PRZECZYTAJ ZANIM ZACZNIESZ! Odsyłam także do ogłoszeń. Ale do rzeczy. Znacie to na pewno: ,,wszystko co piszę jest fikcją..." itd, itp. Nic nie jest do końca fikcją... Żeby coś napisać, trzeba było to przeżyć lub chociaż o tym usłyszeć. I tak też jest z tym opowiadaniem. To będzie suma przeżyć moich i nie tylko moich. Bohaterowie będą mieszanką mnie i tych, których skądinąd znam. Pozdrawiam.

sobota, 10 listopada 2012

11. Kości niezgody


no i proszę! jest kolejny ;) jest dużo starć między różymi bohaterami, więc dlatego tak zatytulowałam rozdział :p
pamiętacie, że Brysi nie ma? powoli, powoli będziecie się dowiadywać więcej
akcja się toczy tego samego dnia, którego się zakończyła w poprzednim rozdziale - tak gwoli ułatwienia wam ;)
pojawi się fakt, któremu tu dużo miejsca nie poświęciłam, a będzie ważny później, zapewne się zorientujecie który :P
no i dodatkowo nowe oblicze Iana
jak tak sobie teraz myślę to przypomina mi ta sytuacja ciut Pamiętniki Wampirów, a nie miałam takiego zamiaru ^_^ ale spokojnie, wszystko się zmieni, a przede wszystkim charaktery są zgoła inne niż w Pamiętnikach.
cytat jakby ustami Izy tym razem, jest w trochę trudnej sytuacji, ale zawsze przecież trzeba mieć nadzieję ;]
dziękuję za tyle odwiedzeń ;D tylko żeby jeszcze więcej komentarzy było, bo tak na prawdę to ja nie wiem prawie nic o waszych odczuciach i wrażeniach... a chciałabym!
doceniam Martę Ł! :DD :*
pozdrawiam i zapraszam do lektury :)
                                                                    
,,Bitwy są przed nami, wiele bitew jest straconych,
ale nigdy nie zobaczysz końca tej drogi (...)
Oni nadchodzą, by zbudować ścianę między nami,
my wiemy, że nie dadzą rady (...)
Odliczam kroki do twego serca"


- Kochana – zawołała Es i przytuliła Izkę.
- Nie wiem co się dzieje… – wyszeptała szatynka, a Stell pogłaskała ją po włosach, wciąż trzymając w objęciach.
- Damy radę – powiedziała – jak tylko skończy mi się szlaban, spróbujemy odbić Gabrysię.
- Nie rozumiem jej mamy… jak tak można?! – zapytała rozżalona Iza.
- Od zawsze taka była. Jakoś sobie poradzimy – stwierdziła Telli – choć na kawę, mamy dłuższą przerwę. Musisz mi opowiedzieć co nieco. Widziałam, że przyjechałaś z Ianem.
- Ach, to. Zawiła sprawa – odpowiedziała Izabela i opowiedziała zdarzenia ostatnich dni, gdy tylko doszły do stołówki i zasiadły do kawy z automatu.
- Jednak Johnny? – Estelle spojrzała badawczo na koleżankę po jej opowieści – jesteś pewna?
- Tak. Jak nigdy – odparła hardo Iza – jednak mam wrażenie, że masz coś przeciw…
- Nie, nie – powiedziała szybko blondynka, jednak nie zniosła spojrzenia przyjaciółki i przyznała, że jednak ma – ale nie przejmuj się mną, naprawdę.
- Nawijaj, a nie się wymigujesz – pogoniła ją Izka.
- Więc… byłam z Johnnym – przyznała Es. Izabela otworzyła usta ze zdziwienia.
- A ja tyle wam mówiłam… Czemu nie powiedziałyście mi wcześniej?! To musiało być dla ciebie takie trudne… przepraszam! – błyskawicznie znalazła się przy przyjaciółce i przytuliła ją.
- Przestań. Dawno i nieprawda – powiedziała z uśmiechem Stell – nie wyszło nam. On jest dosyć… niestały. Czułam się zaniedbywana. Zawsze było coś ważniejszego. Oczywiście na początku było cudownie. Może niezbyt romantycznie, bo on chyba do zagorzałych romantyków nie należy, ale było genialnie… – rozmarzyła się na chwilę – ale to nie znaczy, że się nie mógł się zmienić. Wiem, że jedno się nie zmieniło. Jeśli czegoś chce to to dostanie… A mówiłaś, że kiedy się wybudzi? – szybko zmieniła temat.
- Prawdopodobnie za kilka dni – odpowiedziała Izka i zapatrzyła się w przestrzeń, myśląc jak to będzie. Poczuła skurcz w żołądku. Nie tylko umysłem tęskniła, ale i całym ciałem. Nie mogła się doczekać, aż jego oczy znów będą na nią patrzeć. Estelle obserwowała znajomą, uśmiechając się. Iza wydawała się totalnie zakochana. Oby tylko jej nie skrzywdził – pomyślała z troską. Przemyślenia obu pań przerwał Ian.
- Hej. Przyznałem się i mnie jakimś cudem nie wyrzucili. No przynajmniej nie ze szkoły, bo w drużynie już nie jestem… – powiedział i zamachał ręką przed twarzą Izabeli, bo ta nadal zdawała się być nieobecna.
- No weź. Zrozumiałam – odpowiedziała dziewczyna i odgoniła jego dłoń – no to chyba dobrze? Mówiłeś, że nie wiesz czy zostaniesz sportowcem, więc nic straconego.
- No tak, ale teraz trochę mi szkoda… – odparł lekko zawiedziony.
- Znajdziesz sobie inne zajęcie – odpowiedziała lekceważąco Telli, a on odszedł nadąsany – jaki wrażliwiec – zaśmiały się.
- To nie ty będziesz musiała go znosić po szkole – powiedziała i skrzywiła się lekko.
- No wybacz, ale nie mogę pojechać z wami, mam niepodważalny szlaban jeszcze kilka dni – usprawiedliwiała się Es.
- Wiem, wiem… chcę tylko, by Johnny się obudził jak najszybciej – stwierdziła Iza i poszły na lekcje. Izabela zaliczyła pierwszą ocenę niedostateczną, ale nie przejęła się nią. Nie to co jej rodzice.
- Nie sądzisz, że za dużo czasu tracisz na siedzeniu w szpitalu? – zapytała ją mama, gdy tylko się dowiedziała.
- Mamo! – zaperzyła się dziewczyna.
- Ja rozumiem, że chcesz tam być jak się wybudzi, ale zobacz co się dzieje! – odparła kobieta – dziś sobie odpuścisz. Pojedziesz jutro. Będzie piątek, nie będziesz musiała się przygotowywać.
- Co?! – zawyła Iza.
- To tylko jedno popołudnie. Nie uschniesz z tęsknoty – powiedziała z przekąsem rodzicielka, a tata pokiwał głową z aprobatą.
- Tato, ty też przeciw mnie? – rozżalona dziewczyna spojrzała na ojca jak na ostatnią nadzieję.
- Traktujesz mnie jak Brutusa? – zaśmiał się – córcia, jedno popołudnie w domu ci nie zaszkodzi… – Iza odwróciła się bez słowa i zamknęła się w swoim pokoju. Położyła się na łóżku i przez godzinę wpatrywała się bezmyślnie w sufit. Mama ustała w progu i popatrzyła na nią. Uśmiechnęła się.
- Zły wiek na naukę – stwierdziła spokojnie. Córka poderwała się z łóżka.
- Nie zauważyłam, że weszłaś – odpowiedziała – nie mogę się wziąć do roboty…
- Widzę – zaśmiała się kobieta – jak się postarasz to ci wyjdzie. Tylko musisz chcieć. Też byłam kiedyś w twoim wieku. Da się – wyszła. Izka wstała i odsunęła wszystkie myśli na bok, zasiadając do książek. Szybko ogarnęła to co najważniejsze i gdy już przysypiała nad biurkiem, postanowiła iść spać. Musiała jeszcze tylko wytrzymać w szkole i znów będzie z Johnnym.
*  *  *
- Więc zrobimy tak: zaraz po szkole pojedziemy do jej babci i spróbujemy pogadać z jej mamą. Może chociaż się spotkamy z Brysią. Tęsknię strasznie… – powiedziała na powitanie Estelle do Izy.
- Oszalałaś? – zapytała wzburzona szatynka – ja także tęsknię, ale nie możemy tak po prostu tam jechać… przecież to daleko! Ty masz szlaban, ja tez nie mam za ciekawie, bo za dużo czasu spędzam w szpitalu i pogorszyły mi się oceny… Minęły dwa dni, a tobie tak odbija? Jak wyście sobie radziły jak wyjeżdżałyście na wakacje?
- Nie rozumiesz… ja wiem, że jest coś nie tak… Ona powinna się odezwać! – mówiła coraz głośniej zdenerwowana Es.
- Nie możemy robić takich głupot, bo ty masz przeczucia! – wykrzyknęła Izabela i odeszła na lekcje. Mijały kolejne przerwy, a one ani słowem się do siebie nie odzywały. Nie traciły jednak czasu. Obie myślały nad kompromisem. Iza myślała nad tym jak mocno by się zdenerwowali rodzice, gdyby nie wróciła przez cały dzień do domu z powodu ‘misji ratunkowej’ koleżanki. Stell zastanawiała się z kolei czy można poczekać do następnego tygodnia z tym, czy powinna już działać. W końcu znała mamę Gabrysi… wszystko było możliwe. Dziś po szkole albo dopiero w poniedziałek… głupi szlaban! Że też ona zawsze musiała coś nabroić w najmniej odpowiednim momencie. Będzie trzeba przełożyć akcję na poniedziałek… Przełamała się i podeszła do zafrasowanej koleżanki.
- Pojedźmy w poniedziałek – powiedziała.
- Czas nie zmienia postaci rzeczy… Sądzę, że powinnyśmy zaangażować rodziców – odparła Iza.
- Znam rodziców. Pomyślą, że chcę jakoś się wywinąć ze szlabanu – odpowiedziała Telli, a koleżanka spojrzała na nią podejrzliwie.
- Wszystko ma swoje powody – powiedziała tajemniczo, ale blondynka ją zrozumiała.
- Tak, tak.. Próbowałam już różnych rzeczy, żeby uniknąć kary – przyznała się.
- Więc widzisz, że nic się nie dzieje bez powodu – stwierdziła tryumfująco – sądzę, że moi rodzice powinni nam pomóc. Ale może być problem z twoim szlabanem… Pewnie wyjdzie na to, że pojadę tylko ja. Ale to lepsze niż nic, prawda? – Estelle przytaknęła lekko zasmucona. W tej chwili podszedł do nich Ian, a Es próbowała szybko się gdzieś ulotnić, jednak Iza złapała ją za łokieć i syknęła:
- co ty kombinujesz?
- Próbuję tylko zostawić was samych gołąbki – wyszeptała jej do ucha Stell i zaśmiała się. Izabela spojrzała na nią karcąco – żartowałam – powiedziała w obronie.
- Przecież wiesz, że to nie tak – odszepnęła jej Iza, a blondynka wywróciła oczami. Chłopak patrzył zdezorientowany na szepczące między sobą dziewczyny. Postanowił im przerwać.
- Heeej. Coś nie tak? Mam coś na twarzy? – zapytał.
- Nie, nie. Wszystko w porządku – uśmiechnęła się do niego szatynka, a Telli wybuchnęła śmiechem, przez co dostała z żebra. Wyburczała coś niewyraźnie i odeszła obrażona.
- Przejdzie jej – powiedziała Iza, odprowadzając przyjaciółkę wzrokiem.
- Okeeej. To co, dziś możesz jechać? – zapytał.
- Dziś tak – odpowiedziała, ale z małym entuzjazmem, więc chłopak odnalazł jej spojrzenie i zapytał niemo co jest – co tak patrzysz? Wszystko w porządku – odparła.
- Coś często to powtarzasz, a nie wygląda na to – odpowiedział. Po chwili zastanowienia opowiedziała mu w skrócie co się u niej dzieje. Dużo tego było. Nie wiedział co powiedzieć, jak pocieszyć, więc podszedł i delikatnie ją przytulił. Poczuli przyjemne ciepło, rozchodzące się powoli po ich ciałach. Stali tak dłuższą chwilę, aż przerwał im dzwonek. Oderwali się od siebie gwałtownie. Zakłopotana dziewczyna uśmiechnęła się leciutko do niego.
- To do zobaczenia po szkole – powiedziała i odeszła, a on stał i nie mógł się ruszyć. Patrzył za nią tęsknym wzrokiem. Czemu Johnny?! Czemu nie ja?! – pytał siebie i zacisnął pięści. W przypływie złości uderzył szafkę z całej siły, aż pozostało wgniecenie. Rozejrzał się, ale nikogo nie zobaczył. Nikt nie widział. Poszedł na lekcje, ale nie mógł się skupić. Czekał, aż wreszcie znów się z nią spotka, by zawieźć ją do chłopaka, którego kocha. Żałosne… Jestem żałosny… Kiedy się tak zmieniłem? To… miłość?  – rozmyślał. Przerwał mu kolega, który trzepnął go w głowę.
- Co ty odpier… – zaczął, ale nie skończył, bo zorientował się, że siedzi w pustej klasie, a przypatrują mu się Tyler i nauczycielka, która skwasiła się, gdy usłyszała co chciał powiedzieć.
- Rusz tyłek, bo pani Morrison chce zamknąć klasę – powiedział czarnoskóry chłopak. Ian pospiesznie zebrał rzeczy i wyszedł z pomieszczenia – co się z tobą dzieje? – zapytał Ty, gdy go tylko dogonił.
- Nic – użył uniwersalnej odpowiedzi. Kumpel zatrzymał go i stanął przed nim twarzą w twarz – nie mam ochoty gadać. Nie masz co liczyć na zwierzenia. Lepiej idź do AA.
- Ej! – krzyknął za kolegą Tyler, bo ten wyminął go i szybkim krokiem zaczął się oddalać. Nie zareagował. Tylera się nie olewa – stwierdził w myślach i zawołał kolegę, z którym się trzymali. Złapali Iana we dwóch i zaprowadzili do najmniej zaludnionego korytarza  – teraz się możesz rozwinąć – powiedział. Były kapitan drużyny łypnął na niego groźnie i wbił spojrzenie w swoje buty.
- To ta chora sytuacja… wykańcza mnie – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia, gdy zauważył, że koledzy nie dadzą za wygraną.
- To ją zakończ – odparł Eric, który pomógł Tylerowi zaciągnąć Iana do tego korytarza. Zainteresowany spojrzał na niego jak na idiotę.
- Nie sądzisz, że gdybym mógł to bym to zrobił? – zakpił.
- Niby co ci przeszkadza? – zapytał Eric, nie zważając na zachowanie kolegi. Wiedział, że jest taki, bo jest mu ciężko.
- Próbowałem! Ale ona już wybrała i nie chce zmienić tego wyboru. Widzę to. Jedyne co mi pozostało to być przyjacielem, bo inaczej to mnie w ogóle wyrzuci z życia! – powiedział Ian łamiącym się głosem. Pierwszy raz widzieli go w takim stanie.
- Musisz odreagować. Znajdziemy ci jakąś na jedną nockę i będziesz jak nowo narodzony – zarządził Ric. Tyler nie zdążył go ostrzec, że to zły pomysł, a on sam nie zdążył uchylić się od ciosu. Dostał prosto w twarz.
- Nie chcę żadnej dziuni! – wykrzyknął autor krwawiącego nosa Erica i odszedł od kolegów. Czarnoskóry pokręcił głową z dezaprobatą, patrząc na kumpla, który próbował zatamować dłońmi upływ krwi.
- Naprawdę sądziłeś, że się nie zmienił? – zadrwił.
- Przecież się zarzekał, że żadna laska go nie zmieni! – zaoponował krwawiący. Ty poklepał go po plecach.
- Gościu, najwyraźniej to jest super-laska. Coś jak Superman – zaśmiał się – chodź, bo mi się tu wykrwawisz i tamten będzie miał jeszcze większe kłopoty…

1 komentarz:

  1. Haha, czasem sama siebie przerażam...
    przeczytałam doceniam Martę Ł....i se myśle..o moja immienniczka...a po kilku sekundach...olśniewa mnie...TO JA! :) Dziękuje ślicznie.:)
    Co do opowiadania dalej nie wiem czego Stella ma szlaban...czekam na romantyczne chwile zakochanych...ooo a może chłopak straci pamięć...no już się nie moge doczekac.:)

    OdpowiedzUsuń