witam, niestety zapasy się skończyły, dlatego dziś jest krócej i możecie się spodziewać przestoju. bardzo tego nie chciałam, ale matura zobowiązuje... trzeba ustalić priorytety.
tak jak wspominałam, zbliżamy się powoli do końca.
cytat Rachel, bo własnie jej dziś będzie poświęcony czas.
tytuł nawiązuje do wydarzenia z tego rozdziału. często się mówi, że ktoś jest ,,przeznaczony na zatracenie", więc tak to wykorzystałam sobie.
enjoy :*
,,Nigdy nie miałam problemu z uzyskaniem tego, co chciałam (...)
Kiedy się nie przejmuję, mogę bawić się wszystkimi jak lalkami (...)
Nigdy nie zalewam się potem przez innych chłopaków (...)
To po prostu niesprawiedliwe.
Ból powoduje większe problemy niż miłość jest warta (...)
Uczucia zagubiły się w moich płucach.
One płoną. Wolałabym być niewrażliwa.
I nie ma nikogo, by go obwinić.
Taka wystraszona wystartuję i pobiegnę.
Lecę zbyt blisko słońca i spłonę w płomieniach"
Stała
na chodniku wpatrzona w przejeżdżające samochody. Ktoś zatrąbił. Spojrzała w
tamtą stronę. Eleganckie auto prowadził jakiś stary grubas. Uniosła rękę i
pokazała mu środkowy palec. W dzisiejszych czasach ludzie pozwalają sobie na
zbyt dużo. Tak jak ta niewysoka szatynka, która wtargnęła do jej poukładanego
życia i siedzi w nim niczym drzazga o długości około metr sześćdziesiąt. Nadal
nie mogła się pogodzić ze zmianami, które nastąpiły w jej życiu. Cały świat
miała u stóp, a teraz nagle przestała się liczyć. Patrzyła się jak Filadelfia
tętni życiem, ale jakby gdzieś obok niej. Nie żyła już z nią. Właściwie nie
żyła wcale, bo żyć można tylko jako wolny człowiek, niewolnicy nie żyli, oni
wegetowali. I tak też się czuła. Jak niewolnik kłamstw, udawanej przyjaźni,
skrzętnie planowanej zemsty… Pozostawiona przez najbliższych samej sobie powoli
staczała się moralnie i psychicznie. Łzy zalśniły jej w kącikach oczu.
Niedaleko znajdował się most. Słynął z dużej liczby samobójców, którzy wybrali
go sobie na miejsce zakończenia życia. Nagle poczuła się jak w amoku. Jej nogi
same ruszyły w tamtą stronę, nie czuła podłoża pod stopami, miała wrażenie
jakby płynęła w powietrzu. Nie zastanawiała się nad tym co robi, gdy
przechodziła na drugą stronę balustrady. Nie rozliczała się z życia, nie
myślała, bo mogłaby się wtedy zawrócić, a przecież to jedyne wyście. Jeśli się
zawróci nie zajdzie żadna zmiana, jej życie nadal nie będzie miało sensu.
Jedyne co jej pozostało to puszczenie metalowego drążka, którego się trzymała i
krok w przód. Powoli rozluźniła uścisk. Poczuła zimne powietrze na twarzy.
Przymknęła powieki i odepchnęła się.
*
* *
Dziś
mieli okazję pobyć ze sobą dłużej, bo nie musiała się uczyć i nie miała żadnych
dodatkowych zajęć, więc wyruszyli na spacer. Wziął ją pod rękę. Delikatne
płatki śniegu spadały powoli z nieba, kręcąc się po drodze w różne strony przez
wiatr. Choć mijali całkiem zwykłe budynki typowe dla miasta, samochody pędzące
gdzieś pod komendę zaganianych ludzi i tych, którzy postanowili nie kisić się w
ulicznych korkach, idących zaśnieżonymi chodnikami, był to dla nich inny świat,
wszystko było inne, bo ich. Nie jego. Nie jej. Ich. Naszła ich ochota na bitwę
na śnieżki, więc zaczęli rzucać się niekształtnymi zlepkami białego puchu, nie
zważając na przechodniów, którzy klęli pod nosami coś o niefrasobliwości
dzisiejszej młodzieży, zapominając jak sami byli jak oni. Iza w pewnym momencie
straciła Johnnego z oczu. Adrenalina trzymała jej ciało w gotowości do obrony i
ataku ukochanego, jednak ten długo się nie pokazywał. Okręcała się wokół
własnej osi, szukając go wzrokiem, ale nigdzie nie dojrzała znajomej sylwetki.
- Ożeż, kur**! – usłyszała nagle głośne
przekleństwo za plecami. To był głos Trevtnera. Skwasiła się. Cały czas
próbowała go oduczyć przeklinania, jednak on uparcie twierdził, że czasem
trzeba sobie ulżyć słownie. Nie pomagały karcące spojrzenia, ani fochy. Był
strasznie uparty. Odwróciła się w stronę, z której doszedł do niej jego głos i
zobaczyła jak biegnie w stronę mostu, znajdującego się nieopodal. Szybko
uniosła rękę, by rzucić w niego śnieżką, którą trzymała w dłoni, ale opuściła
ją, gdy zobaczyła dlaczego Johnny pobiegł właśnie tam. Za barierką, na skraju
mostu stała jakaś dziewczyna. Izabela odrzuciła na bok śnieżkę i pospieszyła w
tamtą stronę. Dziewczyna odepchnęła się od barierki i Izka myślała, że już
spadnie, ale w ostatniej chwili chłopak zdążył złapać ją za rękę. Gdy
Mieczkowska dotarła na miejsce rozpoznała w dyndającej samobójczyni Rachel.
Stała dłuższą chwilę w osłupieniu, patrząc jak jej chłopak męczy się, próbując
wciągnąć dziewczynę z powrotem na most – mogłabyś?! – krzyknął w jej stronę,
gdy nadal nie radził sobie z wierzgającą młodą kobietą, która cały czas
wrzeszczała, by ją puścił. Iza podeszła i pomogła mu. Po kilku minutach wszyscy
zmęczeni walką ze śmiercią siedzieli na moście – można wiedzieć co ci
odje***o?! – zapytał blondynkę wkurzony Johnny, gdy już odsapnął, a ona
spuściła głowę. Cóż za ironia… ta, przez którą chciała ze sobą skończyć
uratowała ją wraz ze swoim chłopakiem, z którym jest przeszczęśliwa, podczas
gdy ona przeżywa życiowy kryzys.
- Było mnie nie ratować – powiedziała
cicho, ale wyraźnie. Wstała, otrzepała się i odeszła od nich. Para spojrzała na
siebie zmieszana. Szatynka wstała błyskawicznie i podbiegła do dziewczyny.
- Chyba nie sądzisz, że puścimy cię teraz
tak normalnie? Musisz wrócić do domu i poszukać pomocy, jeśli masz problem –
powiedziała do niej, trzymając ją za ramiona i potrząsając lekko, bo ta
wyrywała się jej, nie chciała jej słuchać. Izka machnęła do swojego chłopaka,
by wstał i poszli za Rachel. Doszli do dzielnicy z dużymi, pięknymi domami i
zatrzymali się przed jednym z nich.
- Dobra, już możecie się odczepić. Jestem
w domu, bezpieczna – stwierdziła z przekąsem blondynka.
- W domu też można sobie coś zrobić –
odparł Johnny, nie dając za wygraną – jest ktoś w domu? – zapytał, a w tym
samym czasie otworzyły się drzwi. Starsza wersja Rachel wyjrzała zza nich.
- O, Rachel. No wreszcie! Co tak trzymasz
gości na dworze? – zagaiła pogodnie kobieta.
- Nie są gośćmi – odpowiedziała jej zimno
córka i weszła do domu – a wam dziękuję
bardzo, do zobaczenia – dodała w stronę pary zadziwionych ludzi, stojących u
jej drzwi.
- Chcielibyśmy porozmawiać jednak z twoją
mamą – odpowiedziała Izabela, a młoda Palmerson syknęła ze złości.
- Nie ma o czym. Zajmijcie się sobą –
odparła stanowczo i zatrzasnęła im drzwi przed nosem. Pani Palmerson wzruszyła
ramionami i powróciła do swoich poprzednich zajęć, jak gdyby nigdy nic. Nie
pytała, nie dociekała. Tym razem jej stosunek do spraw związanych z jej córką
był zbawienny dla Rachel, jednak zasadniczo to był jeden z powodów jej
załamania. Iza i Johnny zażenowani powrócili do domu Mieczkowskich. I
rozpoczęli debatę na ten temat.
- I co teraz? – pytała dziewczyna.
- Nie wiem… żebyśmy chociaż wiedzieli
czemu – gdybał brunet.
- I co by to dało? Nic… przecież ona ma
wszystko! – uniosła się Iza. Johnny pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem.
- To jedynie ładna otoczka. W środku na
pewno jest coś strasznego – stwierdził. Spojrzała na niego z ukosa – no co? Ja
też jestem głęboki – wyszczerzył się. Machnęła ręką.
- Jeszcze kilkadziesiąt minut temu
musiałeś ratować bogatą samobójczynię, a teraz się cieszysz nie wiadomo z
czego… – rzuciła zniesmaczona. Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
- Uratowałem, a raczej uratowaliśmy ją. No
i co? Wiele osób chce się zabić i im to się udaje – powiedział – miała
szczęście, że tam byliśmy. Nie docenia tego co ma i sądzę, że nie uda nam się
samym tego zmienić. Będzie dalej próbować, a my, jak sama widziałaś, mamy na to
znikomy wpływ – skończył swój wywód. Izka klasnęła w dłonie.
- Kto ma wpływ? – zadała pytanie –
przyjaciółka! – odpowiedziała sobie sama i chwyciła za telefon. Wybrała numer
Gabrieli i wcisnęła ‘połącz’. Szybko opowiedziała jej co zaszło i rozłączyła
się.
- I co? – zapytał Trevtner.
- Gabrysia się tym zajmie. Już ona coś
wymyśli… – odpowiedziała z uśmiechem szatynka.
- Więęęc… możemy się już tym nie
przejmować – stwierdził z szerokim uśmiechem i zaczął całować swoją dziewczynę,
jednak ta była cały czas spięta i nie angażowała się zbytnio w pocałunki, więc
oderwał się od niej skonsternowany – przecież Gabi to załatwi. Nadal się
przejmujesz?
- No bo… ech. Jestem ciekawa powodów –
wydukała. Parsknął śmiechem – co cię tak śmieszy?!
- No bo z ciebie takie strasznie ciekawe
jajco! – odpowiedział, śmiejąc się głośno, a twarz dziewczyny przybrała kolor
zbliżony do piwonii. Wstała i ruszyła do drzwi. Otworzyła je i pokazała mu, ze
ma wyjść. Ten jednak jedynie zsunął jej dłoń z klamki, zamknął z powrotem
drzwi, usiadł na łóżku i pociągnął ją za sobą tak, że wylądowała na jego
kolanach. Mimo że był silniejszy i mógł z nią zrobić co chciał, nie mógł
powstrzymać jej focha, więc siedziała ze skrzyżowanymi na piersi rękami z
obruszoną miną – no przestań… przyznaj, że trochę jesteś – wymruczał jej do
ucha i wtulił twarz w zagłębienie między jej szyją a ramieniem.
- Ja się przejmuję! – odparła z mocą, a on
ułożył ją na łóżku.
- To przestań – nakazał, położył się obok
niej i ponownie zaczął ją całować. Tym razem poddała się chwili z większym
zaangażowaniem. Poczuła, że chłopak uśmiecha się triumfująco. Westchnęła. Czy on zawsze musi postawić na swoim? - pytała się w myślach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz