PRZECZYTAJ ZANIM ZACZNIESZ! Odsyłam także do ogłoszeń. Ale do rzeczy. Znacie to na pewno: ,,wszystko co piszę jest fikcją..." itd, itp. Nic nie jest do końca fikcją... Żeby coś napisać, trzeba było to przeżyć lub chociaż o tym usłyszeć. I tak też jest z tym opowiadaniem. To będzie suma przeżyć moich i nie tylko moich. Bohaterowie będą mieszanką mnie i tych, których skądinąd znam. Pozdrawiam.

niedziela, 21 października 2012

8. U-czucia i prze-czucia

wybaczcie, że nie wstawiłam wczoraj! zapomniałam całkowicie... byłam cały dzień zajęta i tak jakoś tak wyszło... ach z tymi weselami ^_^
w opisach bohaterów jak i w opku pisałam, że Johnny jest porywczy, więc ja nie wiem czemu się tak dziwicie jego zachowaniu :PP taki z niego jest popapraniec :D ale ostrzegam, że żaden z bohaterów nie jest jednoznaczny i prosty :)
dziś... ciut dramatycznie, ale dalej będzie jeszcze gorzej, ostrzegam wiernie ;)
a tak wgl to pisałam ostatnio, że mam zastój, otóż kilka dni temu napisałam nowy fragment! więc może nie będzie aż tak źle ;D
pozdrawiam i zapraszam do czytania :*
                                                            
,,Wewnętrzna wojna ciągnie mnie w dół.
I bez ciebie ta wewnętrzna walka 
załamuje mnie"



                        Wyszła na kolejny samotny spacer, by przemyśleć wszystko. Miała co. Nie założyła dziś nawet słuchawek. Chciała w ciszy pomyśleć. Szła i szła, ale nic jej nie przychodziło do głowy. Wysłuchała tłumaczeń Pawła. Słyszała świadków. To nie była jego wina. Tylko się bronił. Więc czemu nie chciała się dziś z nim spotkać? Był taki dobry, opiekuńczy i słodki. Ale to nie o niego najbardziej się dziś bała. Choć nie miała o co. Radził sobie najlepiej. Z resztą jak mogłoby być inaczej skoro tyle ćwiczy, na przykład na worku. Worek… worek… Zaczęła sobie przypominać całe zdarzenie z szatni. Rozmarzyła się, przez co omal nie uderzyła w słup. Przycupnęła na krawężniku. Musiała zebrać uczucia do kupy. Trzeba wreszcie coś postanowić. Ale spokój nie był jej dany. Usłyszała jakiś hałas. Okazało się, że zaszła dalej niż myślała. Była przy parku Penn Treaty. To stamtąd dochodził hałas. Podbiegła bliżej. Ktoś ku niej szedł. Przestraszyła się i już chciała zacząć uciekać, gdy ten ktoś zawołał:
- heeej, a co ty tu robisz o tej porze? – rozpoznała głos Iana.
- Och, to ty. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza… a co tu się dzieje? – zapytała podejrzliwie.
- Chłopaki chyba za dużo wypili. Chodźmy stąd – zaproponował i objął ją ramieniem. Skierowali się w stronę domu dziewczyny – nie masz nic przeciwko, bym cię odprowadził? – zapytał z nadzieją.
- Nie, nie – odpowiedziała – a koledzy? Nie będą się martwić? Może ich poinformuj.
- Spokojnie, jestem dużym chłopcem. Z resztą, nie zauważą, że mnie nie było. Są zbyt zajęci jakimś gościem – powiedział, puszczając do niej oczko. Roześmiała się. Co jeśli to znak? Może jednak Ian to dobry wybór?
- Czemu się biliście? – zapytała po chwili ciszy.
- Och, czyli powracamy do tej sprawy… Wiesz, znam Johnnego już jakiś czas. Jest dosyć porywczy. Najchętniej wszystko by załatwił siłą. Tak było i tym razem – odpowiedział, uśmiechając się, zadowolony z siebie.
- Aha… nie wiedziałam. Nie wydawał się taki – odparła Iza z nachmurzoną miną.
- Dam ci teraz radę. Tylko słuchaj uważnie – powiedział i obrócił dziewczynę ku sobie – nie oceniaj książki po okładce.
- Więc skąd mam wiedzieć czy ty jesteś taki dobry, na jakiego pozujesz? – zapytała, patrząc mu w oczy. Mogłaby przysiąc, że przemknął przez nie jakiś cień. Cień złości?
- Ale przecież mnie już otworzyłaś i już czytasz w środku – odpowiedział i zaśmiał się – mam nadzieję, że podoba ci się moje wnętrze i nie przekartkujesz go tylko – spojrzała na niego podejrzliwie. Wydawał się dobry, ale… jak nie ufać, to nie ufać nikomu.
- Zobaczymy… może przejdę od razu na ostatnią stronę? – zadała retoryczne pytanie. Do końca spaceru nie poruszali już tematu Johnnego, ani tematu bójki. Gdy przyszedł czas na pożegnanie, Ian pochylił się ku Izie, ale ta się odsunęła z przepraszającym wyrazem twarzy. Chłopak zaklął w duchu, ale uśmiechnął się i powiedział:
- rozumiem. Więc do zobaczenia, może jutro? Tylko trochę wcześniej? W szkole się nie spotkamy przez najbliższy tydzień, a miło spędziłem czas i chciałbym to powtórzyć…
- Jutro? Ymm… nie mogę – odpowiedziała dziewczyna – może kiedy indziej?
- Jasne. To odezwę się do ciebie pojutrze i umówimy się. Pa – odpowiedział i odszedł. Iza pomachała mu na pożegnanie i weszła do domu. Podjęła decyzję. Jutro powie Pawłowi, że nic z tego.
*  *  *
- Nie pierdziel! Będziesz z najciachowniejszym chłopakiem w szkole! – zawołała podekscytowana Estelle, gdy Iza opowiedziała jej i Brysi, historię z poprzedniego wieczora.
- Przestań! To, że dziś skończę z Pawłem, nie znaczy, że zacznę z Ianem – odpowiedziała Izka – mam zamiar tylko się z nim przyjaźnić. Chyba. Oh… nie wiem. Podczas spaceru stwierdziłam, że jednak nadal coś czuję do Johnnego… a później pojawił się on. I nie wiem jak teraz na to patrzeć… czy to był znak czy nie?
- Znak czy nie znak. Ważne co czujesz. Z resztą masz tydzień przerwy od nich. Zastanowisz się – powiedziała spokojnie Gabrysia.
- Ale Ian naciskał na spotkanie, więc takiego całkowitego spokoju to nie będę mieć… – stwierdziła Izabela.
- To świetnie! – odparła Es i wyciągnęła przed siebie dłoń, by szatynka przybiła jej piątkę. Ta jednak spojrzała na nią sceptycznie.
- Wydaje się miły… ale chyba coś ukrywa. Nie wiem czy chcę mieć do czynienia z kimś takim – powiedziała, ale nie dane jej było mówić dalej, ponieważ podbiegła do nich jakaś dziewczyna, by podzielić się najnowszą plotką.
- Słuchajcie dziewczyny! Ian zerwał z Rachel! – zawołała zaaferowana całą sytuacją i pobiegła dalej roznosić wieść. Koleżanki spojrzały na Izę, a ta westchnęła.
- No to teraz nie ma już żadnych przeciwwskazań – powiedziała Gabriela.
- A szkoda… zwiał mi ostatni argument – odpowiedziała Izka rozbawiona i podeszła do swojej szafki. Całkiem zaskoczona odkleiła różę od drzwiczek i przeczytała karteczkę: Nie mogę się doczekać kolejnego spotkania. Ian. Dziewczyny zajrzały jej przez ramię, przeczytały i poklepały ją po ramieniu.
- Usidliłaś ukrytego romantyka! – pogratulowały jej i odeszły roześmiane.
- Taa… – mruknęła do siebie zrezygnowana i poszła na zajęcia, wyrzucając po drodze kwiat.
*  *  *
                        Żadnych wieści o Johnnym. Minął już tydzień zawieszenia, a jego nadal nie ma. Miała z nim porozmawiać. Zamiast tego ma ciągle narzucającego się Iana. To prawda, że się stara i jej bardzo to pochlebia, ale nie jego chciała co dzień widywać. Nie jego bliskości chciała. Nie jego prezentów i miłych gestów. Czy to prawda, że dziewczyny zawsze bardziej szaleją za ‘złymi chłopcami’? Przecież nie jest jak wszystkie… przynajmniej tak było. Czyżby Ameryka tak ją zmieniła? Zawsze chodziła swoimi drogami. Nieprzetarte szlaki to było to. Czyżby teraz to się zmieniło? A może to nie Johnny był tu zły? No bo w końcu co z jej intuicją?
                        Leżała na łóżku z telefonem w ręku i zamkniętymi oczami. Myślała cały czas, wyczekując na odpowiedź na smsa, którego wysłała godzinę temu. Usłyszała pukanie do drzwi.
- Prosto! – krzyknęła, ale nie otworzyła oczu. Ktoś wszedł do środka i położył się przy niej. Rozpoznała perfumy przyjaciółki.
- Więc? – zapytała Estelle.
- Kiedy wreszcie odważyłam się napisać to on nie odpisuje – odpowiedziała smutno.
- Może jest zajęty… kiedy napisałaś? – padło kolejne pytanie.
- Gdzieś godzinę temu – strzeliła.
- A to niedawno! Spokojnie, pewnie nie zauważył, że napisałaś – pocieszyła Izę Es.
- Mam jakieś złe przeczucie… czemu nie było go w szkole? Przecież skończyło mu się zawieszenie – odparła Izka.
- A może go nie zauważyłaś? – wyraziła wątpliwość Stell.
- Chyba sama nie wierzysz w to co mówisz… – stwierdziła szatynka. To prawda. Nie mogłaby go nie zauważyć, bo czatowała na niego na każdej przerwie przy jego klasie i niejednokrotnie szukała go w jego ulubionych miejscach. Nie mogłaby go przeoczyć, a blondynka to wiedziała – ale doceniam to, że próbujesz mnie pocieszyć. Dzięki.
- Nie ma za co – odpowiedziała Telli – ale wiesz, że nie popieram tego uganiania się za tym idiotą, prawda?
- Tak, tak. Usłyszałam już za pierwszym razem. Nie musisz tego powtarzać co godzinę – odgryzła się Iza – mam złe przeczucia… – dodała zmartwiona.
- No ja też. Będą z nim same kłopoty. Mówię ci – powiedziała blondynka, ale dodała od razu, gdy zobaczyła gniewny wzrok koleżanki – ale to twój wybór. Bądź z kim chcesz. Ale to Brysi będziesz się wypłakiwać w rękaw! – zastrzegła i dostała od razu poduszką.
- Nie mówię o tym. Z resztą, z którym nie ma kłopotów? Ale musiało się coś stać! Nie wierzę, że jest wszystko w porządku… – zaczęła Izabela.
- Gdy ci nie odpisuje? – zakończyła pytaniem Estelle, na co Iza zgrzytnęła zębami.
- Nie! Muszę się dowiedzieć co jest. Gdzie on mieszka? – wstała zdenerwowana i łypnęła na Es, która wstała, złapała ją za rękę i pociągnęła.
- Chodź, napaleńcu – powiedziała z uśmiechem – chcesz się przejść na dłuuugi spacer, czy pojedziemy?
- Pojedziemy – odpowiedziała Iza, wzięła kluczyki i wsiadły do samochodu. Jechały 10 minut, aż Stell wskazała jej duży, ładny dom. Izka zatrzymała się i westchnęła. Straciła odwagę.
- No nie mów, że mam cię pod drzwi zaprowadzić? – zaśmiała się Telli.
- Ale co ja mam mu powiedzieć? – zapytała sfrustrowana.
- Jesteś Bella! Będziesz wiedziała! – zawołała entuzjastycznie blondynka i wypchnęła ją z samochodu – nie śpiesz się. Poczekam – krzyknęła jeszcze za koleżanką i wyszczerzyła się, gdy ta odwróciła się w morderczym wyrazem twarzy. Iza podeszła do drzwi i zadzwoniła dzwonkiem. Drzwi otworzyła kobieta. Miała takie same oczy jak Johnny. Tylko jakieś bardzo smutne… To pewnie jego mama  – pomyślała Izka.
- Dzień dobry. Czy pani jest mamą Johnnego? – zapytała.
- Dzień dobry. Tak, jestem – odpowiedziała kobieta.
- A czy on jest w domu? – zadała kolejne pytanie Izabela.
- Och… czyli nie słyszałaś… – powiedziała smutno mama Johnnego, a szatynce nagle zrobiło się ciasno w gardle. Ledwo przełknęła ślinę i słuchała dalej – Johnny jest w szpitalu…
- Ale nic mu nie jest? – wyrwało się dziewczynie. Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Żyje i nic jego życiu już nie zagraża – odpowiedziała spokojnie.
- Już? – wyszeptała Iza i spuściła głowę.
- Zaraz do niego jadę. Może chcesz… – zaczęła matka, ale Izka przerwała jej:
- tak! – a kobieta uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała:
- no dobrze. Więc może wejdziesz? Muszę zabrać kilka rzeczy, ale to tylko chwilka.
- Eee… muszę coś załatwić. Ale zaraz wracam – odparła szatynka i pobiegła do swojego samochodu.
- Odstawisz mój samochód do domu? – zapytała koleżankę.
- Jasne. A co się dzieje? – odpowiedziała zaskoczona Es.
- Johnny jest w szpitalu i jego mama mnie weźmie do niego, bo zaraz jedzie – stwierdziła i wbiła palec wskazujący z przyjaciółkę – a mówiłam, że cos się stało?
- Dobrze, dobrze. Miałaś rację – przyznała Stell i uniosła ręce do góry, poddając się. Mama Johnnego właśnie wyszła z domu i skierowała się do samochodu na podjeździe, więc Izabela pognała w tamtą stronę.
- O, jesteś. No to jedźmy – powiedziała kobieta i  wsiadły – ale nie oczekuj wiele. Od tygodnia budzi się mniej więcej raz dziennie i tylko na chwilę – spojrzała smutno na dziewczynę, zanim ruszyły.
- Chcę go tylko zobaczyć – odpowiedziała Iza. Gdy dotarły do sali chłopaka, wzięła głęboki oddech zanim weszła. Nie pomogło. Gdy weszła i tak ją cofnęło na widok, który ujrzała. Był zmasakrowany. Był… pobity.

1 komentarz: