PRZECZYTAJ ZANIM ZACZNIESZ! Odsyłam także do ogłoszeń. Ale do rzeczy. Znacie to na pewno: ,,wszystko co piszę jest fikcją..." itd, itp. Nic nie jest do końca fikcją... Żeby coś napisać, trzeba było to przeżyć lub chociaż o tym usłyszeć. I tak też jest z tym opowiadaniem. To będzie suma przeżyć moich i nie tylko moich. Bohaterowie będą mieszanką mnie i tych, których skądinąd znam. Pozdrawiam.

sobota, 24 listopada 2012

13. W drodze


no i proszę, jest trochę sielanki ;)
pojawiły się dziś różne wątki, taki misz-masz :P
tytuł jak zazwyczaj wieloznaczny
podoba mi się piosenka dziś wykorzystana, ale katuję jeszcze inną ;D
tylko akurat nie pasowała zbytnio więc nie ma jej tym razem...
może ktoś chce być informowany o nowym rozdziale? 
jeśli tak to skomentujcie w zakładce 'ogłoszenia', w treści jakiś kontakt dajcie :)
no to pozdrawiam i zapraszam do czytania :*
                                                          
,,Jak mogę kochać, kiedy boję się zakochać?
Ale patrząc na ciebie, stojącego samotnie,
cała moja wątpliwość nagle jakoś znika (...)
Będę odważna, nie pozwolę niczemu 
odebrać tego, co stoi przede mną"

Przed oczami ciągle miała przesłodki obrazek przytulającej się nowej z jej byłym chłopakiem. Miała ochotę wyrwać tej wywłoce serce i rzucić pod koła swojego cudnego różowego kabrioletu, by je malowniczo rozjechać. Tak, Rachel nie należała do tych co łatwo zapominają urazy, a jej związek był całkowicie udany dopóki ta idiotyczna szatynka nie weszła jej w drogę.
- Ta ofiara losu pożałuje, że w ogóle pojawiła się whenever w Ameryce… – powiedziała do grupy przyjaciółek, które wiernie otaczały ją swym wianuszkiem, gdy szła żwawo korytarzem.
- Tak właściwie to skąd ta pewność, że to przez nią Ian z tobą zerwał? – zapytała jedna z racjonalniejszych dziewczyn. Rachel ustała gwałtownie, a pozostałe wpadły na nią z impetem. Stojący nieopodal chłopcy z drużyny, wybuchli śmiechem, a wręcz tarzali się ze śmiechu.
- I co tak was śmieszy, douche bags?! – wydarła się najważniejsza w grupie – nie mam wątpliwości who is guilty rozpadowi mojego idealnego relationship! A zemszczę się na both! I Ianie i Izie czy jak jej tam… – odparowała do dziewcząt, otaczających ją. Mówiła dosyć głośno, więc chłopcy ją usłyszeli. Gdy to zauważyła, ściszyła głos i dalsze kłótnie i plany postanowiła snuć jak najdalej od zawodników.
- Ty, słyszałeś? – Eric trącił kolegę.
- Słyszałem, słyszałem. Co za głupia laska… – odpowiedział Tyler i zamyślił się – no cóż, trzeba chronić swoich. Ostrzegę Iana, że ‘panna-różowe-maserati’ chce go udupić. Tak ogółem to nadal nie mogę pojąć czemu on z nią był…  totalny bezsens.
- No co? Gorąca jest… – stwierdził Ric, za co dostał w tył głowy od kumpla.
- Opanuj się – powiedział Ty – czekaj, czekaj… to może być myśl. Nawet do siebie pasujecie! Zajmij się nią, a zapomni o Ianie i da spokój całej tej sprawie!
- Eee… że niby mam być przynętą czy coś? – zapytał zdezorientowany Eric, a czarnoskóry kolega poklepał go po plecach jak miał w zwyczaju i powiedział:
- nie martw się na zapas. Po prostu uderz do niej i się postaraj – wytłumaczył nierozgarniętemu chłopakowi, a ten pokiwał głową na znak, że rozumie. Przynajmniej mniej więcej.
*  *  *
Patrzyła jak drzewa migają jej przed oczami. Rozmazany obraz nie interesował jej nawet w najmniejszym stopniu. Siedziała zamyślona w samochodzie na tylnej kanapie i czekała, aż dojadą. Zastanawiała się co może ją czekać i co też powie, gdy spotka się twarzą w twarz z podejrzanie dziwną matką Gabrieli. Ciekawe czy w ogóle spotka się z przyjaciółką. Chciałaby ją w końcu zobaczyć… upewnić się, że wszystko jest w porządku i uspokoić Estelle.
- Dojechaliśmy – usłyszała  przytłumiony głos zza szyby samochodu. Zorientowała się, że mama puka w szybę i próbuje ją przywołać z krainy myśli. Dziewczyna wyszła powoli i rozejrzała się. Stała na obszernym podwórku gdzieś na wsi. Było cicho i spokojnie. Nie było żadnego samochodu oprócz ich. Niedaleko zauważyła stosunkowo duży dom. Rodzice skierowali się w jego stronę. Poszła za nimi. Mama zapukała do drzwi i uśmiechnęła się pokrzepiająco do córki. Po chwili otworzyła im pani w podeszłym wieku.
- Słucham? – zwróciła się do nich pogodnie. Pierwszą myślą na jej widok było zadziwienie jej radością i niedowierzanie, że jest na cokolwiek chora. Wyglądała jak w kwiecie wieku.
- Dzień dobry. Przepraszamy, że niepokoimy, ale czy mamy przyjemność z panią Forks? – zaczęła mama.
- Tak – odparła staruszka.
- Och, to dobrze – wymsknęło się Izie. Przez wygląd otoczenia straciła nadzieję, że to poprawny adres – przepraszam – powiedziała, zauważając karcące spojrzenie rodzicielki.
- Miło nam poznać panią. Chcielibyśmy porozmawiać z pani synową i jej córką, Gabrielą – ciągnęła dalej pani Mieczkowska.
- Och, ale oni mieszkają w Filadelfii… chcą państwo adres? – odpowiedziała babcia Brysi.
- Ale poinformowano nas, że mają być tutaj, by opiekować się panią, wyprowadzili się z Filadelfii – powiedział ojciec Izabeli.
- No to źle państwa poinformowano – stwierdziła z uśmiechem – nie potrzebuję na razie opieki, a o tym, że się wyprowadzili to nic nie wiem. A to coś pilnego?
- Tak – powiedziała zdecydowanie Iza, a kobieta zaprosiła ich gestem do środka i złapała za telefon.
- Zaraz zadzwonimy i się dowiemy, Siądźcie, proszę – wskazała kanapę w salonie. Państwo Mieczkowscy usiedli posłusznie.
- Halo? – powiedziała kobieta po chwili do słuchawki – witaj synuś. Czy chciałbyś mi o czymś powiedzieć? Na przykład o waszej przeprowadzce? – zapytała – nieważne skąd wiem. Moja synowa znów coś wymyśliła? – zapadła cisza na dłuższą chwilę – podaj adres, bo nawet nie będę miała jak was odwiedzić… – chwyciła za leżącą na stoliku nieopodal kartkę i zapisała szybko to co usłyszała. Po kilku minutach rozłączyła się – no więc moja synowa ma różne pomysły – zaśmiała się, zwracając się do swych gości – nadal mieszkają w Filadelfii tylko na drugim końcu. Szkoda, bo w poprzednim miejscu Gabrysia miała taką dobrą szkołę… a tak w ogóle to o co chodzi? Jesteście ich znajomymi? – zapytała w końcu.
- Jestem przyjaciółką Gabrysi ze szkoły. Ni stąd ni zowąd się wyprowadziła i trochę się zmartwiłam. Jedyne co miałam to pani adres – wytłumaczyła Iza.
- Ach, rozumiem – staruszka pokiwała głową – teraz mieszka na Johnston 1009.
- Dziękuję – odpowiedziała zadowolona dziewczyna – ale czemu tak szybko się wyprowadzili? Ostatnim razem jak Brysia się ze mną kontaktowała to powiedziała, że przeprowadzają się tutaj. Jej mama musiała ją okłamać. Tylko po co?
- Nie wiem – babcia wzruszyła ramionami – syn nie chciał mi wiele powiedzieć… mnie też dziwi fakt przeprowadzki i to w obrębie jednego miasta… widocznie nie chcieli tracić pracy… czyli było to pewnie spowodowane szkołą Gabrieli.
- Ale ona nie miała żadnych kłopotów… – odparła Izka i zamyśliła się.
- Nie wiem, dziecko, nie wiem – pani Forks pokręciła głową. Dowiedzieli się wszystkiego czego mogli. Rodzice Izy zrozumieli, że jednak coś może się dziać, a Izabela powracała z jeszcze większą liczbą pytań bez odpowiedzi. Pożegnali się z kobietą i wyruszyli w drogę powrotną.
*  *  *
Taka szczęśliwa to nigdy nie była, zmierzając do szkoły. Gdy wysiadła z samochodu koleżanki z ogromnym uśmiechem na twarzy, podskakując z radości, ludzie dziwnie się na nią patrzyli. Całkowicie się tym nie przejmowała i szybko przemierzała szkolny parking w poszukiwaniu ukochanego. Przyjaciółka wołała za nią, by zaczekała, ale była tak podekscytowana, że nogi same ją niosły, jakby wcale nie prosiły ją o pozwolenie. Wreszcie go zauważyła. Stał na szczycie schodów prowadzących do szkoły z ręką w kieszeni. Miał niedbale przewieszony przez ramię plecak, jeansy, czarną koszulkę i trampki, a włosy miał lekko zmierzwione. Rozglądał się po parkingu. Wyglądał genialnie, mimo śladów bójki na twarzy. Na szczęście nie miał nic złamane – chłopcy z drużyny wiedzieli co robili. Przez chwilę stała i wpatrywała się w niego jak w obrazek, nie mogąc się ruszyć. Jej kwiecista spódniczka igrała swobodnie na wietrze. Estelle dogoniła ją wreszcie i trąciła ją.
- Nie zapomnij tylko jak się oddycha – zaśmiała się do ucha koleżance. Wtedy Johnny je zauważył i uśmiechnął się na widok swojej dziewczyny. Izie lekko ugięły się kolana na ten widok. Es popchnęła ją delikatnie do przodu – idź wreszcie, bo nie zdążycie na zajęcia zakochańce – szatynka wytknęła jej język i odprowadziła wzrokiem, gdy ta odchodziła. Westchnęła. Trzeba zrobić dobre wrażenie! – postanowiła w myślach. Zaczęła powoli iść w stronę chłopaka, aby tylko się nie potknąć. Jego miała przecież zwalić z nóg, a nie siebie.
- Nie zdążysz na lekcje jak będziesz się tak włóczyć – zakpił jak to  miał w zwyczaju. Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Ale to dobrze. Przecież to, że są w związku nie znaczy, że mają wyzbyć się swoich charakterów. Za mało ludzi o tym pamięta.
- Martw się o siebie Trevtner! – odkrzyknęła i zrobiła naburmuszoną minę. Ustała i założyła ręce na piersiach. Chłopak zbiegł po schodach, pochylił się nad nią i wyszeptał:
- tylko nie krzycz – ucałował ją w czoło i wziął na ręce. Zaskoczona w pierwszym momencie zapomniała o prośbie i pisnęła, ale od razu się ogarnęła.
- Jesteś pewien, że możesz nosić ciężary? – zapytała z troską, gdy wnosił ją po schodach.
- Jakie ciężary? – odparł z uśmiechem. Rzeczywiście nie czuła się ciężka w jego ramionach. Wręcz przeciwnie, czuła się jak piórko. Niebywałe.
- Dalej jednak pójdę na własnych nogach – powiedziała stanowczo przed drzwiami szkoły. Wzruszył ramionami i postawił ją na nogach. Otworzył drzwi i przepuścił ją.
- Ale jak znów będziesz się tak wlec to będę zmuszony znów cię nieść – odpowiedział, wymierzając w nią palec wskazujący. Odgoniła go.
- Nie będzie potrzeby – stwierdziła z dumą w głosie i uśmiechnęła się cwaniacko. Johnny zmrużył oczy, zastanawiając się co knuje, bo wyraźnie na coś się zanosiło. Nagle dziewczyna odwróciła się i zaczęła biec, wołając:
- goń mnie! – gonitwa długo nie trwała, bo było już po dzwonku, więc ludzie się tak nie kłębili na korytarzach. Sprawnie wyminął kilku ludzi i złapał uciekiniera. Okręcił ją przodem do siebie i z poważną miną wpatrywał się jej w oczy.
- Wiesz, że nie dam ci uciec ode mnie – powiedział po chwili.
- Strasznie to zabrzmiało – zaśmiała się – kto w ogóle powiedział, że chcę? – dodała i uśmiechnęła się lekko. Chłopak ujął jej twarz w swoje dłonie i delikatnie pocałował, a gdy nie zaprotestowała, zaczął pogłębiać pocałunek. Dziewczyna wspięła się na palce i zatopiła palce w jego włosach, robiąc mu jeszcze większy nieład na głowie. Po jakimś czasie przypomnieli sobie, że znajdują się w szkole i oderwali się od siebie. Korytarz zupełnie opustoszał, więc pognali szybko do swoich klas. Gdy Iza weszła do sali, pierwsze co zauważyła to ogromny wyszczerz Stell, bo inni nie zwracali na nią szczególnej uwagi. No i z czego ta się cieszy? – pomyślała automatycznie. Po przeproszeniu za spóźnienie, usiadła w ławce i rozpakowała rzeczy. Przyjaciółka jednak nie dawała jej spokoju swoim wyszczerzem skierowanym nieustannie w jej stronę. Zaczęła się zastanawiać czy nie ma niczego na twarzy. Zapytała o to bezgłośnie koleżankę, a ta w odpowiedzi wskazała na włosy. Izabela pacnęła się w czoło. Johnny bawił się jej włosami! Dotknęła ich i z przerażeniem odkryła, że ma totalną szopę. Zaczęła szybko je poprawiać i dziękowała Bogu, że prócz Telli nikt jej nawet nie zaszczycił spojrzeniem, gdy wparowała spóźniona do klasy. Po zakończeniu lekcji dziewczyny wypadły z sali, śmiejąc się w najlepsze. Niestety musiały powrócić do rzeczywistości, która nie była do końca kolorowa. Iza opowiedziała przyjaciółce o wyprawie do babci Gabrieli.
- Co ta kobieta wymyśliła?! – zbulwersowała się Estelle.
- Spokojnie – powiedziała szatynka w próbie uspokojenia rozemocjonowanej koleżanki – mam adres, tak? Więc za kilka dni, jak tylko ci się szlaban skończy, pojedziemy tam i wszystkiego się dowiemy.
- Masz rację… jesteśmy już bliżej niż dalej rozwiązania – odpowiedziała Es już bardziej spokojnie – a tam w ogóle to gdzie twój kochaś?
- A nie wiem. Przecież nie będziemy ze sobą cały czas. Ma swoich znajomych, ja mam swoich. Bez spinki. Nie jestem jakąś zaborczą panną, ani on też – odparła Iza.
- On ma znajomych? Przecież go wystawili ostatnio, przez co w szpitalu wylądował – stwierdziła Stell.
- Chyba poszedł się z nimi pogodzić – powiedziała Izka i wskazała na grupkę nieopodal stojących ludzi i rozmawiających z Johnnym. Niby wszyscy wyglądali podobnie, a jednak z łatwością wyłoniła z tego tłumu swojego chłopaka. Swojego chłopaka? Czy mogła tak mówić? Oficjalnie to żadnego pytania nie było… no ale w końcu nie są w przedszkolu. Takie rzeczy się wie po prostu. Prawda? Tak?

1 komentarz:

  1. To opowiadanie z rozdziału na rozdział staje sie coraz ciekawsze;)) I bardzo dobrze;)
    Zapraszam do mnie:
    http://przezcalezyciesiatkowka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń