no i mamy kolejną sobotę :) już dwa dni temu miałam wrażenie jakby nadszedł czas na publikację ^_^ to zapewne przez święta :P
dziś tak jak pisałam tydzień temu o Ianie ciut, a za tydzień mieszanka wybuchowa, i to dosłownie ;D
jest dłużej niż poprzednio ;) a tytuł to z powodu odejścia i powrotu różnych bohaterów, jak przeczytacie to będziecie wiedzieć :p
cytat jako, że dziś jest o Ianie, to właśnie pod niego, więc zmieniłam z liczby mnogiej w orginale tekstu piosenki na pojedynczą.
ciągle piszę ciąg dalszy, więc zastoju w dodawaniu nie planuję ;] mam już w tej chwili drugie tyle tekstu napisanego :D
pozdrawiam i zapraszam do czytania i komentowania ;*
,,Jestem tym zdesperowanym, szukającym znaku.
Jestem tym samotnym, opuszczonym tu w ciemności (...)
Jestem tym zmęczonym,
zmęczonym poszukiwaniem dwóch słów,
których nie mogę powtórzyć (...)
Między nami jest wojna.
Zimno wokół, a gorąco w środku (...)
Jestem zmęczony czuciem tego samego.
Chcę coś poczuć!"
Siedziała od kilku
minut w miejscu, gdzie chciała się znaleźć już od rana. Nie mogła usiedzieć w
szkole. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek najlepiej będzie jej w szpitalu.
Patrzyła jak leży na łóżku, a jego klatka piersiowa miarowo unosi się i opada.
Był taki spokojny. A w niej? Istna burza. Nie mogła uwierzyć w to co się
działo. Jak ten skończony idiota mógł jak gdyby nigdy nic do niej podejść?! To
chyba jakiś chory żart. Chyba jest w jakimś popapranym reality show, bo
niemożliwe… Jej przemyślenia – kolejne błyskawice – przerwał dzwonek telefonu.
- Halo? – powiedziała do słuchawki.
- Cześć… – powiedziała jakoś niesamowicie
smutno Gabriela.
- Co się stało? – zapytała szatynka
nerwowo. Czyżby znów coś złego?
- Wiem, że nie tak to powinno wyglądać,
ale nie ma czasu na pożegnania… Z resztą wiem, że jesteś teraz w szpitalu z
Johnnym – mówiła powoli Brysia, a Iza nie dowierzała własnym uszom. Jakie
pożegnania?! – muszę wyjechać. Babcia poważnie zachorowała i musimy się nią
zająć. Wybacz, że muszę was pozostawić. Chciałam zostać, ale mama mi zakazała.
Wiesz jaka ona jest… kolejne kłótnie i tak nic nie dały. Jak wróciłam ze szkoły
to dom był już prawie pusty. Postawili mnie przed faktem dokonanym… – Izabela
słuchała w ciszy kolejnych słów. Nie mogła nic z siebie wydusić przez dłuższą
chwilę.
- Ale jak to… a co ze szkołą? Co z twoim
chłopakiem? Z nami? – wykrztusiła z siebie kilka pytań.
- Muszę wszystko zostawić – odpowiedziała
blondynka i załkała do słuchawki. Iza usłyszała jak ktoś coś krzyczy po drugiej
stronie – muszę iść. Będziemy w kontakcie – powiedziała szybko Gabrysia na
odchodnym i rozłączyła się, pozostawiając szatynkę zagubioną w myślach, które
przebiegały przez jej umysł jak przez autostradę. Estelle! Teraz jest jej
potrzebny ktoś kto ją przytuli. Nikt tak nie przytulał jak Telli. Wybrała numer
koleżanki i słuchała kolejnych sygnałów. Podciągnęła kolana pod szyję i objęła
wolną ręką nogi. Skuliła się w sobie. Miała takie uczucie, jakby miała się
zaraz rozpaść w drobny mak. Nagle ktoś odezwał się po drugiej stronie, ale to
nie była Es…
- Słucham? – powiedziała jakaś kobieta.
- Eee… dzień dobry. Ja chciałabym
rozmawiać z Estelle – powiedziała Iza.
- Przykro mi, ale moja córka ma szlaban do
końca miesiąca – odpowiedziała mama Stell.
- Ach… no to do widzenia – odparła
dziewczyna i rozłączyła się, nie czekając nawet na odpowiedź. Spojrzała na
chłopaka na łóżku przed sobą. Nic się nie zmieniło. Leży jak leżał. Oddycha jak
oddychał. Niby jest tak blisko, a zarazem tak daleko… Łza spłynęła jej po
policzku. Schowała twarz w dłoniach.
- Obudź się, proszę… – wyszeptała, gdy
ponownie spojrzała na niego. Zamiast tego usłyszała pukanie do drzwi sali.
Odchrząknęła – proszę – powiedziała. Do środka wszedł Ian. Wytrzeszczyła oczy.
Wstała błyskawicznie z fotela – czego tutaj chcesz? – zapytała zdenerwowana.
- Spokojnie – uniósł ręce do góry, gdy
zobaczył, że dziewczyna znów zaciska pieści – chciałem go tylko zobaczyć…
i ciebie też. Wiem jak to przeżywasz.
Mógłbym coś dla ciebie… dla was zrobić? – Izabela spojrzała na niego. Wydawał
się okazywać skruchę. Ale ona nie należy się jej…
- Przyznaj się do tego co zrobiłeś –
powiedziała.
- Ale ja nie mogę… to znaczy… to zrujnuje
moją karierę! Wyrzucą mnie z drużyny! Wyrzucą mnie ze szkoły! – odparł chłopak,
ale dziewczyna była nieugięta.
- Nic więcej zrobić nie możesz –
stwierdziła – o tylko tyle proszę.
- Tylko?! Chyba aż! – uniósł się – nie
wiesz czego oczekujesz…
- Wiem, że dla tak zadufanego w sobie i w
swojej karieryjce człowieka to duże poświęcenie, ale nie sądzisz, że jesteś mu
to winien? – zapytała i wskazała na leżącego bez ruchu Johnnego – wiesz, że
jeśli szybko nie wybudzi się ze śpiączki może nie umieć już powrócić do
normalnego życia?! – tym razem to ona się uniosła. Ian zobaczył jak ponownie
oczy napełniają jej się łzami. Spojrzał na niegdysiejszego najlepszego kumpla. Wiedział,
że musi to zrobić.
- Dobrze – odpowiedział po chwili.
Postanowił dokończyć zmiany w swoim życiu. Do końca nie wiedział czy chce być
profesjonalnym sportowcem, więc nie musiał na dobrą sprawę wiele tracić. Drugi
semestr dopiero się zaczął, powinni go przyjąć w jakiejś innej szkole – zrobię
to, jeśli to ma w jakiś sposób wynagrodzić mu mój błąd – Izka uśmiechnęła się
lekko w odpowiedzi – długo tu siedzisz? Nie wyglądasz dobrze… – powiedział.
Faktycznie dużo czasu spędziła ostatnio w szpitalu. W nocy się nie wysypiała.
Miała wory pod oczami i była blada – przyniosę kawę – stwierdził i wyszedł.
Dziewczyna opadła na fotel. Była wykończona dzisiejszym dniem, więc szybko
przysnęła. Gdy wrócił z dwoma kubkami i zobaczył, że odpłynęła, uśmiechnął się
na ten widok i usiadł po drugiej stronie łóżka Johnnego. Wypił zawartość
jednego kubka, wpatrując się w okno. Po kilkunastu minutach usłyszał jak ktoś
wchodzi do sali. Odwrócił się i zobaczył mamę poszkodowanego. Wstał szybko z
fotela.
- Ian? Jak ja dawno cię nie widziałam… –
powiedziała kobieta i przytuliła go – znów się przyjaźnicie? – zapytała
zaciekawiona, ale obudziła się Izabela. Przywitała się z nią – marnie wygląda,
odwieź ją do domu – zwróciła się z powrotem do niego.
- Jasne – zapewnił, nie zważając na
sprzeciwy dziewczyny – a wracając do tematu to nie, nie przyjaźnimy się…
Chciałem tylko zrobić coś dla niego, bo to… – urwał. Wyznanie winy trudno
przechodzi przez gardło. Spojrzał na Izę i
dokończył, nie odrywając od niej wzroku – bo to przeze mnie Johnny jest
w szpitalu – matka spojrzała na niego zdziwiona, a on spuścił głowę i przymknął
powieki. Spodziewał się krzyków, wyrzutów i tym podobnych, ale nic takiego nie
usłyszał. Uniósł wzrok – przepraszam – wyszeptał.
- Cóż… – powiedziała wreszcie kobieta – na
pewno nie chciałeś, żeby to się tak skończyło.
- Oczywiście. Chciałbym tylko jeszcze
powiedzieć, że się przyznam – odpowiedział Ian. Kobieta pokiwała głową z
uznaniem i uśmiechnęła się blado.
- Chodźmy – wtrąciła się Iza. Wyszli na
dwór i odetchnęli świeżym powietrzem.
- Ty się przyjaźniłeś z Johnnym? – zadała
wreszcie pytanie, które ją nurtowało od kilku minut.
- Tak… to było dawno temu. Jak jeszcze był
w drużynie. Ale zacząłem go traktować jak wszystkich pozostałych, czyli tak jak
ty to określiłaś, jak sługę. Wtedy po prostu się wypisał i odwrócił ode mnie. W
parku powiedział mi, że nie chciał być kimś takim jak my i dlatego odszedł –
wyznał.
- Nie wiedziałam, że grał – odpowiedziała.
- Nie można wiedzieć wszystkiego –
skwitował z uśmiechem – chodź, musisz wreszcie się wyspać i to we własnym łóżku
– wsiedli do samochodu, a gdy ruszyli, Iza momentalnie zasnęła. Gdy dotarli na
miejsce, wziął ją na ręce i zaniósł do jej pokoju.
- Uparta z niej dziewczyna – powiedziała
mama Izy do Iana – dziękuję, że ją przywiozłeś. A tak w ogóle to jak się
nazywasz?
- Ian Kacperski – odpowiedział i wyciągnął
dłoń przed siebie. Kobieta uścisnęła ją z zachmurzoną miną.
- Czy to nie ty wrzuciłeś ją do rzeki? –
zapytała podejrzliwie.
- Tak to ja – odparł ze skruchą – i bardzo
dziękuję, że była pani tak wyrozumiała – matka pokręciła głową.
- Lepiej podziękuj jej – wskazała głową
córkę – chcesz coś zjeść?
- Nie, będę już leciał… – stwierdził, a
kobieta wyszła z pokoju. Przysiadł na chwilę i obserwował jak dziewczyna śpi.
Wyglądała na spokojną. Chociaż we śnie mogła odpocząć od tego całego chaosu w
jej życiu.
*
* *
Wstała z łóżka,
ociągając się. Była tak zmęczona, że nie zważała na niewygodę spowodowaną
spaniem w ubraniach. Spojrzała na wyświetlacz telefonu. 1 połączenie nieodebrane od Ian o 3:14. Wybrała numer chłopaka.
- Hej, śpiochu – powiedział głos w
słuchawce po kilku sygnałach.
- Cześć, dzwoniłeś. Coś się stało? –
zapytała.
- A nie, nie – odpowiedział – właściwie to
nie wiem czemu dzwoniłem… pomyślałem, że może jak tak wcześnie zasnęłaś to
przebudziłaś się w nocy i chciałabyś pogadać.
- Spałam jak zabita – odparła rozbawiona –
a w ogóle co to za pomysł dzwonić do ludzi po nocy? Nie sypiasz jak normalny
człowiek?
- Nie mogłem zasnąć… – stwierdził zgodnie
z prawdą – ciągle miałem przed oczami pewien uroczy obrazek.
- Taaak? A można wiedzieć jaki? –
zaciekawiła się Iza.
- Chyba za długo patrzyłem jak śpisz, gdy
cię przyniosłem do łóżka – odpowiedział i zaśmiał się. Czarować to on potrafi… – pomyślała od razu. Nie wiedziała co
robić. Jak tu spławić, żeby nie obrazić?
- Eee… Ian wybacz, ale chyba wiesz, że z
mojej strony na nic więcej niż przyjaźń nie możesz liczyć? – powiedziała
ostrożnie. Zapadła cisza. Po chwili usłyszała ciche sapnięcie.
- Czyli jednak zdecydowałaś… – odparł
zawiedziony – ale wiedz, że będę czekał – Izabela bardzo nie lubiła tego
zwrotu. To pewne, że nie będzie czekał wiecznie, więc składał obietnicę z góry
skazaną na zerwanie. Bardzo nie lubiła niedotrzymanych obietnic…
- Nie. Lepiej jak najszybciej idź dalej –
powiedziała stanowczo.
- Ale wiesz, że i tak się mnie nie
pozbędziesz? Przejdę przez to bagno z tobą – zarzekał się. Westchnęła. Cóż… miło
z jego strony.
- No dobrze. Do zobaczenia może w szkole –
odpowiedziała zrezygnowana.
- Potrzebujesz podwózki? Bo to, że cię
zabieram do szpitala to myślę, że już jasne – stwierdził.
- Jeśli to nie będzie problemem –
odpowiedziała.
- A więc umówieni – zawołał rozradowany i
rozłączył się. Włączyła radio i zaczęła się zbierać, kołysając się w rytm.
Zorientowała się, że nie przygotowała się na nic. Dziś musi wziąć książki ze
sobą do szpitala i nadrobić… zdecydowanie. Pół godziny później przyjechał Ian i
razem wyruszyli do szkoły. Przez dłuższą chwilę panowała cisza.
- Przyznasz się dziś? – zapytała cicho w
stronę szyby. Nie patrzyła na niego. Jakoś nie mogła. Jakby samym patrzeniem
mogła zdradzić Johnnego. Czuła, że robi źle, nawet tylko jadąc z Ianem.
- Tak. Już mam przygotowane wnioski o
przyjęcie do innych szkół – odparł spokojnie. Spojrzał na dziewczynę. Nie zaszczyciła
go nawet przelotnym spojrzeniem – czy coś się stało? – zapytał zatroskany.
- Nie, nic – odpowiedziała szybko. Zmrużył
oczy.
- Chyba jednak tak – powiedział zdecydowanie
i położył dłoń na jej kolanie. Podskoczyła jak oparzona.
- Zatrzymaj się – zażądała.
- Ale... – zaczął, ale nie dane mu było
dokończyć, bo Iza zaczęła krzyczeć, by się zatrzymał. Posłuchał. Wysiadła z
samochodu i szybkim krokiem odeszła w stronę szkoły. Pospiesznie wysiadł za
nią.
- Co jest? – dogonił ją i złapał za
ramiona.
- Nie czuję się dobrze… – odpowiedziała
powoli.
- Więc otworzymy okna. Chodź, bo nie
dojdziesz przed pierwszym dzwonkiem – powiedział i skierował ją ku samochodowi.
- Nie w ten sposób – wyrwała się mu – nie jest mi dobrze z naszą
znajomością… Nie czuję się w porządku wobec Johnnego.
- To wy jesteście razem? – zadał proste
pytanie, które pierwsze mu się nasunęło. Dziewczyna jednak nie potrafiła na nie
odpowiedzieć. Oficjalnie przecież nic nie miało miejsca…
- Nie – wyznała – przynajmniej oficjalnie…
ale nie o to chodzi czy z nim jestem czy nie – Ian popatrzył na nią
zdezorientowany – nigdy nie zrozumiesz.
- Masz rację, nie zrozumiem! Przecież
jeśli nie jesteście razem to o co chodzi? Z resztą czy nie mogę się o ciebie
troszczyć, gdy jego nie ma? Oferowałaś mi przyjaźń. Coś się zmieniło? – zasypał
Izę pytaniami.
- To, że go nie ma, nie znaczy, że go nie
kocham i nie jestem mu wierna – odpowiedziała zirytowana. Pierwszy raz się
przyznała, że kocha Johnnego… ciekawe
doznanie – a ty się zachowujesz, jakbym była w spadku, a on już nie żył! –
oskarżyła chłopaka.
- No dobra… może nie byłem zbyt… –
zastanawiał się długo jakiego słowa użyć – delikatny? Ale nie chcę byś była z
tym wszystkim sama. Dopuść mnie do siebie, proszę – spojrzał jej w oczy i
zrobił minę kota ze Shreka – jedziemy? – zapytał, gdy zobaczył, że się
rozchmurzyła.
- No dobrze… ale ogarnij się – powiedziała
stanowczo.
Moim zdaniem powinien już się obudzić, wybaczyć Ianowi i wszyscy razem szczęsliwi;) A czego Estelle ma szlaban?
OdpowiedzUsuńzaprasam do mnie:
http://przezcalezyciesiatkowka.blogspot.com/