PRZECZYTAJ ZANIM ZACZNIESZ! Odsyłam także do ogłoszeń. Ale do rzeczy. Znacie to na pewno: ,,wszystko co piszę jest fikcją..." itd, itp. Nic nie jest do końca fikcją... Żeby coś napisać, trzeba było to przeżyć lub chociaż o tym usłyszeć. I tak też jest z tym opowiadaniem. To będzie suma przeżyć moich i nie tylko moich. Bohaterowie będą mieszanką mnie i tych, których skądinąd znam. Pozdrawiam.

sobota, 16 marca 2013

29. Na zatracenie


witam, niestety zapasy się skończyły, dlatego dziś jest krócej i możecie się spodziewać przestoju. bardzo tego nie chciałam, ale matura zobowiązuje... trzeba ustalić priorytety.
tak jak wspominałam, zbliżamy się powoli do końca.
cytat Rachel, bo własnie jej dziś będzie poświęcony czas.
tytuł nawiązuje do wydarzenia z tego rozdziału. często się mówi, że ktoś jest ,,przeznaczony na zatracenie", więc tak to wykorzystałam sobie.
enjoy :*
                                                            
,,Nigdy nie miałam problemu z uzyskaniem tego, co chciałam (...)
Kiedy się nie przejmuję, mogę bawić się wszystkimi jak lalkami (...)
Nigdy nie zalewam się potem przez innych chłopaków (...)
To po prostu niesprawiedliwe.
Ból powoduje większe problemy niż miłość jest warta (...)
Uczucia zagubiły się w moich płucach.
One płoną. Wolałabym być niewrażliwa.
I nie ma nikogo, by go obwinić.
Taka wystraszona wystartuję i pobiegnę.
Lecę zbyt blisko słońca i spłonę w płomieniach"

               Stała na chodniku wpatrzona w przejeżdżające samochody. Ktoś zatrąbił. Spojrzała w tamtą stronę. Eleganckie auto prowadził jakiś stary grubas. Uniosła rękę i pokazała mu środkowy palec. W dzisiejszych czasach ludzie pozwalają sobie na zbyt dużo. Tak jak ta niewysoka szatynka, która wtargnęła do jej poukładanego życia i siedzi w nim niczym drzazga o długości około metr sześćdziesiąt. Nadal nie mogła się pogodzić ze zmianami, które nastąpiły w jej życiu. Cały świat miała u stóp, a teraz nagle przestała się liczyć. Patrzyła się jak Filadelfia tętni życiem, ale jakby gdzieś obok niej. Nie żyła już z nią. Właściwie nie żyła wcale, bo żyć można tylko jako wolny człowiek, niewolnicy nie żyli, oni wegetowali. I tak też się czuła. Jak niewolnik kłamstw, udawanej przyjaźni, skrzętnie planowanej zemsty… Pozostawiona przez najbliższych samej sobie powoli staczała się moralnie i psychicznie. Łzy zalśniły jej w kącikach oczu. Niedaleko znajdował się most. Słynął z dużej liczby samobójców, którzy wybrali go sobie na miejsce zakończenia życia. Nagle poczuła się jak w amoku. Jej nogi same ruszyły w tamtą stronę, nie czuła podłoża pod stopami, miała wrażenie jakby płynęła w powietrzu. Nie zastanawiała się nad tym co robi, gdy przechodziła na drugą stronę balustrady. Nie rozliczała się z życia, nie myślała, bo mogłaby się wtedy zawrócić, a przecież to jedyne wyście. Jeśli się zawróci nie zajdzie żadna zmiana, jej życie nadal nie będzie miało sensu. Jedyne co jej pozostało to puszczenie metalowego drążka, którego się trzymała i krok w przód. Powoli rozluźniła uścisk. Poczuła zimne powietrze na twarzy. Przymknęła powieki i odepchnęła się.
*  *  *
                        Dziś mieli okazję pobyć ze sobą dłużej, bo nie musiała się uczyć i nie miała żadnych dodatkowych zajęć, więc wyruszyli na spacer. Wziął ją pod rękę. Delikatne płatki śniegu spadały powoli z nieba, kręcąc się po drodze w różne strony przez wiatr. Choć mijali całkiem zwykłe budynki typowe dla miasta, samochody pędzące gdzieś pod komendę zaganianych ludzi i tych, którzy postanowili nie kisić się w ulicznych korkach, idących zaśnieżonymi chodnikami, był to dla nich inny świat, wszystko było inne, bo ich. Nie jego. Nie jej. Ich. Naszła ich ochota na bitwę na śnieżki, więc zaczęli rzucać się niekształtnymi zlepkami białego puchu, nie zważając na przechodniów, którzy klęli pod nosami coś o niefrasobliwości dzisiejszej młodzieży, zapominając jak sami byli jak oni. Iza w pewnym momencie straciła Johnnego z oczu. Adrenalina trzymała jej ciało w gotowości do obrony i ataku ukochanego, jednak ten długo się nie pokazywał. Okręcała się wokół własnej osi, szukając go wzrokiem, ale nigdzie nie dojrzała znajomej sylwetki.
- Ożeż, kur**! – usłyszała nagle głośne przekleństwo za plecami. To był głos Trevtnera. Skwasiła się. Cały czas próbowała go oduczyć przeklinania, jednak on uparcie twierdził, że czasem trzeba sobie ulżyć słownie. Nie pomagały karcące spojrzenia, ani fochy. Był strasznie uparty. Odwróciła się w stronę, z której doszedł do niej jego głos i zobaczyła jak biegnie w stronę mostu, znajdującego się nieopodal. Szybko uniosła rękę, by rzucić w niego śnieżką, którą trzymała w dłoni, ale opuściła ją, gdy zobaczyła dlaczego Johnny pobiegł właśnie tam. Za barierką, na skraju mostu stała jakaś dziewczyna. Izabela odrzuciła na bok śnieżkę i pospieszyła w tamtą stronę. Dziewczyna odepchnęła się od barierki i Izka myślała, że już spadnie, ale w ostatniej chwili chłopak zdążył złapać ją za rękę. Gdy Mieczkowska dotarła na miejsce rozpoznała w dyndającej samobójczyni Rachel. Stała dłuższą chwilę w osłupieniu, patrząc jak jej chłopak męczy się, próbując wciągnąć dziewczynę z powrotem na most – mogłabyś?! – krzyknął w jej stronę, gdy nadal nie radził sobie z wierzgającą młodą kobietą, która cały czas wrzeszczała, by ją puścił. Iza podeszła i pomogła mu. Po kilku minutach wszyscy zmęczeni walką ze śmiercią siedzieli na moście – można wiedzieć co ci odje***o?! – zapytał blondynkę wkurzony Johnny, gdy już odsapnął, a ona spuściła głowę. Cóż za ironia… ta, przez którą chciała ze sobą skończyć uratowała ją wraz ze swoim chłopakiem, z którym jest przeszczęśliwa, podczas gdy ona przeżywa życiowy kryzys.
- Było mnie nie ratować – powiedziała cicho, ale wyraźnie. Wstała, otrzepała się i odeszła od nich. Para spojrzała na siebie zmieszana. Szatynka wstała błyskawicznie i podbiegła do dziewczyny.
- Chyba nie sądzisz, że puścimy cię teraz tak normalnie? Musisz wrócić do domu i poszukać pomocy, jeśli masz problem – powiedziała do niej, trzymając ją za ramiona i potrząsając lekko, bo ta wyrywała się jej, nie chciała jej słuchać. Izka machnęła do swojego chłopaka, by wstał i poszli za Rachel. Doszli do dzielnicy z dużymi, pięknymi domami i zatrzymali się przed jednym z nich.
- Dobra, już możecie się odczepić. Jestem w domu, bezpieczna – stwierdziła z przekąsem blondynka.
- W domu też można sobie coś zrobić – odparł Johnny, nie dając za wygraną – jest ktoś w domu? – zapytał, a w tym samym czasie otworzyły się drzwi. Starsza wersja Rachel wyjrzała zza nich.
- O, Rachel. No wreszcie! Co tak trzymasz gości na dworze? – zagaiła pogodnie kobieta.
- Nie są gośćmi – odpowiedziała jej zimno córka i  weszła do domu – a wam dziękuję bardzo, do zobaczenia – dodała w stronę pary zadziwionych ludzi, stojących u jej drzwi.
- Chcielibyśmy porozmawiać jednak z twoją mamą – odpowiedziała Izabela, a młoda Palmerson syknęła ze złości.
- Nie ma o czym. Zajmijcie się sobą – odparła stanowczo i zatrzasnęła im drzwi przed nosem. Pani Palmerson wzruszyła ramionami i powróciła do swoich poprzednich zajęć, jak gdyby nigdy nic. Nie pytała, nie dociekała. Tym razem jej stosunek do spraw związanych z jej córką był zbawienny dla Rachel, jednak zasadniczo to był jeden z powodów jej załamania. Iza i Johnny zażenowani powrócili do domu Mieczkowskich. I rozpoczęli debatę na ten temat.
- I co teraz? – pytała dziewczyna.
- Nie wiem… żebyśmy chociaż wiedzieli czemu – gdybał brunet.
- I co by to dało? Nic… przecież ona ma wszystko! – uniosła się Iza. Johnny pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem.
- To jedynie ładna otoczka. W środku na pewno jest coś strasznego – stwierdził. Spojrzała na niego z ukosa – no co? Ja też jestem głęboki – wyszczerzył się. Machnęła ręką.
- Jeszcze kilkadziesiąt minut temu musiałeś ratować bogatą samobójczynię, a teraz się cieszysz nie wiadomo z czego… – rzuciła zniesmaczona. Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
- Uratowałem, a raczej uratowaliśmy ją. No i co? Wiele osób chce się zabić i im to się udaje – powiedział – miała szczęście, że tam byliśmy. Nie docenia tego co ma i sądzę, że nie uda nam się samym tego zmienić. Będzie dalej próbować, a my, jak sama widziałaś, mamy na to znikomy wpływ – skończył swój wywód. Izka klasnęła w dłonie.
- Kto ma wpływ? – zadała pytanie – przyjaciółka! – odpowiedziała sobie sama i chwyciła za telefon. Wybrała numer Gabrieli i wcisnęła ‘połącz’. Szybko opowiedziała jej co zaszło i rozłączyła się.
- I co? – zapytał Trevtner.
- Gabrysia się tym zajmie. Już ona coś wymyśli… – odpowiedziała z uśmiechem szatynka.
- Więęęc… możemy się już tym nie przejmować – stwierdził z szerokim uśmiechem i zaczął całować swoją dziewczynę, jednak ta była cały czas spięta i nie angażowała się zbytnio w pocałunki, więc oderwał się od niej skonsternowany – przecież Gabi to załatwi. Nadal się przejmujesz?
- No bo… ech. Jestem ciekawa powodów – wydukała. Parsknął śmiechem – co cię tak śmieszy?!
- No bo z ciebie takie strasznie ciekawe jajco! – odpowiedział, śmiejąc się głośno, a twarz dziewczyny przybrała kolor zbliżony do piwonii. Wstała i ruszyła do drzwi. Otworzyła je i pokazała mu, ze ma wyjść. Ten jednak jedynie zsunął jej dłoń z klamki, zamknął z powrotem drzwi, usiadł na łóżku i pociągnął ją za sobą tak, że wylądowała na jego kolanach. Mimo że był silniejszy i mógł z nią zrobić co chciał, nie mógł powstrzymać jej focha, więc siedziała ze skrzyżowanymi na piersi rękami z obruszoną miną – no przestań… przyznaj, że trochę jesteś – wymruczał jej do ucha i wtulił twarz w zagłębienie między jej szyją a ramieniem.
- Ja się przejmuję! – odparła z mocą, a on ułożył ją na łóżku.
- To przestań – nakazał, położył się obok niej i ponownie zaczął ją całować. Tym razem poddała się chwili z większym zaangażowaniem. Poczuła, że chłopak uśmiecha się triumfująco. Westchnęła. Czy on zawsze musi postawić na swoim?  - pytała się w myślach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz