więc dziś dramatyczniej i krótko
wybaczcie, ale musiałam
dziś jest bardziej o Johnnym, a za tydzień bardziej o Ianie i dlatego jest tak krótko
za tydzień będzie dłużej ;)
jako że akcja dzieje się w Ameryce, niech was nie zdziwi język angielski w szpitalu ;D
tłumaczenia jakby co będą na dole :P choć to nie są jakieś bardzo trudne kwestie, więc może nie będzie wam potrzeba :)
było was tu już prawie tysiąc! :DDD
pozdrawiam i zapraszam do lektury :*
było was tu już prawie tysiąc! :DDD
pozdrawiam i zapraszam do lektury :*
,,Widzę cierń obracający się w twym boku,
czekam na ciebie (...)
Czekam bez ciebie (...)
Nie mogę żyć z tobą ani bez ciebie (...)
Moje ciało posiniaczone.
Zdobyła mnie, nie mając nic do wygrania i nic innego do stracenia"
Usłyszała jakiś hałas. Okazało się, że zaszła
dalej niż myślała. Była przy parku Penn Treaty. To stamtąd dochodził hałas.
Podbiegła bliżej. Ktoś ku niej szedł. Przestraszyła się i już chciała zacząć
uciekać, gdy ten ktoś zawołał:
- heeej, a co ty tu robisz o
tej porze? – rozpoznała głos Iana.
- Och, to ty. Musiałam zaczerpnąć
świeżego powietrza… a co tu się dzieje? – zapytała podejrzliwie.
- Chłopaki chyba za dużo
wypili. Chodźmy stąd – zaproponował i objął ją ramieniem. Skierowali się w
stronę domu dziewczyny – nie masz nic przeciwko, bym cię odprowadził? – zapytał
z nadzieją.
- Nie, nie – odpowiedziała –
a koledzy? Nie będą się martwić? Może ich poinformuj.
- Spokojnie, jestem dużym
chłopcem. Z resztą, nie zauważą, że mnie nie było. Są zbyt zajęci jakimś
gościem – powiedział.
Obudziła się nagle.
Spojrzała na śpiącego dalej Johnnego. Nadal się nie obudził… Czuwając, zasnęła
przy jego łóżku. Przypomniała sobie treść snu. Są zbyt zajęci jakimś gościem… Wtedy myślała, że chodzi o to, że
ich zabawiał. Ale teraz? To było tydzień temu. I tydzień temu Johnny trafił do
szpitala… Wybrała numer Iana i wyszła na korytarz. Odebrał po kilku sygnałach.
-
Heeej! Jak fajnie, że dzwonisz. Stęskniłaś się? – powiedział na powitanie.
-
Hej. Nie, nie stęskniłam się – odpowiedziała zgryźliwie – chciałam się tylko
zapytać, czy wiesz jakim gościem się zajmowali twoi koledzy w parku tydzień
temu, gdy mnie wieczorem odprowadzałeś do domu, pamiętasz?
-
Pamiętam, pamiętam. Jak mógłbym nie pamiętać? Było naprawdę miło – odpowiedział
trochę nerwowo.
-
Nie odchodź od tematu – zastrzegła.
-
Ale czemu pytasz? Coś się stało? – ciągnął ją za język. Nie mogła nic ujawnić.
Jeśli czegokolwiek by się dowiedział, mógłby dostosować odpowiedź do swoich
potrzeb. Chciała całkowitej prawdy.
-
Nieważne. Odpowiedz na pytanie. Tylko zgodnie z prawdą – zażądała.
-
Cóż… – przez chwilę słychać było tylko ciszę. Chłopak zastanawiał się jak
wybrnąć – nie wiem co wiesz, ale prawda jest taka, że tak, wiem kim się
zajmowali, ale… – zaczął tłumaczenie, ale Iza mu przerwała.
-
Żadnych ale. Czyli pewnie wiesz, że teraz jest w szpitalu? Tak się nim zajęli!
– mówiła coraz głośniej i coraz napastliwiej.
-
Ale pozwól mi się wytłumaczyć! Co ja mogłem? Ja przeciw całej drużynie?
Słuchaj… ja wiem, że wygląda to blado… ale to nie moja wina, że tam się znalazł
i że chłopaki go dorwali. Z resztą musiałem ciebie stamtąd zabrać. Chroniłem
ciebie! – odparł Ian. Zapadła kolejna chwila ciszy – Iza? Halo? Jesteś tam?
Powiedz coś…
-
Jestem. A ty jesteś kapitanem. Ja wiem jak to działa. Nie jestem głupia, Ian.
Ty rządzisz, a oni to słudzy. Co to miało być?! Rewanż?! Myślałam, że jesteś
bardziej honorowy… że jesteś lepszy… – odpowiedziała i rozłączyła się, nie
dając chłopakowi szansy na przedstawienie jej kolejnych bujd. Wpadła z impetem
do sali Johnnego i zatrzasnęła drzwi. Oparła się czołem o ścianę tyłem do łóżka
chłopaka i zamknęła oczy. Oddychała głęboko, by się uspokoić. Nagle usłyszała
za sobą cichy szept:
-
jak na ciebie to ostro go potraktowałaś – odwróciła się i zobaczyła jak chłopak
patrzy na nią i lekko się uśmiecha. Kąciki jej ust gwałtownie uniosły się w górę,
podbiegła do niego i tak mocno przytuliła, że aż jęknął.
-
Och, przepraszam… – odpowiedziała i odsunęła się od niego. Na jej policzki od
razu wstąpił rumieniec. Nie był tak blisko niej od zdarzenia w szatni...
-
Chyba jednak lepiej mi było przed chwilą – powiedział z uśmiechem, przez co ona
zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
-
Nie sądziłam, że obudzisz się jak będę. Twoja mama powiedziała, że budzisz się
codziennie, ale co najwyżej raz i to na krótki czas – stwierdziła.
-
Wiedziałem, kiedy się obudzić – odpowiedział – jak się domyśliłaś, że to przez
niego? – zmienił temat.
-
Tydzień temu byłam na spacerze, żeby sobie trochę poukładać w głowie… i doszłam
aż do parku Penn Treaty. On stamtąd wychodził i odprowadził mnie do domu –
odparła, a Johnny skrzywił się – coś cię boli?
-
Nie, to nic. Mów dalej – zachęcił.
-
Więc… hmmm, na czym ja skończyłam? A tak. Odprowadził mnie do domu – powróciła
do wątku, ale Johnny znów się skrzywił – jesteś pewien, że nic cię nie boli?
-
Nie dasz za wygraną, co? – zapytał rozbawiony – fizycznie to mnie boli wszędzie
cały czas – teraz skrzywiła się Iza, na myśl o nieustannym bólu osoby, na
której jej tak bardzo zależy – to dlatego tyle śpię, bo mi cały czas proszki
jakieś dają, żeby nie bolało. Ale to nie dlatego się krzywię… – zawahał się –
Kontynuuj, proszę.
-
No to może zawołam kogoś, żeby ci to podał, co? – powiedziała i wstała z
miejsca. Johnny złapał ją za rękę.
-
Nie. Jak mi to podadzą to zasnę. A nie chcę. Nie teraz – odparł i pogłaskał jej
rękę kciukiem, patrząc w oczy.
-
Ale cię… boli – powiedziała cicho, a jej oczy zaczęły błyszczeć od łez.
-
Nie dramatyzuj. Nie takie rzeczy przeżyłem – odpowiedział i pociągnął ją z
powrotem na miejsce. Popatrzyła na niego z troską. Postanowiła dokończyć.
-
Ian sam się wkopał. Powiedział mi wtedy, że jego koledzy są zajęci jakimś
gościem, a przypomniało mi się to dziś, gdy dowiedziałam się, że jesteś w
szpitalu od tygodnia. Połączyłam fakty i już – zakończyła wywód Iza.
-
Mądra dziewczyna – pochwalił ją.
-
Zmusiłam go dziś do prawdy. Wymigiwał się, ale nie dałam się okłamać. Bardzo
nie lubię kłamstw – powiedziała z zaciętą miną. Chłopak patrzył na nią z
uwielbieniem. Wreszcie będzie miał ją dla siebie? Trzeba poruszyć ten temat.
-
A co z Pawłem? – zapytał ostrożnie.
-
A co ma być? – odparła zaskoczona.
-
Eee.. no to znaczy… jesteś z nim? Widziałem was tydzień temu na stołówce… –
powiedział cicho. Ból coraz bardziej doskwierał, ale nie mógł iść spać. Nie
teraz.
-
Ach… nie. Nie spotykam się z nim. Bardzo fajny, ale stwierdziłam, że to może
być tylko kolega… – odpowiedziała Izabela, a Johnny odetchnął z ulgą.
-
Czyli jesteś wolna? – zapytał sugestywnie.
-
No jestem – oznajmiła z uśmiechem. Chłopak chciał podciągnąć się i usiąść, by
pocałować ją, ale poczuł jeszcze większy ból, aż jęknął. Szatynka przytrzymała
go za ramiona, by więcej nie próbował wstawać.
-
Nie ruszaj się. Zaraz wrócę – powiedziała szybko, pocałowała go w policzek i
wybiegła pędem na korytarz w poszukiwaniu kogoś do pomocy.
-
Can you give Johnny Trevtner a painkiller?* – zapytała pierwszą napotkaną kobietę w kitlu.
- You find a good
person. I’m his leading doctor. I’m
already go** – powiedziała i wzięła jakąś ampułkę – How long he’s awake?*** –
zapytała po drodze.
-
Half an hour**** –
odpowiedziała Iza.
- Really?***** – odparła zdumiona – you
must be very important person for him******
– dziewczyna zarumieniła się.
Weszły do sali, a lekarka podała chłopakowi lek. Gdy zostawiła ich samych, Izka
ponownie usiadła przy nim i ujęła jego dłoń. Uśmiechnął się do niej. Patrzyła
jak powoli przymyka powieki i zapada w sen…
*
* *
- Co tak chodzisz w tą i z powrotem? –
zapytała, śmiejąc się, Es – zaraz wychodzisz dziurę w tym korytarzu.
- To nie jest śmieszne – odpowiedziała Iza
z przekąsem – nie mogę się w ogóle skupić na lekcjach…
- Spokojnie, przecież mama Johnnego
powiedziała ci, że zadzwoni jak będzie się coś działo, a nie dzwoni, czyli jest
wszystko w porządku – uspokajała ją Gabriela. Szatynka spojrzała na koleżankę i
uśmiechnęła się po chwili.
- Masz rację! Co się będę… – zaczęła, ale
przerwał jej dzwonek przychodzącego połączenia. Zamarła, gdy zobaczyła, że na
wyświetlaczu widnieje podpis ‘Mama Johnnego’ – to ona – wyszeptała do
dziewczyn.
- Odbierz! – zawołała Stell. Izabela
nacisnęła zieloną słuchawkę i przycisnęła telefon do ucha. Po minucie
rozłączyła się i upadła na kolana. Przyjaciółki podbiegły do niej i zaczęły
pytać co się stało. Podniosła powoli głowę z załzawionymi oczami i
odpowiedziała:
- lekarka się pomyliła… wpadł w śpiączkę…
wiedziałam, że coś się stanie! – dziewczyny przytuliły ją – O nie… tylko nie
on… – dodała, gdy zobaczyła, że Ian zbliża się ku nim.
- Hej – powiedział powoli z rękami w kieszeniach i ze spojrzeniem wbitym w buty.
- To chyba nienajlepszy moment –
powiedziała do niego Estelle.
- Bardzo dobry! – krzyknęła Iza, a oczy
jej zapłonęły gniewem. Zacisnęła dłonie w pięści i ruszyła ku niemu. Spojrzał
na nią zaskoczony. Nie zdążył zareagować i dostał z całej siły w twarz.
- Zapadł w śpiączkę. Zadowolony?! –
wysyczała dziewczyna bordowa ze złości i odeszła. Odprowadził ją wzrokiem.
- Nie radzę się zbliżać. Zawaliłeś, przez
co ona teraz przeżywa ciężkie chwile – powiedziała do niego Brysia. A on
pokiwał głową. To prawda, zawalił. Po co mu to było? Teraz już wszystko
zaprzepaszczone… Czyż nie?
* - czy może pani podać Johnnemu Trevtnerowi lek przeciwbólowy?
** - znalazłaś odpowiednią osobę. Jestem jego lekarzem prowadzącym. Już idę.
*** - jak długo nie śpi?
**** - pół godziny.
***** - naprawdę?
****** - musisz być bardzo ważną osobą dla niego.