i dziś oto jest zapowiadane święto! i dużo emocji, aż użyłam caps locka ;D hahha, no
zapewne postawa Izy będzie dla was niezrozumiała, liczę się z tym, ale tak jak już niejeden raz wspominałam, psychika bohaterów jest dosyć złożona... co można zaobserwować dziś także u Es. ach, ten temat miłości!
piosenka zdecydowanie w moich klimatach ;] specjalnie pod te święto w dzisiejszym rozdziale :P nie słucham już od dawna Linkin Park, bo się zrobili za bardzo elektroniczni, jeśli wiecie o co mi chodzi ^_^
cytat jako Johnny
pozdrawiam i miłego zwiedzania wnętrza bohaterów ;D :*
,,Kiedyś byłem swoją własną ochroną,
ale nie teraz,
bo zgubiłem się wśród ścieżek życia (...)
Czarny wiatr zabrał cię ze sobą
poza zasięg mojego wzroku (...)
Myliłem się"
Estelle i Izabela mało ze sobą rozmawiały przez dłuższy czas od szokującej wizyty u Gabrieli, aż do dnia poprzedzającego Walentynki. Telli podbiegła do szatynki, złapała ją za ramiona, spojrzała jej w oczy z obłędem i wyszeptała:
- nie zniosę tych serduszek wszędzie…
ocipieję zaraz! Weź mnie stąd – Iza zaśmiała się, objęła przyjaciółkę i wyszły
na plac przed szkołą.
- Nie wiem czemu już dziś wieszają te
wszystkie bzdety… ale są całkiem ładne – powiedziała spokojnie Izabela.
- Ładne?! No tak, czemu mnie to dziwi?
Przecież masz swoją walentynkę – odpowiedziała Es i odwróciła się od koleżanki.
- Taa… pierwszy raz – odparła Izka.
Blondynka zwróciła się momentalnie ku niej – co tak patrzysz? Nigdy nie miałam
chłopaka… jak dotąd wykazywałam podobne podejście jak ty. Ale to prawda co
mówią o tym, że jesteś anty dopóki nie masz z kim spędzać tego święta –
uśmiechnęła się.
- I już cię nie mdli na widok tych
wszystkich serduszek, kwiatów i pluszu? – zapytała Stell.
- Przyznaję, kiedyś okropnie – zaśmiała
się szatynka – ale teraz mi to nie przeszkadza.
- Macie plany, co? – zadała kolejne pytanie
Estelle.
- Taa… tak właściwie to nic nie mówił
jeszcze – odpowiedziała po zastanowieniu Izabela. Antywalentykowa wytrzeszczyła
oczy.
- Co?! Idź i się zapytaj. Może zapomniał o
tym, że jutro są walentynki – powiedziała i popchnęła znajomą w stronę szkoły –
ja jeszcze sobie tu posiedzę. Tu nie jest chociaż tak… serduszkowo –
usiadła na murku przy schodach prowadzących do szkoły i odetchnęła. Iza weszła
do szkoły i odnalazła chłopaka. Rozmawiał z Emilie. Czemu ją to nie dziwiło?
- Hej – powiedziała na przywitanie do nich
i pocałowała Johnnego w policzek. Odpowiedział jej zdawkowo i dalej prowadził
konwersację z kumpelą o jakimś wspólnym wypadzie całej paczki. Dziewczyna
poczuła się całkowicie zlekceważona. Odeszła od nich i przycupnęła na parapecie.
Obserwowała przez resztę przerwy parę rozmawiających przyjaciół. Emilie usilnie
starała się skupić całą jego uwagę na sobie, ale on co chwilę zerkał w stronę
parapetu i sprawdzał czy przypadkiem jego ukochana nie odeszła. Nie chciał, by
odeszła, ale musiał wszystko dogadać w sprawie jutrzejszego wypadu. Drobna,
zakapturzona dziewczyna niby przypadkiem ciągle dotykała jego ręki, wdzięcznie
się uśmiechała i często mrugała, jakby jej coś do oczu wpadło. Momentami
wyglądało to naprawdę komicznie, kiedy indziej bardziej żałośnie. Izie nie było
wcale do śmiechu. Wreszcie zabrzmiał dzwonek i ,,podrywaczka” odeszła, a na
odchodnym rzuciła w stronę parapetu triumfalny uśmiech. Johnny podszedł do
swojej dziewczyny i chciał ja pocałować, ale ta odwróciła twarz. Spojrzał na
nią zafrasowany.
- Przepraaaaaszam – powiedział jej do ucha
– ale musiałem porozmawiać z nią o naszym jutrzejszym wypadzie… wiesz jak to
było z tą moją paczką ostatnio… dużo czasu straciliśmy, strasznie mi ich
brakuje i naszych odpałów. Powiedziałaś, że jesteś tolerancyjna. Puściłem cię
samą z Estelle tydzień temu – Izabela spojrzała na niego zdziwiona.
- Czekaj, czekaj… jutrzejszy wyjazd? – zapytała,
by się upewnić.
- Taaak. O ile dobrze pamiętam to się nie
umawialiśmy… – odpowiedział spokojnie.
- No nie umawialiśmy się… – odparła,
zrozumiawszy triumfalny uśmiech Emilie. Zabiera jej chłopaka akurat w Ten
dzień. Podbiegł do nich jeden z ozdabiających szkołę na jutrzejsze święto i
pokazał im różne odcienie różowego.
- Ah, zakochani! Wy wybierzecie najlepiej!
Który lepszy? – zapytał. Na swoje nieszczęście przerwał im rozmowę, czego
bardzo Johnny nie lubił, więc złapał biedaka za koszulkę jedną ręką, a drugą
już wymierzał cios, ale powstrzymała go jak dotąd jedyna osoba, która potrafiła
to zrobić skutecznie, czyli Iza.
- Psychol – powiedział do przestraszonego
chłopaka, gdy ten szybko się oddalał.
- Drugi od lewej! – zawołała za nim
dziewczyna. Odpowiedział jej nieśmiałym uśmiechem i kciukiem w górę.
- Szkoła schodzi na psy. Wszędzie pedały –
stwierdził ciągle poirytowany ukochany szatynki.
- Johnny, on tylko dekoruje szkołę na
jutrzejsze święto – odparła spokojnie dziewczyna. Rozejrzał się po korytarzu.
- Co do chu… – zaczął, ale usłyszał
znaczące chrząknięcie – przepraszam, ale nie rozumiem co się tu dzieje…
- Jutro są walentynki – powiedziała. Oczy
chłopaka rozszerzyły się szybko.
- Jutro?!
*
* *
Siedziała na
kanapie z kubkiem parującego kakao wśród porozrzucanych wszędzie chipsów i
różnych innych przysmaków, którymi raczyła się podczas oglądania łzawych melodramatów
i mniej lub bardziej śmiesznych komedii romantycznych. Obok niej siedziała...
chociaż nie. Obok niej LEŻAŁA rozwalona na prawie całą kanapę Estelle z nogami
położonymi na jej kolanach. O dziwo nie przeszkadzało jej to. Nic jej nie
przeszkadzało. Nawet to, że poparzyła sobie język gorącym czekoladowym napojem.
Naprawdę nic jej nie przeszkadzało prócz jednej rzeczy. Otóż trwał właśnie
walentynkowy wieczór, a ona spędzała go wcinając słodycze i oglądając filmy z
przyjaciółką, a przecież miała chłopaka! Ale była dobrą osobą i rozumiała to,
że on musi spędzić trochę czasu ze swoimi znajomymi. I Emilie. Taa… Oczywiście
nie była zadowolona, że musiał im poświęcić akurat Ten dzień, ale obiecała, że
nie będzie zła i pozwoliła mu na ten wypad. Teraz zastanawiała się czy
dobrze zrobiła…
- Hej! – Es pomachała dłonią przed oczami
koleżanki – nie myśl tyle. Było mu nie pozwalać iść z tymi przydupasami – Iza
skwasiła się.
- Przecież wyszłabym na zaborczą i nietolerancyjną.
Z resztą nigdy specjalnie nie obchodziłam Walentynek, więc… – zawiesiła głos.
Telli popatrzyła na nią badawczo.
- Chcesz być idealną dziewczyną, tak? Nie
uda ci się – powiedziała pewnie. Nie wierzyła w to, że ktoś może być idealny.
Nie chciała też wierzyć w miłość, tak wiele przeżyła cierpień przez nią…
niestety, podświadomie wciąż czekała na tego jedynego.
- Cóż, co się stało to się nie odstanie.
Oglądajmy – ponagliła Izka i popijając kakao, powróciła do oglądania filmu.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Stell poderwała się gwałtownie, robiąc jeszcze
większy bałagan wokół siebie i pobiegła zobaczyć kto śmie je niepokoić o takiej
późnej porze. Ustała jak wryta, gdy ujrzała za drzwiami Johnnego z bukietem
róż. W pierwszej chwili przemknęło jej przez myśl, że to dla niej, ale od razu
się opamiętała. To przecież niemożliwe.
- Hej – przywitał się gość – Iza mi
napisała, że jest u ciebie. Mogłabyś ją poprosić? – no tak, Iza. Oczywiście.
- Jasne, poczekaj chwilę – odpowiedziała i
pobiegła do salonu, w którym przebywały do tej pory – Johnny do ciebie – powiedziała
do przyjaciółki, a ta zakrztusiła się. Estelle poklepała ją po plecach, a gdy
tylko jej przeszło pognała do ukochanego. Uśmiechnęła się szeroko na jego
widok. Miał róże! RÓŻE!
- Hej… wiem, że nie tak to wszystko miało
wyglądać, ale… – nie zdążył dokończyć, bo szatynka rzuciła się na niego i mocno
przytuliła. Zaśmiał się. Gdy tylko zakończyli uścisk, dał jej kwiaty. Wyglądały
pięknie.
- Nie musiałeś – powiedziała Iza.
- Wiem – odpowiedział – ale wiem też, że
oczekiwałaś innych walentynek, więc chociaż tak ci się odwdzięczę za to jaką
jesteś cudowna dziewczyną – Izabela zarumieniła się na te słowa i spuściła
wzrok. Uśmiechnął się. Uwielbiał jej rumieńce i to jak się peszyła.
- Dzięki – powiedziała cicho. Złapał jej
podbródek i skłonił, by spojrzała z powrotem na niego. Było późno i ciemno,
więc na ulicy paliły się światła, odbijając się w jej oczach. Wyglądała tak
uroczo z kokiem poplątanych włosów na głowie i w za dużej koszulce ubrudzonej
czymś brązowym. Strzelał, że to było kakao. Bardzo je przecież lubiła. Tak
wiele zdążył się o niej dowiedzieć i jeszcze mu było mało. Zbliżył się powoli
do jej twarzy i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Poczuł, że się
uśmiecha. Mógłby teraz wybuchnąć z nadmiaru szczęścia, ale ktoś im przerwał.
- Daj te kwiaty, wstawię do wody, żeby nie
zwiędły. Całkiem ładne, szkoda by było – powiedziała Es i wzięła bukiet od
przyjaciółki – i tak, możesz sobie iść ze swoim kochasiem, poradzę sobie.
Kwiaty odzyskasz jutro – uśmiechnęła się na odchodnym i wróciła do swojego domu,
zamykając drzwi.
- Czasem myślę, że czyta mi w myślach – stwierdziła
z uśmiechem Izabela. Johnny złapał ją za rękę i pociągnął na ulicę – a gdzie
idziemy? – zapytała.
- Do mnie. Mama gdzieś wybyła, więc będzie
spokój – uśmiechnął się. Mieli spory kawałek drogi do pokonania, więc zaczęli rozmawiać
o tym jak spędzili dzień z daleka od siebie.
- No i Emilie wsiadła na quada ze mną, bo
się bała – powiedział w końcu. Czuł duszę na ramieniu. Wiedział, że Iza jest na
jej punkcie nadwrażliwa, ale nie chciał przed nią nic ukrywać. Skrzywiła się.
- Już wierzę, że się bała… – odpowiedziała
z przekąsem.
- Ojej, no przecież wiesz, że jesteś tylko
ty – odparł i przyciągnął do siebie. Szli dalej objęci. Szatynka się rozluźniła
i po chwili byli pod jego domem. Przepuścił ją w furtce i w drzwiach. Gdy zapalił
światło w korytarzu, zobaczyła w wielkim lustrze jak wygląda i przestraszyła
się.
- O matko! Ja tak wyglądam?! – zawołała.
Johnny podszedł do niej od tyłu i przytulił się do jej pleców. Poczuła
przyjemne ciepło.
- Dla mnie wyglądasz przeuroczo –
wymruczał jej do ucha i zdjął gumkę z jej włosów. Kosmyki opadły delikatnie na
jej ramiona i załaskotały go w twarz. Zaciągnął się ich zapachem. Pachniały
cudnie.
- Tylko tak mówisz… – zaperzyła się.
- Nie kłóć się ze mną – odpowiedział
twardo.
- A będę! – odparła zawzięcie. Uśmiechnął
się cwaniacko i przerzucił ją sobie przez ramię. Pognał do swojego pokoju,
rzucił ją na swoje wielkie łóżko i zaczął łaskotać. Łaskotki miała niestety
wszędzie. Śmiała się do łez i błagała, by przestał, ale nie słuchał tylko się z
niej śmiał i łaskotał dalej. Przestał dopiero, gdy zagroziła, że zsika mu się
do łóżka.
- Już nie będziesz się ze mną kłócić? –
zapytał, leżąc obok niej i patrząc na sufit.
- Cóż… na pewno następnym razem się mocno
zastanowię – odpowiedziała z uśmiechem.
- Tak w ogóle to ja nie wiedziałem, że ty
masz taki słaby pęcherz – powiedział i znów zaczął się śmiać. Nie mogło mu to
ujść na sucho, więc poderwała się, usiadła na nim i zaczęła łaskotać. Nie
przewidziała tylko tego, że on jest od niej o wiele silniejszy. Zwinnie złapał
ją za nadgarstki jedną ręką, a drugą pociągnął na siebie. Chcąc nie chcąc,
położyła się na nim. Ich twarze dzieliły milimetry. Puścił jej ręce, które
zaraz powędrowały w jego włosy, a on swoimi zaczął gładzić jej plecy.
Popatrzyła mu w oczy przez chwilę, które bez przerwy śmiały się do niej. Nie
mógł już dłużej czekać, aż wreszcie zbliży swoją twarz, więc skradł jej całusa,
a gdy zaczęła oddawać pocałunek, pogłębiał go coraz bardziej, odkrywając coraz
to nowe doznania, wędrując po jej podniebieniu. Złapał ją mocniej i położył na
łóżku, zawisając nad nią, nie przerywając pocałunku. Zaśmiała się cicho.
Odebrał to jako zielone światło do czegoś więcej, więc włożył dłonie pod jej
koszulkę i zaczął odkrywać dotykiem nowe obszary jej ciała. Nigdy nie pozwoliła
zajść mu aż tak daleko. Oderwał się od jej ust i skierował swoje pocałunki na
jej szyję i dekolt. Westchnęła. Ale gdy uniósł ją lekko i chciał zdjąć jej
koszulkę, zdrętwiała i szybko go od siebie odepchnęła. Poprawiła koszulkę i
usiadła skulona na drugim końcu łóżka jak najdalej od niego. Zastanawiał się co
zrobił źle. Czyżby był za mało delikatny? Tak bardzo się starał… Może było za
mało wyjątkowo? Ale coś mu nie pasowało. Wyglądała na wystraszoną. Przecież
dała mu te cholerne zielone światło! Dała? Wyciągnął w jej stronę dłoń, by ją
do siebie przyciągnąć, ale ona od razu wstała i podeszła aż do ściany. Ustał po
drugiej stronie łóżka. Czuł jakby w gardle miał pustynię. Przełknął ślinę z
trudem.
- Co się stało? – zapytał cicho. Zerknęła
na niego. Nadal widział w jej oczach strach. Czemu? Nagle wyparowała z pokoju i
słyszał jak biegnie do drzwi wyjściowych. Rzucił się w pogoń za nią. Nie była
taka szybka jak sądziła. Dogonił ja przy furtce i złapał za ramiona. W oczach
miała łzy. Nie chciał tego. Bolało go to. Patrzyła na niego z przerażeniem
szeroko otwartymi oczami. Nie rozumiał dlaczego.
- Zostaw mnie – wyszeptała ledwo
słyszalnie, ale w ciszy nocy jej słowa słyszał nader wyraźnie. Wyraźniej niż by
chciał. Powoli zwalniał uścisk, aż ją puścił, a ona od razu się odwróciła i
pędem pobiegła w stronę swojego domu. Stał w tym samym miejscu jeszcze długo i
patrzył w stronę, którą odbiegło jego serce, które najwyraźniej skrzywdził,
choć to było ostatnie czego chciał.
OdpowiedzUsuńJak ja jej zazdrosze takich walentynek tzn. tych kawiatów, cudownego chłopaka itd...
Zastanawia mnie zachowanie dziewczyny, według mnie zachowała się zbyt hmmm. drastycznie? ale na pewno ma jakiś powód..mam nadzieję, że się szybko dowiem.;)