tytuł nietypowy, przyznaję :P ale to taka mała aluzja do tego co nadejdzie, można to potraktować jako wstęp do końca ;>
piosenkę bardzo polubiłam :) co do cytatu to mam nadzieję, że pojmiecie co miałam na myśli, chciałam to z perspektywy Izy ująć, miała dziś dużo przeżyć, których sama tez nazwać nie do końca potrafi, więc też i ten trudny cytat idealnie się wpasowuje w tą sytuację ;]
nie wiem kiedy będzie następny rozdział niestety...
nie wiem kiedy będzie następny rozdział niestety...
radosnych świąt Zmartwychwstania Światła i Miłości i...
enjoy! :*
,,Szare chmury przetoczyły się nad wzgórzami,
przynosząc ciemność z góry.
Ale, jeśli zamkniesz swoje oczy,
czy czujesz prawie, jakby się nic nie zmieniło?
I, jeśli zamkniesz swoje oczy,
czy czujesz prawie, jakbyś tu wcześniej był?
Jak mam być optymistą w tej sprawie?"
- Heej – przywitała się zaspanym głosem ze
znajomą, której telefon wybudził ją ze snu.
- Obudziłam cię, co? – zapytała
zafrasowana Gabriela, a Iza wymruczała coś niezrozumiałego – wybacz, ale mam
problem…
- Coś się stało? – zaniepokoiła się
szatynka, rozbudzając się w mgnieniu oka.
- No jeszcze nic, ale potrzebuję pomocy…
Rachel nocowała u mnie po tym jak ją uratowaliście. Starałam się ją pilnować i
nic się nie wydarzyło, ale ja nie mogę jej niańczyć do końca życia… Z resztą
upiera się, by wrócić do domu. Nie wiem co mam robić – opowiedziała pokrótce
Gabrysia. Zapadła cisza.
- Prędzej czy później musi wrócić. Trzeba
porozmawiać z jej rodzicami. Niech oni jej pilnują – stwierdziła Izka po chwili
zastanowienia.
- Nie, nie… ona nie chce wplątywać w to
rodziców – zaoponowała od razu blondynka.
- Ale oni muszą wiedzieć! Posłuchasz się
niedoszłej samobójczyni? – odparła Izabela. Tym razem cisza zapadła po drugiej
stronie.
- Ona mnie bardzo prosiła… – powiedziała w
końcu Gabriela.
- Chcesz, żeby udało się jej zabić? –
odpowiedziała pytaniem Izabela.
- Ale oni wiedzą co ją boli! I nic z tym
nie robią, niczym się nie przejmują! To nie są rodzice! – uniosła się gniewem
przyjaciółka Rachel.
- Więc ktoś inny musi się dowiedzieć. Na
przykład psychiatra – stwierdziła Iza. Niespecjalnie przejmowała się już problemami
Rachel i przede wszystkim nie podchodziła do tego tak emocjonalnie jak jej
znajoma.
- Nie rozumiesz… ona nie chce pomocy –
odparła blondynka.
- Jak każdy samobójca. Trzeba ją ogarnąć
siłą. Myślałam, że będziesz wiedziała co robić i ja nie będę musiała się nią zajmować…
zakon magdalenek! – rzuciła nagle szatynka.
- Ale one zajmują się prostytutkami… –
powiedziała Gabrycha z niesmakiem.
- Na pewno nie pogardzą bogatą
samobójczynią – odpowiedziała z przekąsem Izka i rozłączyła się. Opadła z powrotem
na poduszki. Czemu musi przejmować się czymś co nie dotyczy jej? I to jeszcze z
samego rana! W sobotę! Zaczęła rozmyślać na temat tego, co mogło doprowadzić
bogaczkę do aktualnego stanu. Może mieli długi i nie mogła znieść myśli, że
może stać się biedna? Może jakaś dziewczyna miała taki sam ciuch jak ona i co
gorsza wyglądała lepiej od niej? Parsknęła śmiechem. Było oczywistym, że robiła
sobie żarty ze znajomej, ponieważ nie mogła się domyślić jakiegokolwiek racjonalnego
powodu jej zachowania. Nie była świadoma tego, że była jednym z nich. Wtuliła
twarz w miękki puch i momentalnie ponownie zasnęła. Miała straszny sen. Wszędzie
widziała krew. Dużo krwi wokół siebie. Obudziła się z przestrachem. Spojrzała
na zegarek na szafce nocnej. Było już południe. Wygramoliła się powoli z łóżka
i powędrowała na dół. Nie chciała być teraz sama, bo ciągle przed oczami miała
wizję z koszmaru.
- Coś się stało słoneczko? – zapytała pani
Mieczkowska, gdy zobaczyła córkę w nie najlepszym stanie.
- Zły sen – skwitowała krótko Iza, a matka
pokiwała głową ze zrozumieniem i podała jej kanapki z dżemem. Szatynka
uśmiechnęła się na ten apetyczny widok i pośpiesznie zabrała się za konsumpcję.
W ciągu dnia starała się mieć ciągle jakieś zajęcie, by nie móc się skupić na
wciąż powracającym wspomnieniu snu.
- Córcia, co się z tobą dzieje?
Posprzątałaś prawie cały dom, zrobiłaś mi zakupy, zrobiłaś sałatkę – wyliczała
zdumiona rodzicielka. Iza skrzywiła się – nie myśl sobie, że jestem zła czy
coś. Jestem bardzo zadowolona z tego, że postanowiłaś mi w ten weekend tak
bardzo pomóc, ale przyznaj, że nie zdarza ci się to zbyt często. I to jeszcze
zrobiłaś wszystko o co tylko prosiłam. To nietypowe. Jesteś pewna, że nic się
nie stało? – mówiła ostrożnie, widząc grymas złości na twarzy córki.
- Wystarczyłoby podziękować – odparła
Izabela i powędrowała bez słowa do swojego pokoju. Opadła zmęczona na łóżko i
zasnęła momentalnie. Niestety przyśniło się jej to samo co nad ranem. Pani
Mieczkowska wparowała do jej pokoju, gdy tylko usłyszała przeraźliwy krzyk
swojego dziecka. Izka rzucała się na łóżku i krzyczała coś niezrozumiałego. Kobiecie
przypomniały się noce, gdy ostatnio jej córka tak się zachowywała. To było
dosyć dawno, gdy miała problemy ze swoim obecnym chłopcem. Chyba się wtedy
pokłócili… Złapała za telefon i wykręciła numer do Trevtnerów. Odebrała matka
Johnnego.
- Halo?
- Dzień dobry, mogę rozmawiać z pani
synem? – zapytała bez ogródek mama Izabeli.
- Mmm… a z kim mam przyjemność? – zapytała
kobieta po drugiej stronie.
- Jestem matką Izy – odpowiedziała
Mieczkowska i usłyszała dźwięk wskazujący na to, że osoba, z którą rozmawia, ją
rozpoznała.
- Już idzie – potwierdziła pani Trevtner i
podała słuchawkę synowi.
- Halo? – powiedział pewnie.
- Co zrobiłeś mojej córce?! – zapytała
napastliwie kobieta, a po drugiej stronie zapadła cisza. Johnny najwyraźniej
nie spodziewał się takiego ataku.
- Ale... eem… ja nic… a jest coś nie tak? –
zdążył zadać pytanie i jakby w potwierdzeniu usłyszał wręcz rozdzierający krzyk
Izy. Coś ukuło go w serce, a oczy zaczęły piec. Było coś strasznego w tym
krzyku… Musiał ją zobaczyć. Musiał przy niej być. Przerwał połącznie, rzucił
słuchawkę, pośpiesznie ubrał kurtkę i wybiegł z domu. Po kilku minutach stał
przed drzwiami państwa Mieczkowskich i maltretował dzwonek. Gdy w końcu ojciec
jego ukochanej mu otworzył, wparował do środka i pobiegł od razu do pokoju
Izabeli. Tam na łóżku siedziała skulona szatynka, zanosząca się płaczem, którą
mama przytulała mocno i głaskała po głowie. Nie tego się spodziewał. Właściwie
nie wiedział, czego się spodziewać. Zrobił krok w ich stronę, ale powstrzymał kolejne.
Nie wiedział co robić. Bolało go mocno, że tak ważna dla niego osoba cierpi, bo
to, że tak właśnie jest, było pewne. Zdecydował się w końcu zdjąć kurtkę i
podszedł powoli do nich. Przykucnął przy nogach dziewczyny i pogładził materiał
jej spodni. Spojrzała na niego. Oddech się jej uspokoił. Wyciągnęła dłoń w jego
stronę, a on ujął ja delikatnie w swoje i złożył na niej krótki pocałunek.
Spojrzał ponownie w jej oczy. Były czerwone od płaczu, ale nie były już
wilgotne. Zwróciła swój wzrok na matkę, która od razu zrozumiała, że ma ich
zostawić samych. Gdy wypuściła córkę z objęć, jej miejsce niemal natychmiast
zajął Johnny, świadom, że tego właśnie teraz Izie potrzeba. Kobieta cicho
zatrzasnęła drzwi za sobą i zeszła na dół do męża.
- Zostawiłaś ich samych? – zapytał pan
Mieczkowski.
- Tak… to chyba jednak nie przez niego –
odpowiedziała i usiadła w fotelu, patrząc ciągle w podłogę – nie mogłam jej
uspokoić – powiedziała nagle, nadal nie patrząc na mężczyznę.
- To nie twoja wina przecież. Wybitnie zły
sen musiał ją męczyć – próbował uspokoić żonę, a ta machnęła ręką.
- Kiedyś nie straszne nam były nawet
najgorsze koszmary… nie wiem co się dzieje. I jeszcze ten Johnny… – odparła
mama Izy.
- Co z nim? Nie słyszę płaczu ani krzyków,
więc chyba jest wszystko w porządku – stwierdził, marszcząc czoło, ojciec.
- Uspokoiła się jak przyszedł –
powiedziała, jakby z nutką zawodu w głosie, starsza Mieczkowska.
- Aaa. Tu cię boli – odpowiedział
rozbawiony mężczyzna, nic sobie nie robiąc z karcącego spojrzenia małżonki – jesteś
zazdrosna! No niestety moja kochana… dzieci to do siebie mają, że dorastają.
Teraz to on robi za jej podporę, to jego darzy uczuciem, ale pamiętaj, że to
się może wszystko zmienić, a rodzice pozostają, na zawsze – zakończył wypowiedź
z uśmiechem i powrócił do lektury artykułu w gazecie z medycznymi nowinkami.
Był niesamowicie mądrym i przewidującym człowiekiem…
*
* *
- Kochanie, co się stało? – powiedział
najdelikatniej jak umiał, głaszcząc Izę po policzku. Spojrzała na niego,
przełknęła ślinę i wtuliła się w niego mocnej. Westchnął. Gdyby wiedział co się
stało, może mógłby coś zrobić, a tak to jest zawieszony w otchłani niewiedzy, w
której nie było mu dobrze – może chcesz herbaty? – zapytał. Herbata zawsze
kojarzyła się mu z uspokojeniem. Może dlatego, że jego mama w najgorszych
chwilach zawsze mu ją proponowała? Dziewczyna poruszyła się niespokojnie, ale
po chwili potwierdziła cicho. Wyślizgnął się z jej objęć i skierował się do
kuchni – co się stało? – zadał kolejny raz to pytanie, tym razem w stronę matki
swojej ukochanej, którą właśnie ujrzał.
- Chciałam zapytać o to samo… czyli tobie
także nic nie powiedziała? – zapytała, patrząc na niego, bez nadziei. Pokręcił
głową – zaczęła krzyczeć przez sen. Rzucała się jak wtedy, gdy miała jakiś
zatarg z tobą. Pomyślałam, że znów jest coś nie tak między wami i to dlatego,
ale jak widać, męczy ją coś innego. Rano mówiła, że przyśnił się jej zły sen.
Może się powtórzył? – rzuciła w przestrzeń. Johnny podszedł do kuchenki, wziął
czajnik, nalał do niego wody i postawił na palącym się palniku. Czuł się w domu
Mieczkowskich dosyć swobodnie. Matka szatynki podchwyciła motyw herbaty i
przygotowała kilka szklanek – przyniosę ją wam. Lepiej idź do niej. Nie powinna
być sama zbyt długo – Trevtner przyznał jej rację i ruszył na piętro. Zanim
wszedł z powrotem do pokoju Izabeli, usłyszał cichy szloch, a gdy wkroczył, zobaczył
jak skulona leży na łóżku, a jej łzy skapują leniwie na pościel.
- Izuś – powiedział i podbiegł do niej.
- Przepraszam… nie powinieneś się mną
zajmować. Na pewno masz masę innych zajęć, a ja tu histeryzuję… Idź do domu.
Nic się nie stało – powiedziała, podnosząc się i wycierając policzki. Johnny
uśmiechnął się. Wreszcie się odezwała!
- Wierz mi, że nie mam nic lepszego do
roboty. Z resztą ty zawsze będziesz ważniejsza od tej masy innych zajęć –
stwierdził i usiadł obok niej. Uśmiechnęła się delikatnie – nie chce mi się
wierzyć, że nic się nie stało i że od tak zaczęłaś sobie płakać – dodał z
poważną miną, a jej uśmiech zniknął. Spuściła głowę. Złapał ją za rękę i
opuszkiem kciuka zaczął gładzić wierzch jej dłoni. Wtedy weszła do pokoju mama
Izy z dwiema szklankami pełnymi parującej herbaty. Gdy zobaczyła, że jej córka
jest już spokojna i siedzi sobie najzwyczajniej w świecie, uśmiechnęła się do
bruneta, a ten odpowiedział jej tym samym i dał znak, by wyszła. Zrozumiała, że
jest blisko wyciągnięcia czegoś z Izki, więc wyszła co prędzej z pomieszczenia
i powróciła do salonu na parterze. Chłopak po wyjściu kobiety wstał i przyniósł
dziewczynie szklankę. W milczeniu spojrzała na lekko falującą ciecz pod wpływem
jej dmuchania. Odłożyła szklankę, bo zaczęła parzyć jej dłonie i zwróciła wzrok na Trevtnera.
- Zły sen – stwierdziła rzeczowo i
ponownie delikatnie się uśmiechnęła.
- To wszystko? Jesteś już dużą dziewczynką
i sądzę, że musi być coś jeszcze, żebyś zareagowała w ten sposób, ale ty znów
mnie zbywasz. Nadal sądzisz, że nie chcę i nie potrafię cię słuchać? – odparł
lekko wzburzony, choć starał się nie unosić głosu i nie być napastliwym, bo
miał świadomość ciężkiego stanu Izy. Odwróciła od niego twarz – nieee… proszę,
nie. Tylko nie płacz. Ja chcę tylko wiedzieć, przecież musimy sobie ufać, tak?
To dla mnie ważne – przysunął się do niej i objął ją delikatnie. Westchnęła i
oparła głowę na jego ramieniu.
- To naprawdę tylko zły sen… ale nie taki
zwykły koszmar – zaczęła niepewnie. Johnny siedział cicho, czekając na
kontynuację. Izabela zaczęła wyłamywać sobie palce z nerwów. Nie wiedziała jak
opowiedzieć o tym, czego doświadczyła – nie potrafię ubrać tego w słowa –
dodała, oddychając coraz bardziej nerwowo. Chłopak, widząc na co się zanosi,
zaczął ją głaskać po plecach.
- Nie denerwuj się. Spokojnie. Może
rzeczywiście nie powinnaś nad tym myśleć… – odpowiedział.
- W… w… wszzzzz… wszędzie tylko k… kr…
k…krew! – jąkała się – i ten… strach – zaczęła szeptać – taki lęk, pustka po
czymś… po kimś? Czułam niepokój i to bolało strasznie… – zakończyła z szeroko
otwartymi oczami i z dreszczami, nawiedzającymi co chwilę jej ciało. Trevtner
mocniej przytulił swoją dziewczynę.
- Ciii… już nic nie mów. Nie przejmuj się.
Jest przecież w porządku. Jestem – powiedział cicho. Nie był świadom jak bardzo
realnie odczuła to wszystko Iza i jakie ma to znaczenie. Nikt nie wiedział.
Nikt nie przewidział…