciwbólowy?
** - znalazłaś odpowiednią osobę. Jestem jego lekarzem prowadzącym. Już idę.
*** - jak długo nie śpi?
**** - pół godziny.
***** - naprawdę?
****** - musisz być bardzo ważną osobą dla niego.

niedziela, 21 października 2012

8. U-czucia i prze-czucia

wybaczcie, że nie wstawiłam wczoraj! zapomniałam całkowicie... byłam cały dzień zajęta i tak jakoś tak wyszło... ach z tymi weselami ^_^
w opisach bohaterów jak i w opku pisałam, że Johnny jest porywczy, więc ja nie wiem czemu się tak dziwicie jego zachowaniu :PP taki z niego jest popapraniec :D ale ostrzegam, że żaden z bohaterów nie jest jednoznaczny i prosty :)
dziś... ciut dramatycznie, ale dalej będzie jeszcze gorzej, ostrzegam wiernie ;)
a tak wgl to pisałam ostatnio, że mam zastój, otóż kilka dni temu napisałam nowy fragment! więc może nie będzie aż tak źle ;D
pozdrawiam i zapraszam do czytania :*
                                                            
,,Wewnętrzna wojna ciągnie mnie w dół.
I bez ciebie ta wewnętrzna walka 
załamuje mnie"



                        Wyszła na kolejny samotny spacer, by przemyśleć wszystko. Miała co. Nie założyła dziś nawet słuchawek. Chciała w ciszy pomyśleć. Szła i szła, ale nic jej nie przychodziło do głowy. Wysłuchała tłumaczeń Pawła. Słyszała świadków. To nie była jego wina. Tylko się bronił. Więc czemu nie chciała się dziś z nim spotkać? Był taki dobry, opiekuńczy i słodki. Ale to nie o niego najbardziej się dziś bała. Choć nie miała o co. Radził sobie najlepiej. Z resztą jak mogłoby być inaczej skoro tyle ćwiczy, na przykład na worku. Worek… worek… Zaczęła sobie przypominać całe zdarzenie z szatni. Rozmarzyła się, przez co omal nie uderzyła w słup. Przycupnęła na krawężniku. Musiała zebrać uczucia do kupy. Trzeba wreszcie coś postanowić. Ale spokój nie był jej dany. Usłyszała jakiś hałas. Okazało się, że zaszła dalej niż myślała. Była przy parku Penn Treaty. To stamtąd dochodził hałas. Podbiegła bliżej. Ktoś ku niej szedł. Przestraszyła się i już chciała zacząć uciekać, gdy ten ktoś zawołał:
- heeej, a co ty tu robisz o tej porze? – rozpoznała głos Iana.
- Och, to ty. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza… a co tu się dzieje? – zapytała podejrzliwie.
- Chłopaki chyba za dużo wypili. Chodźmy stąd – zaproponował i objął ją ramieniem. Skierowali się w stronę domu dziewczyny – nie masz nic przeciwko, bym cię odprowadził? – zapytał z nadzieją.
- Nie, nie – odpowiedziała – a koledzy? Nie będą się martwić? Może ich poinformuj.
- Spokojnie, jestem dużym chłopcem. Z resztą, nie zauważą, że mnie nie było. Są zbyt zajęci jakimś gościem – powiedział, puszczając do niej oczko. Roześmiała się. Co jeśli to znak? Może jednak Ian to dobry wybór?
- Czemu się biliście? – zapytała po chwili ciszy.
- Och, czyli powracamy do tej sprawy… Wiesz, znam Johnnego już jakiś czas. Jest dosyć porywczy. Najchętniej wszystko by załatwił siłą. Tak było i tym razem – odpowiedział, uśmiechając się, zadowolony z siebie.
- Aha… nie wiedziałam. Nie wydawał się taki – odparła Iza z nachmurzoną miną.
- Dam ci teraz radę. Tylko słuchaj uważnie – powiedział i obrócił dziewczynę ku sobie – nie oceniaj książki po okładce.
- Więc skąd mam wiedzieć czy ty jesteś taki dobry, na jakiego pozujesz? – zapytała, patrząc mu w oczy. Mogłaby przysiąc, że przemknął przez nie jakiś cień. Cień złości?
- Ale przecież mnie już otworzyłaś i już czytasz w środku – odpowiedział i zaśmiał się – mam nadzieję, że podoba ci się moje wnętrze i nie przekartkujesz go tylko – spojrzała na niego podejrzliwie. Wydawał się dobry, ale… jak nie ufać, to nie ufać nikomu.
- Zobaczymy… może przejdę od razu na ostatnią stronę? – zadała retoryczne pytanie. Do końca spaceru nie poruszali już tematu Johnnego, ani tematu bójki. Gdy przyszedł czas na pożegnanie, Ian pochylił się ku Izie, ale ta się odsunęła z przepraszającym wyrazem twarzy. Chłopak zaklął w duchu, ale uśmiechnął się i powiedział:
- rozumiem. Więc do zobaczenia, może jutro? Tylko trochę wcześniej? W szkole się nie spotkamy przez najbliższy tydzień, a miło spędziłem czas i chciałbym to powtórzyć…
- Jutro? Ymm… nie mogę – odpowiedziała dziewczyna – może kiedy indziej?
- Jasne. To odezwę się do ciebie pojutrze i umówimy się. Pa – odpowiedział i odszedł. Iza pomachała mu na pożegnanie i weszła do domu. Podjęła decyzję. Jutro powie Pawłowi, że nic z tego.
*  *  *
- Nie pierdziel! Będziesz z najciachowniejszym chłopakiem w szkole! – zawołała podekscytowana Estelle, gdy Iza opowiedziała jej i Brysi, historię z poprzedniego wieczora.
- Przestań! To, że dziś skończę z Pawłem, nie znaczy, że zacznę z Ianem – odpowiedziała Izka – mam zamiar tylko się z nim przyjaźnić. Chyba. Oh… nie wiem. Podczas spaceru stwierdziłam, że jednak nadal coś czuję do Johnnego… a później pojawił się on. I nie wiem jak teraz na to patrzeć… czy to był znak czy nie?
- Znak czy nie znak. Ważne co czujesz. Z resztą masz tydzień przerwy od nich. Zastanowisz się – powiedziała spokojnie Gabrysia.
- Ale Ian naciskał na spotkanie, więc takiego całkowitego spokoju to nie będę mieć… – stwierdziła Izabela.
- To świetnie! – odparła Es i wyciągnęła przed siebie dłoń, by szatynka przybiła jej piątkę. Ta jednak spojrzała na nią sceptycznie.
- Wydaje się miły… ale chyba coś ukrywa. Nie wiem czy chcę mieć do czynienia z kimś takim – powiedziała, ale nie dane jej było mówić dalej, ponieważ podbiegła do nich jakaś dziewczyna, by podzielić się najnowszą plotką.
- Słuchajcie dziewczyny! Ian zerwał z Rachel! – zawołała zaaferowana całą sytuacją i pobiegła dalej roznosić wieść. Koleżanki spojrzały na Izę, a ta westchnęła.
- No to teraz nie ma już żadnych przeciwwskazań – powiedziała Gabriela.
- A szkoda… zwiał mi ostatni argument – odpowiedziała Izka rozbawiona i podeszła do swojej szafki. Całkiem zaskoczona odkleiła różę od drzwiczek i przeczytała karteczkę: Nie mogę się doczekać kolejnego spotkania. Ian. Dziewczyny zajrzały jej przez ramię, przeczytały i poklepały ją po ramieniu.
- Usidliłaś ukrytego romantyka! – pogratulowały jej i odeszły roześmiane.
- Taa… – mruknęła do siebie zrezygnowana i poszła na zajęcia, wyrzucając po drodze kwiat.
*  *  *
                        Żadnych wieści o Johnnym. Minął już tydzień zawieszenia, a jego nadal nie ma. Miała z nim porozmawiać. Zamiast tego ma ciągle narzucającego się Iana. To prawda, że się stara i jej bardzo to pochlebia, ale nie jego chciała co dzień widywać. Nie jego bliskości chciała. Nie jego prezentów i miłych gestów. Czy to prawda, że dziewczyny zawsze bardziej szaleją za ‘złymi chłopcami’? Przecież nie jest jak wszystkie… przynajmniej tak było. Czyżby Ameryka tak ją zmieniła? Zawsze chodziła swoimi drogami. Nieprzetarte szlaki to było to. Czyżby teraz to się zmieniło? A może to nie Johnny był tu zły? No bo w końcu co z jej intuicją?
                        Leżała na łóżku z telefonem w ręku i zamkniętymi oczami. Myślała cały czas, wyczekując na odpowiedź na smsa, którego wysłała godzinę temu. Usłyszała pukanie do drzwi.
- Prosto! – krzyknęła, ale nie otworzyła oczu. Ktoś wszedł do środka i położył się przy niej. Rozpoznała perfumy przyjaciółki.
- Więc? – zapytała Estelle.
- Kiedy wreszcie odważyłam się napisać to on nie odpisuje – odpowiedziała smutno.
- Może jest zajęty… kiedy napisałaś? – padło kolejne pytanie.
- Gdzieś godzinę temu – strzeliła.
- A to niedawno! Spokojnie, pewnie nie zauważył, że napisałaś – pocieszyła Izę Es.
- Mam jakieś złe przeczucie… czemu nie było go w szkole? Przecież skończyło mu się zawieszenie – odparła Izka.
- A może go nie zauważyłaś? – wyraziła wątpliwość Stell.
- Chyba sama nie wierzysz w to co mówisz… – stwierdziła szatynka. To prawda. Nie mogłaby go nie zauważyć, bo czatowała na niego na każdej przerwie przy jego klasie i niejednokrotnie szukała go w jego ulubionych miejscach. Nie mogłaby go przeoczyć, a blondynka to wiedziała – ale doceniam to, że próbujesz mnie pocieszyć. Dzięki.
- Nie ma za co – odpowiedziała Telli – ale wiesz, że nie popieram tego uganiania się za tym idiotą, prawda?
- Tak, tak. Usłyszałam już za pierwszym razem. Nie musisz tego powtarzać co godzinę – odgryzła się Iza – mam złe przeczucia… – dodała zmartwiona.
- No ja też. Będą z nim same kłopoty. Mówię ci – powiedziała blondynka, ale dodała od razu, gdy zobaczyła gniewny wzrok koleżanki – ale to twój wybór. Bądź z kim chcesz. Ale to Brysi będziesz się wypłakiwać w rękaw! – zastrzegła i dostała od razu poduszką.
- Nie mówię o tym. Z resztą, z którym nie ma kłopotów? Ale musiało się coś stać! Nie wierzę, że jest wszystko w porządku… – zaczęła Izabela.
- Gdy ci nie odpisuje? – zakończyła pytaniem Estelle, na co Iza zgrzytnęła zębami.
- Nie! Muszę się dowiedzieć co jest. Gdzie on mieszka? – wstała zdenerwowana i łypnęła na Es, która wstała, złapała ją za rękę i pociągnęła.
- Chodź, napaleńcu – powiedziała z uśmiechem – chcesz się przejść na dłuuugi spacer, czy pojedziemy?
- Pojedziemy – odpowiedziała Iza, wzięła kluczyki i wsiadły do samochodu. Jechały 10 minut, aż Stell wskazała jej duży, ładny dom. Izka zatrzymała się i westchnęła. Straciła odwagę.
- No nie mów, że mam cię pod drzwi zaprowadzić? – zaśmiała się Telli.
- Ale co ja mam mu powiedzieć? – zapytała sfrustrowana.
- Jesteś Bella! Będziesz wiedziała! – zawołała entuzjastycznie blondynka i wypchnęła ją z samochodu – nie śpiesz się. Poczekam – krzyknęła jeszcze za koleżanką i wyszczerzyła się, gdy ta odwróciła się w morderczym wyrazem twarzy. Iza podeszła do drzwi i zadzwoniła dzwonkiem. Drzwi otworzyła kobieta. Miała takie same oczy jak Johnny. Tylko jakieś bardzo smutne… To pewnie jego mama  – pomyślała Izka.
- Dzień dobry. Czy pani jest mamą Johnnego? – zapytała.
- Dzień dobry. Tak, jestem – odpowiedziała kobieta.
- A czy on jest w domu? – zadała kolejne pytanie Izabela.
- Och… czyli nie słyszałaś… – powiedziała smutno mama Johnnego, a szatynce nagle zrobiło się ciasno w gardle. Ledwo przełknęła ślinę i słuchała dalej – Johnny jest w szpitalu…
- Ale nic mu nie jest? – wyrwało się dziewczynie. Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Żyje i nic jego życiu już nie zagraża – odpowiedziała spokojnie.
- Już? – wyszeptała Iza i spuściła głowę.
- Zaraz do niego jadę. Może chcesz… – zaczęła matka, ale Izka przerwała jej:
- tak! – a kobieta uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała:
- no dobrze. Więc może wejdziesz? Muszę zabrać kilka rzeczy, ale to tylko chwilka.
- Eee… muszę coś załatwić. Ale zaraz wracam – odparła szatynka i pobiegła do swojego samochodu.
- Odstawisz mój samochód do domu? – zapytała koleżankę.
- Jasne. A co się dzieje? – odpowiedziała zaskoczona Es.
- Johnny jest w szpitalu i jego mama mnie weźmie do niego, bo zaraz jedzie – stwierdziła i wbiła palec wskazujący z przyjaciółkę – a mówiłam, że cos się stało?
- Dobrze, dobrze. Miałaś rację – przyznała Stell i uniosła ręce do góry, poddając się. Mama Johnnego właśnie wyszła z domu i skierowała się do samochodu na podjeździe, więc Izabela pognała w tamtą stronę.
- O, jesteś. No to jedźmy – powiedziała kobieta i  wsiadły – ale nie oczekuj wiele. Od tygodnia budzi się mniej więcej raz dziennie i tylko na chwilę – spojrzała smutno na dziewczynę, zanim ruszyły.
- Chcę go tylko zobaczyć – odpowiedziała Iza. Gdy dotarły do sali chłopaka, wzięła głęboki oddech zanim weszła. Nie pomogło. Gdy weszła i tak ją cofnęło na widok, który ujrzała. Był zmasakrowany. Był… pobity.

sobota, 13 października 2012

7. Potrzeba walki


hejo :) dziś o potrzebie walki będzie, a jak na pewno wam jest wiadome, największą mają chłopcy :P ale nie tylko oni będą walczyć, Iza także, tylko że w inny sposób ;]
ponad 600 wejść... WOW :D
dziś piosenka Alexz Johnson, którą się dawno temu jarałam i niedawno znów się nią zainteresowałam  :)
zapraszam do czytania i komentowania, jestem ciekawa waszych opinii :P
pozdrawiam :*
                                                               
,, Nigdy nie sądziłem, że tak bardzo pokocham.
Nigdy nie sądziłem, że moje serce pęknie.
Przegrałem tą wojnę (...)
Zostawiłem swoją zbroję w domu (...)
Miłość staje się moim wrogiem"

                        Lubiła czasem włożyć słuchawki, włączyć radio i iść przed siebie. Pozostawić rzeczywistość za sobą. Zrelaksować się. Zapomnieć o całym tym popapranym świecie i problemach piętrzących się przed nią jak sterta brudnych skarpet, nie ubliżając poczciwym skarpetom, nawet tym brudnym. Wolałaby je wąchać niż rozprawiać się ze swoimi kłopotami. Niestety, musiała wziąć się w garść. Mijała właśnie skatepark, gdy spiker radiowy powiedział:
- a teraz rozejrzyjcie się. Jeśli wasze życie was nie zadowala – Iza prychnęła – zawsze macie jakieś wyjście, zazwyczaj pod samym nosem! Spróbujcie czegoś nowego – posłuchała i rozejrzała się. Jakiś chłopak przejechał niedaleko niej na desce i podskoczył, obracając nią przy tym. Fajnie – pomyślała dziewczyna – spróbować nowego? To się chyba nada! Podeszła bliżej i zaczęła obserwować chłopców, wyczyniających niebywałe rzeczy na zabawnie wygiętych kawałkach drewna na kółkach. Usiadła po turecku i przechyliła głowę. Zaczęła analizować ich ruchy. Czysta fizyka – pomyślała zachwycona. Wtedy podszedł do niej ten, który ją minął na samym początku, wyciągnął ku niej dłoń i powiedział:
- elo, jestem Paweł, chcesz się przyłączyć? – uścisnęła podaną dłoń i odpowiedziała:
- cześć, ja jestem Iza i chętnie bym się przyłączyła, ale… no jakby… nie umiem na tym jeździć i nie mam w ogóle takiej deski… – zakończyła zakłopotana.
- Mogę cię nauczyć – zaproponował – a deska to nie problem, zawsze możesz wypożyczyć.
- No to wchodzę – stwierdziła i wstała. Chłopak zaczął jej tłumaczyć najprostszy trik. Wydawało się to bardzo proste, ale tylko w teorii. Dał jej ćwiczyć na swojej desce, prowadził za rękę, pomagał jak mógł, jednak to nic nie dało.
- Chyba nie nadaję się do tego… – powiedziała wreszcie całkowicie zniechęcona.
- No przestań, nie od razu Kolumb odkrył Amerykę – odparł.
- Zabawne, że o tym wspominasz – zaśmiała się. Paweł uśmiechnął się, złapał ją w pasie i uniósł. Iza krzyknęła z zaskoczenia.
- Spokooojnie – powiedział i obrócił nogą deskę, po czym postawił Izę na niej – i widzisz? Udało się!
- No rzeczywiście – odpowiedziała rozbawiona i przybiła piątkę z kolegą. Spojrzała na zegarek – niestety, muszę spadać. Mam sprawdzian…
- Oouuu, kujonek? – zapytał zdziwiony.
- A co? Lepiej miej się na baczności, bo zwołam naszą mniejszość i dostaniesz wciry – zagroziła z zabawną miną. Chłopak uniósł ręce w geście obronnym, śmiejąc się.
- Co takie zabawne? – zapytała i nie wytrzymując na poważnie także zaczęła się śmiać. Dała znajomemu kuksańca w bok – no dobra, trzeba wrócić do rzeczywistości…  – powiedziała, poważniejąc – chętnie bym została, ale…
- To zostań – przerwał jej, patrząc na nią z nadzieją.
- Muszę lecieć – odpowiedziała z przepraszającym uśmiechem.
- Ale spotkamy się jeszcze? Może nie na deskach – zaśmiali się – ale może gdzieś wyjdziemy razem?
- Jasne – zapewniła i podała mu swój numer – to pa – pomachała, włożyła słuchawki do uszu i z uśmiechem powędrowała do domu. Na wejściu zaczepiła ją mama.
- Spacery ci służą – stwierdziła, gdy zobaczyła córkę w dobrym humorze – dawno cię tak radosnej nie widziałam.
- Taaak, spacery mi służą – odpowiedziała Iza z uśmiechem, złapała jabłko i skierowała się do swojego pokoju. Najwyraźniej okres burzy miała za sobą. Chociaż…
*  *  *
- Więc skateboarding to nie twoja bajka powiadasz? – zapytała Estelle rozbawiona skateparkową historią Izy.
- Całkowicie – odpowiedziała Izka – o wilku mowa… – dodała, gdy zobaczyła, że zbliża się do nich Paweł. Wstała, a przybysz pocałował ją w policzek na powitanie, po czym przedstawiła mu swoje koleżanki. Zjedli razem posiłek, ale chłopak musiał wyjść wcześniej. Wstał i pochylił się nad szatynką.
- Mam nadzieję, że jutro nie masz żadnego sprawdzianu i że dziś mi nie uciekniesz tak szybko, Kopciuszku – powiedział patrząc na nią do góry nogami.
- Patrz jakie zrządzenie losu! Nie mam jutro żadnego sprawdzianu – odpowiedziała z uśmiechem.
- No to umówieni – zakończył uszczęśliwiony i ucałował Izę w czoło. Całą sytuację obserwowały dwie pary oczu, a ich właściciele zacisnęli pięści w tym samym momencie. Gdy zobaczyli, że obiekt ich gniewu wychodzi ze stołówki, podążyli za nim i zaczepili go.
- Czego chcesz od Izy? – zapytali razem jak na komendę. Zdziwieni spojrzeli na siebie.
- Ty do niej naprawdę uderzasz? – zakpił Ian.
- Nic ci do tego – odpowiedział Johnny i pchnął go, a ten mu zaraz oddał z czego od razu wywiązała się bójka. Paweł próbował ich rozdzielić, więc został wciągnięty. Cała stołówka zaczęła obserwować zdarzenie, prócz Izabeli. Brysia podbiegła do niej i powiedziała:
- chyba jednak powinnaś to zobaczyć…
- Niby czemu mam patrzeć jak jacyś neandertalczycy załatwiają swoje sprawy? – zapytała rozdrażniona Iza, nie odrywając nawet wzroku od czytanych notatek.
- Może dlatego, że to twoi kochasie! Wszyscy! – zawołała Gabriela.
- Co? – postawiła idiotyczne pytanie Izka i gwałtownie uniosła głowę. Dotarło do niej to, co powiedziała przyjaciółka. Wstała od stolika i pobiegła w stronę tłumu. Otworzyła usta ze zdziwienia. Johnny, Ian i Paweł. Niebywałe.
- Zamknij usta. To niegrzeczne – powiedziała Estelle, która pojawiła się znikąd, śmiejąc się. Dostała w ramię, ale nie miała okazji oddać sprawczyni, bo ta przepychała się już przez tłum.
- Halo! Możecie przestać?! – wykrzyknęła. Ian i Paweł spojrzeli na nią i przestali, ale Johnny wykorzystał chwilę nieuwagi kolegów i uderzył Iana z całej siły pięścią w twarz. By zapobiec dalszej bijatyce, dziewczyna wskoczyła między nich – przestać! Co wam odbiło?!
- Co to ma być? Co za zbiegowisko? – zapytał nowo przybyły profesor, a gdy zobaczył ślady krwi, dodał – do pielęgniarki. Na następnej przerwie wszyscy do dyrektora. Łącznie z panią – zakończył, wskazując na Izabelę. Chłopcy łypiąc na siebie, skierowali się tam, gdzie im kazano. Szatynka chciała iść z nimi, ale zabrzmiał dzwonek i postanowiła nie tracić lekcji. Nie wiedziała, ile ich jeszcze jej zostało przez to całe zajście.
- Nie mogę uwierzyć… jak tak mogli? Miałam ich za rozsądniejszych – skarżyła się koleżankom.
- Mnie to nie dziwi. Ponadto jestem pewna, że poszło o ciebie – powiedziała stanowczo Stell. Iza spojrzała na nią z przestrachem – no co? To nie przypadek, że to byli oni. I tak ogółem to ja nie wiem czemu ty się tak dziwisz temu, że to zrobili. To właśnie takie typki. Przykro mi – otoczyła przyjaciółkę ramieniem.
- Zadaję się z neandertalami! – zawołała w odpowiedzi Izka.
- Kochana, nie obrażaj nas. Jeśli już to z amazonkami – powiedziała Brycha, rozładowując atmosferę.
- I radziłabym ci zacząć tworzyć jakieś okopy czy coś – dodała rozbawiona Es.
- A to niby dlaczego? – zapytała zdziwiona Iza.
- Jaki mamy miesiąc? – zadała pytanie Telli.
- Styczeń… ale ja nie wiem co ma piernik do… – urwała przestraszona Iz – za miesiąc walentynki!
- O tak, kochana. To będzie jazda. Z tymi osobnikami? Wszystko jest możliwe! – powiedziała Estelle.
*  *  *
- No więc słucham wyjaśnień, bo zapewne jakieś macie – powiedział dyrektor – tylko proszę zgodnie z prawdą – rozejrzał się po twarzach czterech młodych ludzi. Żadne z nich nie wykazywało chęci do współpracy – gadać, bo zawieszę wszystkich!
- Jeśli już to tylko nas – powiedział Paweł i wskazał na siebie, Johnnego oraz Iana, na co oni przytaknęli głowami – Iza nie miała z tym nic wspólnego. Próbowała nas powstrzymać.
- Czy to prawda, Izabelo? – dyrektor zwrócił się do dziewczyny i spojrzał na nią znad swoich okularów.
- Tak – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- No dobrze, więc możesz już iść na zajęcia – odpowiedział dyrektor i wskazał jej drzwi. Odetchnęła z ulgą i posłusznie wyszła.
- No dobrze, skoro już udowodniłeś jako jedyny z szanownych gentlemanów, że potrafisz mówić, to powiedz co się stało. Czemu wszczęliście tą bójkę? – zapytał dyrektor Pawła. Chłopak spojrzał na pozostałych, ale ci nie obdarzyli go spojrzeniem. Postanowił oczyścić się z zarzutów.
- Wyszedłem ze stołówki, a oni mnie zaczepili, ale koniec końców zajęli się sobą. Próbowałem ich rozdzielić, więc mnie także wciągnęli. Tyle – zrelacjonował.
- Dobrze… co na to koledzy? – pytał dalej dyrektor. Odpowiedziała mu cisza – to prawda czy nie? – zapytał bardziej zdecydowanie, ale znów usłyszał tylko ciszę – ciszę uznaję za potwierdzenie, ty jesteś już wolny – powiedział do Pawła, a ten wyszedł – a z wami jeszcze sobie porozmawiam… albo poprowadzę monolog – zwrócił się do pozostałej dwójki – pewnie nie macie nic do dodania. Pozwólcie więc, że was zawieszę na tydzień. Panie Kacperski, powinienem pana usunąć z drużyny! Ale niech pan zna moje dobre serce. Z tym, że jeszcze jeden taki występek, nawet malutki, a nie będę miał wyboru. Do zobaczenia za tydzień panowie – zakończył i wyprosił ich z pomieszczenia. Na korytarzu znów zaczęli na siebie groźnie łypać.
- Ciut przy biedny jesteś na pannę pokroju Izy i nie mówię tu tylko o kasie – zadrwił Ian.
- Widzę, że bardzo chcesz, by cię wywalili z drużyny, idioto – odpowiedział Johnny.
- Grozisz mi? – zapytał wyzywająco Ian.
- Się okaże… – stwierdził tajemniczo Johnny i odszedł. Na następnej przerwie znalazł w szafce kartkę: Rewanż. Park Penn Treaty. 21:00. Zmiął ją i wyrzucił. Bynajmniej, że nie chciał iść. Bez dowodów będzie lepiej. Czas załatwić tą niewydarzoną, nowobogacką świnię. Raz na zawsze. Musiał się tylko ubezpieczyć. Niestety kumple nadal byli na niego wkurzeni.
- Hej, chłopcy, proszę – błagał ich, ale byli nieugięci.
- Wracaj do nas, spoko, ale nie będziemy się podkładać, bo ty się zabujałeś w problematycznej pannie – powiedział jeden z nich i zakończył rozmowę. Więc Johnny poszedł sam. Na miejscu było cicho. Po kilku minutach coś poruszyło się w pobliskich krzakach.
- Wyłaź, załatwmy to jak najszybciej, kolacja mi stygnie – zakpił. Z krzaków wyszedł Ian, tak jak się spodziewał.
- Trudno ci będzie wrócić na kolację – odpowiedział ’buszman’ z wrednym uśmieszkiem, a z krzaków wyłoniła się cała drużyna  siatkarska. Johnny spodziewał się tego, ale i tak ogarnął go strach. Przełknął ślinę i przybrał dobrą minę do złej gry.
- To już wszyscy? Nie za mało was? – zapytał przekornie – myślałem, że rozegrasz to bardziej honorowo.
- Dobra, skończ już te pogrywanie. Niech wyłażą ci twoi – odpowiedział zirytowany Ian.
- W przeciwieństwie do ciebie ja chcę to zrobić honorowo. Jeden na jeden. Prawdziwy rewanż. Czy się boisz, ćwoku? – pogrywał sobie dalej Johnny.
- No nie gadaj? Właśni kumple cię wystawili? – zaśmiał się Ian i wydal komendę uchwycenia przeciwnika dwóm kolegom. Chwilę musieli się zmagać z silnym kolegą, aż pomogło im dwóch innych. Ustali przed kapitanem drużyny z Johnnym w żelaznym uścisku.
- Cóż… prawdę mówiąc, zaimponowałeś mi! Potrzeba było aż czterech! Wciąż nie mogę uwierzyć, że odszedłeś od nas… Gdybyś nadal był w drużynie, mógłbym ci ją nawet odstąpić – powiedział spokojnie Ian.
- Nie mów o niej jak o rzeczy! – wykrzyknął pokonany, przez co dostał pięścią w twarz. Wypluł trochę krwi i  dodał – czemu się dziwisz, że nie chciałem tworzyć drużyny z kimś takim jak ty? – dostał kolejny raz, ale w brzuch. Spojrzał na kapitana z obrzydzeniem – popatrz na siebie, nawet nie masz odwagi gdziekolwiek się ruszyć bez świty bezmózgich mięśniaków, którzy się ciebie ślepo słuchają! Dziwisz się, że nie chciałem być jak oni?! – i splunął mu w twarz. Ian wytarł twarz i spojrzał na przeciwnika z nienawiścią.
- Twój wybór, a miałem ci wybaczyć… – odwrócił się i rzekł do pozostałych – tylko go nie zabić. Nie chcę mieć kogoś takiego na sumieniu – na co wszyscy ruszyli na Johnnego, który zdążył zawołać nim utonął pod kolejnymi ciosami:
- ty pier****ny kutafonie! – a adresat się roześmiał.

niedziela, 7 października 2012

6. Zmiana frontu

przepraszam za obsuwkę, ale musiałam zostać chrzestną ;D
wiem, że bohaterzy mogą być niezrozumiali, ale co to by była za przyjemność czytanie o jakiś szablonowych postaciach? :P takie życie, nie jest łatwo poznać do końca człowieka :)
dziś piosenka Joe Brooks'a, którego ostatnio bardzo polubiłam :D
pierwszą część cytatu możecie potraktować jak swego rodzaju proroctwo ;)
jak już dużo wejść :O jesteście świetni :p
pozdrawiam i do następnej soboty ;] :*
                                                            
,,Gdybym tylko mógł zmienić się,
ale to nie stanie się (...)
Jestem wolny, bo pokazałaś mi jak kochać,
kim naprawdę jesteś, nie kim chcesz być"


                       Siedziała i tępo wpatrywała się w przestrzeń. Już kolejny dzień mama zastanawiała się co się dzieje z jej córką. Nie wytrzymała, gdy zauważyła, że ta zaczęła przytulać butelkę mleka, zamiast zalać sobie nim ulubione czekoladowe kulki w misce przed sobą.
- Możesz mi wreszcie wytłumaczyć co się z tobą dzieje? – powiedziała matka i wyrwała butelkę z objęć Izy, a ta, otrząsnąwszy się z letargu, uśmiechnęła się od razu, by sprawiać pozory normalności i odpowiedziała spokojnie:
- przecież nic się nie dzieje – mama potrząsnęła głową niedowierzając i wskazała na mleko.
- A to co? Twoja nowa przytulanka? – zapytała poirytowana. Dziewczyna zmieszana wstała od stołu, przy którym siedziała i zwróciła się w stronę swojego pokoju. Rzuciła tylko na odchodnym:
- mamuś, nie trzymaj tak tej butelki, jestem zazdrosna – na co całkowicie ogłupiona kobieta odstawiła butelkę do lodówki i podeszła do telefonu. Potrzebna jest jej pomoc i to już, teraz, natychmiast.
- Halo? – usłyszała po drugiej stronie.
- Dzień dobry, z tej strony mama Izy, mogłabym cię prosić o pomoc, Estelle? – zapytała z nadzieją w głosie.
- Och, dzień dobry, jasne  – odpowiedziała entuzjastycznie Es.
- To świetnie. Przyjdź do nas. Najlepiej z Gabrysią. Potrzebna jest mi ciężka artyleria…
*  *  *
- Co?! Hahahahaha! Ale butelkę mleka? Naprawdę? – dopytywały z niedowierzaniem dziewczyny.
- Taaak… i dlatego jesteście mi tak potrzebne – powiedziała mama Izy z troską w głosie. Rozbawione dotąd koleżanki, natychmiast spoważniały.
- Zauważyłyśmy w szkole, że nie jest do końca sobą, ale nie chciała nic powiedzieć. Wciąż powtarzała, że nic się nie stało – powiedziała Brysia.
- Ale teraz już nam nie może nigdzie uciec, więc wyciągniemy z niej prędzej czy później co jest. Trochę nas unikała ostatnimi czasy… ale to mogła być też nasza wina – Estelle przypomniała sobie powstrzymywanie koleżanki od zemsty -– teraz trzeba wszystko wyjaśnić – stwierdziła hardo i wstała z miejsca. Wraz z Brychą poszły do pokoju koleżanki i rozpoczęły ,,okupację”. Niestety Izka była niesamowicie uparta i nadal utrzymywała, że nic się nie stało. Zbliżała się noc. Dziewczyny zjadły kolację podaną przez mamę okupowanej i przedstawiły jej swój szatański plan.
- Nie mamy wyjścia. Za nic nie chce powiedzieć co się stało, a coś musiało – skończyła Telli.
- Ale upijać ją? – powiedziała zaskoczona rodzicielka – nie lepiej czegoś lżejszego? Ja wiem… może szantaż? Wy powinnyście się znać na tym lepiej – zaproponowała i od razu dodała widząc miny dziewczyn – oczywiście bez urazy. Po prostu jesteście młodsze, obrotniejsze od starej matki – zakończyła z przepraszającym uśmiechem. Przyjaciółki na nowo zaczęły kombinować jak złamać Izabelę.
- Pamiętnik! – pacnęła się w czoło Estelle.
- O nie, czytanie jej pamiętnika to nie jest dobry pomysł… nie powinnyśmy. To już naruszanie jej prywatności – zaprotestowała Gabrysia.
- A czy ja mówię o czytaniu? – odpowiedziała Es z wrednym uśmieszkiem – zabierzemy go i tak jak pani proponowała, zaszantażujemy, że przeczytamy.
- No dobrze, ale jak go zabierzemy? – zapytała matka.
- Niech ją pani zawoła, by coś zrobiła. Jakiś domowy obowiązek. A my poszukamy i zwiniemy. Później zaatakujemy – powiedziała podekscytowana Estelle, a pozostałe spojrzały na nią zaskoczone – no co? Udziela mi się ta wojskowa terminologia – dodała rozbawiona.
- No dobrze. Do działa. To znaczy do dzieła – zakończyła rodzicielka. Zaśmiały się. Plan o dziwo wypalił. Pozostało tylko zapytanie czy dojdzie do zeznań…
- Więc powiesz nam? Czy mamy sobie przeczytać? – zapytała Telli tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- I tak nic tam o tym nie zapisałam – odpowiedziała Iza i zauważyła chytry uśmieszek na twarzy koleżanki. Zrozumiała, ze właśnie przyznała, że coś się jednak stało – och! Przestań, wcale nie przyznaję, że w ogóle miałam o czym pisać! Nic się nie stało! Czemu nie dacie temu spokoju?
- Bo martwimy się Iz – powiedziała zatroskana Brysia i położyła dłoń na plecach przyjaciółki. Od razu przypomniało jej się jak to ona położyła dłonie na plecach Johnnego. Potrząsnęła głową – co jest? Wyduś wreszcie – Brych spojrzała Izie w oczy. Zauważyła, że napełniają się łzami. Od razu ją przytuliła, a ta rozkleiła się na dobre. Gdy tylko się uspokoiła, opowiedziała co się stało w szatni. Es słuchała z rozdziawionymi ustami.
- Był w samych gaciach?! – zapytała na sam koniec.
- Oj no, takich bokserkach. Nie wiem… nie przyglądałam się. To by było dosyć niezręcznie – odpowiedziała jej Iza.
- Bardziej niezręczne od tego, że cię całował prawie nagi? – zadała kolejne pytanie rozbawiona. Uspokoiła się, widząc karcące spojrzenie Gabrieli, która zwróciła się zaraz do zasmuconej koleżanki pocieszającym głosem:
- słuchaj, słonko. Rozumiem, że nie mówiłaś nam o tym, bo jednak dopuściłaś się w pewnym sensie zemsty, a obiecywałaś, że tego nie zrobisz. Teraz widzisz, że nie chciałyśmy byś sobie namieszała niepotrzebnie w życiorysie… – Iza pokiwała, rozumiejąc – z resztą, nie sądzisz, że oni się starali? A oni nie należą do takich co się starają, uwierz. To coś znaczy. Sądzę, że mogłabyś przebierać w najlepszych – dodała z uśmiechem Brycha.
- Obaj są popaprani, ale Johnny chyba zrobił na tobie wrażenie, prawda? – zapytała Stell.
- No tak… nie wiedziałam, że tak mi się podoba… ale i tak wszystko zepsułam – odpowiedziała rozżalona Izka.
- Nie mów tak. Sądzę, że można to odkręcić – powiedziała zachęcająco Brysia.
- Może…
*  *  *
                        Była taka smutna przez ostatnie dni… Wiele by dał, żeby się dowiedzieć czemu. Próbował zagadać, ale zawsze, gdy był już blisko, ona gdzieś uciekała. Z resztą nie jest łatwo uganiać się za dziewczyną, gdy ma się własną, ma się obowiązki szkolne i sportowe oraz gdy ta w ogóle nawet nie reaguje na twoje starania. Nigdy nie wysyłał kwiatów. Nawet swojej dziewczynie. A teraz? Staje się ckliwy. Powinien o niej zapomnieć. Tym bardziej, że spaprał sprawę wtedy na plaży. Jak mógł się tak napić, żeby zrobić jej takie coś? Dobrze, że rodzice się nie dowiedzieli i dobrze, że od razu otrzeźwiał i wyjął ją z wody. To mogło się skończyć gorzej. O wiele gorzej. Jak mógł być taki bezmyślny? Nie zasługuje na kogoś takiego jak ona. Chodzący ideał. Piękna, mądra, zabawna i na pewno dobra. Gdyby taka nie była, mógłby mieć już kuratora przez to co zrobił. Niespodziewanie jednak znalazł okazję, by zamienić z nią choć kilka słów. Cóż za zrządzenie lasu…
                        Szedł sobie do pubu na spotkanie z kolegami z drużyny. Po drodze znajdowała się kawiarenka. Zajrzał do niej przez szybę. Izabela siedziała w niej przodem do wejścia i czytała, popijając kawę. Była sama. Taka okazja może się nie powtórzyć – pomyślał i wszedł do środka. Podszedł i zapytał:
- można się przysiąść? – dziewczyna podniosła powoli wzrok znad książki i wytrzeszczyła oczy. Zaskoczona odpowiedziała automatycznie:
- jasne – ale po chwili zastanowienia i przypomnieniu sobie, że miała się trzymać od chłopców z daleka, bo powodują tylko kłopoty, dodała – to znaczy… ja już sobie idę – i wstała od stolika. Ian złapał ją za rękę i powiedział:
- nie, nie musisz, a właściwie to ja do ciebie… – dziewczyna zaskoczona usiadła z powrotem, wyrywając się delikatnie z uścisku – to znaczy… chciałem z tobą porozmawiać – Iza pokiwała głową i czekała na dalszą wypowiedź. Chłopak miał całkowitą pustkę w głowie. Co powiedzieć? Co powiedzieć? Myśl, idioto! – powtarzał w myślach zestresowany. Chrząknął. Nie mógł się skupić, gdy patrzyły na niego te piękne i przenikliwe niebieskie oczy. Postanowił odwołać się do zdarzeń na plaży. To był ich punkt styczny – chciałbym jeszcze raz cię przeprosić za to, że cię wrzuciłem do rzeki… byłem pijany i… wiem, że kwiaty niczego ci nie wynagrodziły, pomyślałem tylko, że… – jąkał się cały czas i nerwowo wiercił na krześle. Iza uśmiechnęła się na ten widok. Postanowiła ukrócić jego męki.
- Słuchaj, nic się nie stało. Kwiaty były ładne, dziękuję. Nie masz się już czym przejmować, nawet nie byłam chora – powiedziała i machnęła ręką. Wcześniej ją przerażał, ale gdy zobaczyła go tak przejętego, zmieniła o nim zdanie.
- Nie, nie. Może nic się nie stało, ale mogło! Przecież mogło mi się nie udać cię wyłowić. Mogło to się skończyć o wiele gorzej! Nie przeżyłbym chyba, gdyby coś ci się… – odpowiedział szybko i urwał, orientując się co właśnie chciał powiedzieć. Izka zarumieniła się i spuściła wzrok. Gdy to ujrzał, zapomniał o całym Bożym świecie i że miał spotkać się z kolegami. Zaczęli gadać o wszystkim i o niczym, o błahostkach typu zainteresowania czy wspomnienia z dzieciństwa. Kilka razy nieźle się uśmiali. Niestety czas płynął nieubłaganie.
- Och nie – westchnęła smutno dziewczyna, gdy zobaczyła, która jest godzina. Miała spotkać się z dziewczynami w jednym sklepie pół godziny temu. Żałowała, że musi opuszczać towarzystwo Iana. Naprawdę żałowała – przepraszam cię, ale miałam być gdzieś już pół godziny temu…
- To zabawne, ja miałem być gdzieś godzinę temu – odpowiedział z uśmiechem i spojrzał jej w oczy przenikliwie, jakby mógł zobaczyć w nich w ten sposób coś więcej. Iza znów spłonęła rumieńcem. Uwielbiał to – no cóż… więc czas się rozstać – dodał zasmucony. Ociągając się, wstali od stolika i wyszli z kawiarni. Ustali na chodniku naprzeciw siebie. Nie wiedzieli jak się pożegnać.
- Więc… mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy? – zapytał z nadzieją w głosie chłopak.
- Tak, sądzę, że tak – odpowiedziała dziewczyna – ymm… to ja już pójdę, bo czekają… – powiedziała i już miała się odwrócić i pójść w stronę umówionego miejsca, ale ją powstrzymał i pocałował w policzek.
- Do zobaczenia – powiedział cicho, patrząc jej w oczy i gdy przekonał się, że zrobił na niej odpowiednie wrażenie, odwrócił się i odszedł, zostawiając ją z miękkimi kolanami. Stała chwilę w bezruchu, aż ktoś mijając ją, trącił jej ramię, przez co omal się nie przewróciła. Zmieszana poprawiła niewidoczną zmarszczkę na spódnicy i ruszyła do dziewczyn.
- Co tak długo? – zapytała Brycha – i tak zazwyczaj się spóźniasz, ale dzisiaj pobiłaś rekord – zaśmiała się.
- Przepraszam, ale jak sobie siedziałam w kawiarence i czytałam to zgadnijcie kto się pojawił i mnie zagadał! – powiedziała.
- Nie gadaj, Johnny? – zapytała Estelle, która rzuciła ubrania, aktualnie przeglądane przez nią i podbiegła podekscytowana – pogodziliście się?
- Nie, to nie był Johnny – odpowiedziała Iza , która od razu posmutniała na wzmiankę o chłopaku – ale dobry trop –  Gabrysia popatrzyła na Izkę, mrużąc oczy i nagle je wytrzeszczyła.
- Bez takich! Ian?! – wykrzyknęła zaskoczona. Szatynka przytaknęła głową.
- I co? – zapytała zaciekawiona Es.
- No nic wielkiego… przeprosił za to na plaży, żebyście widziały jak się stresował! Aż mi go było szkoda… wysmykło mu się nawet, że nie wie co by zrobił jakby mi się coś stało – Stell pisnęła.
- I co, i co? – poganiała.
- Później rozmawialiśmy o pierdółkach… i na pożegnanie pocałował mnie… – kolejna salwa pisków – w policzek!
- Oouuu – wydały z siebie jęk zawodu koleżanki.
- O czym wy myślicie, zboki jedne – zaperzyła się Iza i wytknęła im język.
- Więc co? Johnny idzie w odstawkę? – zapytała zaciekawiona Telli.
- No przyznaję, zmiękły mi nogi… ale podjęłam ostatnio decyzję, że trzymam się od nich z dala, bo powodują same kłopoty – powiedziała stanowczo – choć zgodziłam się, byśmy się jeszcze kiedyś spotkali.
- I sądzisz, że da ci teraz spokój? – zapytała sceptycznie Brysia.
- Hej! On ma dziewczynę o ile mi wiadomo – odpowiedziała Izabela.
- Każdy wagon da się odczepić – stwierdziła Es, na co wszystkie się roześmiały.

sobota, 6 października 2012