witam ponownie :) przez te dni wolne się rozregulowałam i chciałam dodać już kilka dni temu, bo myślałam, że już jest sobota xD
pragnę jeszcze raz zaznaczyć, że bohaterowie nie są szablonowi, starałam się skonstruować ich tak skomplikowanie, by sprawiali wrażenie realnych, wczujcie się! ;)
piosenka w linku to ta cytowana na początku opowiadania (tłumaczenie na dole), a cytat jeszcze przed opowiadaniem będzie wyjątkowo ustami Piotrka :)
tytuł dotyczy upadku ficzycznego i psychicznego.
nie będę się więcej rozpisywać, bo nie mam czasu :P
enjoy! :*
,,Gdy upadłaś, upadłaś w moją stronę.
Kiedy uderzyłaś w chmury, odnalazłaś mnie"
,,Oh, please don’t go, I want you so. I can’t let go for I
lose control”* – łagodna
melodia płynęła z głośników w jej samochodzie.
Wracała do domu. Wytrzymała dzielnie dwie ostatnie lekcje, które odbyły
się po tej feralnej przerwie, na której dowiedziała się przypadkiem więcej niż
by chciała. Teraz zmierzała do swojego schronu, w którym byli ludzie, których teraz
bardzo potrzebowała i którzy byli świetnym lekiem na zły świat. Wysławiała w
duchu swoją mamę, że ściągnęła jej kumpli do USA. Co chwilę musiała ocierać
oczy z łez, by widzieć dobrze drogę. Płynęły poza jej kontrolą. Coś w środku
tak bardzo jej ciążyło i sprawiało, że brakło jej tchu, promieniowało też
nieznośnym bólem na całe ciało. Smutna i powolna piosenka, jakby wyjęta z ust
Johnnego nie pomagała. Dźwięczały jej wciąż w uszach jego nawoływania, gdy
odchodziła w stronę szkoły, a które brzmiały bardzo podobnie do jej refrenu. W
pewnym momencie uznała, że musi się zatrzymać, ponieważ jej wewnętrzny stan tak
bardzo wpływał na fizyczny, że mogła spowodować wypadek. Zjechała na pobocze i
wysiadła z samochodu. Zachłysnęła się powietrzem. Delikatny wiatr wysuszył jej
oczy, więc zaczęła szybko mrugać, aż wreszcie zamknęła powieki, a kolejny potok
łez wydostał się spod nich. Oparła się plecami o maskę auta i ukryła twarz w
dłoniach. Załkała. Czuła się rozdarta. Nie miała nawet sił, by myśleć o tym
wszystkim. Nagle telefon zaczął wibrować jej w kieszeni. Drżącymi dłońmi wyjęła
go i spojrzała na wyświetlacz. To był Pitek. Domyśliła się, że dziewczyny
opowiedziały już chłopakom co się dzieje i po prostu się martwią. Postanowiła
ich uspokoić. Nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła telefon do ucha.
- Halo – powiedziała zachrypniętym głosem.
- Izuś, nie strasz mnie – powiedział – co
tak długo? Twoja mama powiedziała, że powinnaś już być.
- Ja… – rozpoczęła cicho, odchrząknęła i
po chwili zastanowienia kontynuowała – musiałam się zatrzymać, ale jestem w
drodze. Będę niedługo – po tonie jej głosu wywnioskował, że nie jest dobrze.
Nie mógł jej gdzieś tam zostawić samej sobie. Nie mogła teraz zostać sama.
- Gdzie jesteś? – zapytał.
- W drodze, zaraz będę – odparła, uparcie
nie wyjawiając dokładnego położenia. Chciała pobyć sama.
- Gdzie dokładnie? – drążył.
- Ale ja zaraz będę… – powiedziała.
- A mnie to nie obchodzi – stwierdził
stanowczo – powiedz gdzie dokładnie jesteś, a ja zaraz tam będę. I nawet nie
myśl, że pozwolę ci być gdzieś tam samej. Jeśli mi nie powiesz to zacznę cię
szukać.
- Nie znasz Filadelfii – odpowiedziała.
- Google earth wreszcie się do czegoś przyda – obstawał
przy swoim. Iza westchnęła i podała nazwę ulicy, na której się znajdowała. Gdy
się rozłączył, zadarła głowę i spojrzała w niebo. Było dziś wyjątkowo
niebieskie. Niebieski zawsze kojarzył się jej ze spokojem. I z Piotrkiem. Choć
to się ze sobą łączyło. Potrafił ją uspokoić, pocieszyć. Przede wszystkim był.
I teraz też będzie. Jak zawsze. Kąciki jej ust uniosły się delikatnie w górę.
Opuściła głowę i spojrzała na otaczającą ją rzeczywistość. Ten świat powinien
dowiedzieć się o Pitku, jaki prawdziwy facet powinien być. Amerykanie powinni
się nauczyć jak postępować z kobietami. Niestety ten kraj coraz bardziej
udowadniał jej, że nowoczesność wcale nie jest taka różowa, a wszechobecna
pseudo wolność i wypaczone wzorce potrafią tylko ranić ludzi. Zaczęła nawet
współczuć tym, którzy żyją tu od urodzenia. Ona już po pół roku ma dość, a co
dopiero oni musieli przejść? Nic dziwnego, że są jacy są. Musieli się jakoś na
ten świat uodpornić. Przypomniała sobie o swojej ranie, którą zadał jej ten
świat i błyskawicznie jej suche policzki znów zatonęły w słonych łzach.
Zamknęła oczy i objęła się ramionami. Chwilę później poczuła jak ktoś obejmuję
ją i przyciąga do siebie. Wtuliła twarz w miękką bluzę, która pachniała
Piotrem. Bardzo lubiła jego zapach. Od kiedy powiedziała mu, że jej się podoba,
kupował tylko te perfumy. Zaczął gładzić ją po włosach. Żałowała, że nie może
jej czytać w myślach, wtedy nie musiałaby niczego mu mówić, a on by rozumiał i
nie oczekiwał tłumaczeń jak to miał zawsze w zwyczaju. Tym razem milczał długi
czas, ale nie wiedziała jak długo i zastanawiała się jak mu to wszystko
powiedzieć. Wszystko co złe wypływało jej na wierzch myśli i doprowadzało do
jeszcze większego płaczu. Gdy Piotrek zauważył, że zaczyna coraz bardziej
zanosić się płaczem, postanowił, że spróbuje ją uspokoić, bo milczenie jej nie
pomaga.
- Wiesz, że w domu czekają na ciebie
Buena, Asia i Lowi. Mama i tata też. Wszyscy cię kochają i chcą dla ciebie jak
najlepiej. Na nich możesz polegać. Na nas. Nie trać tego sprzed oczu i nie
przejmuj się tak amerykańskimi idiotami, którzy cię nie doceniają, ponieważ
masz nas, którzy cię doceniamy, a co więcej nie jesteśmy tacy jak oni –
powiedział, a płacz koleżanki zrobił się cichszy. Niestety po chwili przybrał
znów na sile. Odsunął dziewczynę od siebie, ujął jej twarz w swe dłonie i
spojrzał jej w oczy – rozumiesz co ci powiedziałem? – zapytał powoli i
wyraźnie, jakby w obawie, że nie słyszała lub nie pojęła o co chodzi. Zaśmiała
się przez łzy.
- Nie mów do mnie, jakbym była niespełna
rozumu – zaoponowała z uśmiechem i wytarła policzki. Chłopak puścił ją i
uśmiechnął się zadowolony z siebie.
- No! Teraz jest o wiele lepiej. Wiesz, że
jesteś o wiele ładniejsza jak się śmiejesz? – stwierdził, a Izabela
wyszczerzyła się w odpowiedzi – niestety te czerwone oczy psują efekt – wytknął
jej język. Uśmiech jej nieco zbladł. Spojrzała na niebo i z powrotem na
przyjaciela. Niebieski… – pomyślała. Uśmiechnęła
się do niego szeroko – mam coś na twarzy? – zapytał Pitek zdezorientowany.
- Nie, nie – odpowiedziała – jedźmy do
domu.
- Ok, ale ja prowadzę – odpowiedział, a
Iza rzuciła mu kluczyki. Wsiedli do samochodu i ruszyli do jej schronu.
*
* *
Nie miała w
planach weekendowego turnieju siatkarskiego w szkole. Przynajmniej nie po tym
co się stało. Nastąpiło wiele zmian w jej życiu i po prostu nie miała ochoty,
ani czasu. Przecież musiała ogarnąć swoje uczucia i całą przeszłość za granicą.
Kolejny dzień spędziła z przyjaciółmi z Polski na wygłupach, które poprawiały
jej humor i pozwalały odzyskać wiarę w ludzi oraz na pełnych emocji rozmowach
na wszelkie możliwe tematy. Niestety zbliżał się ostatni dzień ich wizyty.
- Jutro późnym wieczorem mamy samolot –
powiadomiła Izę Asia – musimy ten ostatni dzień jak najlepiej wykorzystać.
- Kto ma jakieś pomysły? – zapytała Izka.
- A to nie ty powinnaś mieć pomysły? W końcu ty tu mieszkasz – odparł Lowi i
wytknął język koleżance, a ta obruszyła się. Buena przypomniała sobie, że w ten
weekend miał mieć miejsce turniej siatkówki. Może cała paczka nie uwielbiała
tego sportu, ale wszyscy lubili czasem sobie pograć. Z resztą Izabela powinna
wreszcie stawić czoła swym własnym demonom. Od tego fatalnego dnia nie była w
szkole. Czas przygotować ją do walki samodzielnej, bo oni niedługo ją opuszczą.
- Może turniej? – zaproponowała Ola. O ile
pozostali się ucieszyli, o tyle szatynka spojrzała na przyjaciółkę z
przerażeniem – ja wiem, że to może być trudne, ale musisz wreszcie wszystkiemu
sprostać.
- Ale ja na samym początku mówiłam wam, że
nie zamierzam tam się wybierać – zaczęła się wykłócać Iza.
- Ale Buena ma rację. Z resztą zawsze
lubiłaś grać, a przecież będziemy cały czas z tobą – odpowiedział Lowi. Piotrek
patrzył współczująco na koleżankę. Wiedział, że nie przegada pozostałych i
wiedział, że będzie to dla niej ciężkie przeżycie. Najchętniej zrobiłby to za
nią, ale nie mógł. Rzeczywiście musiała sama sobie z tym poradzić. Izabela
spojrzała z nadzieją na niego, szukając pomocy. Pokręcił głową. Sapnęła z
dezaprobatą.
- Ale to wy będziecie moją drużyną –
postawiła warunek, a wszyscy pokiwali ochoczo głowami. Następnego dnia
podekscytowani przygotowywali się do wyjścia. Wszyscy prócz Izy. Jednak
obiecała, więc musiała iść. Gdy doszli na szkolną halę, zobaczyli, że nie jest
zbyt dużo chętnych. Zgłosili się jako drużyna i po kilkunastu minutach, jak
tylko się przebrali, ujrzeli harmonogram rozgrywek. Świetnie się bawili na
kolejnych rozgrywanych meczach. Przyjaciele w przerwach między nimi starali się
zajmować czymś szatynkę, by ta nie miała zbyt wiele czasu na przemyślenia i
przejmowanie się tym, że gdzieś tu są ludzie, którzy tak bardzo ją zranili.
Bardzo dobrze im szło i doszli aż do finału. Przeszczęśliwa i dobrze bawiąca
się Izka podbiegła do prowadzącego, by zapytać się z kim będą walczyć o
zwycięstwo. Ten wskazał na drużynę znajdującą się po drugiej stronie wielkiej
sali, na której odbywały się rozgrywki. Zacisnęła dłonie w pięści i zacisnęła
szczęki. W tej drużynie był Johnny. I to z Es. I o dziwo także Ian. No to już
wiedziała czemu doszli tak daleko. Kumple podeszli do niej, domyślając się o co
chodzi. Ponieważ oczy dziewczynie zaczęły się szklić, Pitek złapał ją za dłoń i
ścisnął. Spojrzała na niego. Uśmiechał się pokrzepiająco. Powoli zaczęła się
uspokajać, a jej twarz rozchmurzała się. Parę przyjaciół zauważyła Estelle i
pokazała całe zajście Johnnemu.
- Chyba już nie masz na co liczyć.
Znalazła sobie kolejnego – powiedziała z przekąsem do niego. Spojrzał na nią
oczami płonącymi gniewem. Przez chwilę myślała, że ją uderzy ze złości.
Podniosła ręce w geście obronnym. Mimo że powtarzała, że jest dupkiem i już
dawno o nim zapomniała oraz że żałuje chwil z nim, to wiedziała, że to
nieprawda. Wszystko wróciło, a już szczególnie po tym co powiedział jej na
murku, zanim zorientowali się, że Iza ich słucha. Miała nadzieję, że ma szanse,
bo zdała sobie sprawę, że nie przestała żywić do niego uczuć i była zdolna do
poświęcenia romantyzmu na rzecz tego czego od niej chciał. Chciała po prostu z
nim na powrót być – spokojnie. Przepraszam, ja ci tylko mówię jak jest.
- Jaki laluś… rozbijemy ich w pył –
odrzekł z gniewem. Rozpoczął się mecz. Izka wolała nie patrzeć na drugą stronę
siatki. Na zagrywkę wszedł Piotr. Przeciwna drużyna nie spodziewając się mocnej
zagrywki po posturze chłopaka, przybliżyli się do siatki. Chłopak wyrzucił
piłkę wysoko w powietrze, odbił się mocno od podłoża i, frunąc jakby w
zwolnionym tempie, uderzył mocno piłkę, która z niebotyczną prędkością odbiła
się od pomarańczowego pola po przeciwnej stronie, na której stali zawodnicy z
szeroko otwartymi oczami ze zdziwienia. Laluś zdobył as. Kto by się spodziewał.
Po kolejnych wygranych zagrywkach, przy których nie mogli sobie poradzić z
przyjęciem, nastąpiła akcja, która przelała czarę goryczy przeciwników.
Wreszcie udało im się przyjąć. Na rozegraniu był Johnny. Niestety miał z nerwów
spocone dłonie i gdy próbował ją wystawić, prześlizgnęła mu się przez palce i
upadła na boisko. Stracili kolejny punkt, a mieli wreszcie szansę. Lowi i Pitek
parsknęli głośno śmiechem, a przerażona Izabela spojrzała na Trevtnera. Tak jak
się spodziewała był bardzo zdenerwowany. Świadczyła o tym pulsująca żyła na
jego skroni i zaciśnięte szczęki. Spojrzał groźnie na chłopaków i powoli
skierował się na drugą stronę boiska, nie zważając na upomnienia sędziów. Iza
podbiegła szybko do Piotrka, bo zauważyła, że właśnie do niego podchodzi i
stanęła przed nim.
- Zejdź mi z drogi – powiedział cicho, ale
zdecydowanie, patrząc ponad nią na chłopaka, którego zasłaniała. Dziewczyna się
nie ruszyła. Spojrzał w dół na nią. Była niesamowicie blisko. Nie zbiło go to
jednak z pantałyku. Tym razem był zbyt wkurzony – wiesz dobrze, że w takich
chwilach muszę się wyżyć. Do siłowni daleko, więc posłużę się twoim koleżką
jako workiem treningowym – wycedził, mrużąc oczy. Gdy dziewczyna nie poddawała
się, złapał ją za ramię i szarpnął tak, że straciła równowagę i upadła na
podłogę. W tym momencie na miejscu akcji pojawili się porządkowi, którzy
ściągnęli Johnnego z boiska, a przyjaciele pomogli zejść poobijanej Izie i
wrócili do domu. Tak zakończył się turniej, a Johnny kolejny raz został
zawieszony.
*- oh, proszę nie odchodź. Bardzo ciebie chcę. Nie mogę odpuścić, bo stracę kontrolę.
*- oh, proszę nie odchodź. Bardzo ciebie chcę. Nie mogę odpuścić, bo stracę kontrolę.
znów "romantycznie"...
OdpowiedzUsuńOj chyba z tej pary na 10000% nic nie bedzie..niestety..