no to już 5! dziś będzie ciekawie :P się pozmienia :)
i ważne info dla komentujących i czytających:
ja mam napisane wprzód dużo rozdziałów i nie piszę tego na bieżąco,
więc niestety nie mogę spełniać waszych oczekiwań od razu,
ale wasze uwagi są dla mnie bardzo cenne i wiedzcie, że postaram się je spełnić ;]
piosenka genialnego Josha Kumry, uwielbiam go!
Dla podpowiedzi: cytat z piosenki to tak jakby wypowiedź Johnnego :p
pozdrawiam i zapraszam do lektury :*
,,Gdybym nie był dla ciebie,
jak mógłbym wyznać wszystkie te rzeczy,
których nie znam?
Jak inaczej wyrazić to,
co powstaje w mojej klatce piersiowej?
To, co wychodzi z moich ust? (...)
Nie idź, nie odchodź, proszę, zostań ze mną,
bo jesteś jedyną, której potrzebuję, by dać sobie radę"
Szła
korytarzem, a jej piękne, długie, ciemne włosy falowały w powietrzu, jak i jej
zwiewna sukienka w kwiatki. Byłby to naprawdę urzekający widok, gdyby nie to,
że na jej twarzy malował się żal pomieszany z gniewem. Chociaż nie, to nawet
dodawało jej uroku. Powinna jeszcze tupnąć nogą jak mała wkurzona dziewczynka,
a to dopełniłoby dzieła. Sądził, że nawet jak się złościła wyglądała cudnie.
Ideał. Patrzył jak go mija i zatrzymuje się przy swojej koleżance. Nawet go nie
zauważyła. Może to i lepiej? Mógł teraz spokojnie obserwować ruch jej warg,
gesty i jak jej koleżanka otacza ją ramieniem… zaraz! Co?! Jak ona śmie?! Ona jest moja! Och nie… stary, spokojnie, to
tylko jej koleżanka… masz paranoję… – skarcił się w myślach Johnny.
-
Mógłbyś przestać się tak gapić na nią? Zaraz zaczniesz się ślinić… – powiedział
ktoś do niego, ale chwilę zajęło mu zorientowanie się, że próbują się z nim
skontaktować. Dopiero gdy dziewczyna odeszła z koleżanką powrócił myślami do
rzeczywistości i postanowił odpowiedzieć.
-
No przestań! Kto się gapi? Nikt się nie gapi – odpowiedział i trącił
przyjacielsko koleżankę, która próbowała przed chwilą przywołać go na ziemię, a
ta spojrzała na niego sceptycznie.
-
Naprawdę? Dziewczyna co nawet szafki otworzyć nie potrafi? Tak nisko mierzysz?
– powiedziała poirytowana. Nie mogła uwierzyć, że bitwę o serce Johnnego
przegrywa z jakoś nową laską, którą pierwszego dnia roku szkolnego razem
wyśmiewali. Chłopak spojrzał na nią jakby patrzył na coś obrzydliwego i odszedł
bez słowa. Jej serce omal nie przestało
bić z bólu spowodowanego tym spojrzeniem i tym, że ją odtrąca na rzecz innej. I
to jakiej innej. Tak długo czekała na to, by między nimi pojawiło się coś
głębszego, a gdy byli już tak blisko…
-
Coś się stało? – zapytał kolega z ich paczki, gdy zobaczył jak Emilie opiera
się o ścianę ze spuszczoną głową, jakby miała zaraz zemdleć. Podniosła wzrok i
uśmiechnęła się lekko. Może nie jestem nic
nieznaczącą istotą na tym świecie? Może jednak coś dla kogoś znaczę? Może nie
dla właściciela mojego serca, ale dla kogokolwiek? – pomyślała.
-
Wszystko w porządku – odpowiedziała, wyszła ze szkoły, wsiadła w samochód i
pojechała przed siebie.
-
A tej co? – zapytał się Johnny, gdy wrócił do paczki kumpli po kupieniu sobie
napoju energetycznego i zobaczył jak dziewczyna wyjeżdża z parkingu. Chłopak,
który przejął się koleżanką podszedł do niego i chlasnął go w czoło.
-
To właśnie powinieneś w końcu zrobić. Nie musisz dziękować, że zrobiłem to za
ciebie – dodał wkurzony i odszedł. Zdezorientowany Johnny nie zdążył nawet
zareagować i popatrzył pytająco na pozostałych.
-
To przez ciebie urwała się z lekcji, głupku – wytłumaczył mu jeden z kolegów –
naprawdę jesteś taki ślepy, czy ci za to płacą?
-
Moglibyście wreszcie przestać mówić jakimś dziwnym szyfrem?! – krzyknął poirytowany
– zwariuję z wami! Ta się czepia, że niby się gapię na tą nową i sobie
wyjeżdża! Wy wyzywacie mnie od głupków i ślepców! Najlepiej jakbym nigdzie się nie
patrzył i nie odzywał, co?! Zostawcie mnie w świętym spokoju! – podniósł ręce w
obronnym geście, popatrzył po wszystkich
i opuścił ich.
Nie miał ochoty
rozmawiać teraz z nikim. Jego własna paczka kumpli zwróciła się przeciw niemu.
Tak się nie robi! Nie mógł opanować gniewu. Musiał się wyładować, więc zaczął
kierować się do dobrze znanego mu miejsca. Skręcił w korytarz z szatniami
służącymi uczniom głównie do przebierania się na w-f. Ale on przebywał tam też
z innych powodów. A raczej w sali obok, czyli siłowni. To tam wyładowywał się
na worku treningowym. Już w korytarzu zdjął koszulkę. Poczuł przyjemny chłodny
powiew, uśmierzający ciut gniew. Wszedł do szatni i zdjął spodnie, by ich nie
przepocić. Przeszedł do siłowni i nie zakładając nawet rękawic, zaczął
wyładowywać się na niewinnym worku. Ale nie wystarczało mu to, więc zaczął przy
tym krzyczeć. Musiał jakoś dać upust emocjom. Już dawno nie był tak zły. Wtem
usłyszał za sobą:
-
wszystko w porz… o Boże, moje oczy! – odwrócił się i zobaczył w drzwiach
siłowni dziewczynę zasłaniającą sobie oczy dłońmi. Miała na sobie sukienkę.
Sukienkę, którą już dziś widział…
* *
*
-
Więc już się uspokoiłaś? Nie będziesz knuć? – zapytała z uśmiechem Stelle.
-
Nie, nie… i przepraszam, że tak odstawiałam. Zwykle jestem racjonalna. Nie wiem
co mi odbiło. Ale rozmowa mi pomogła, całkowicie. Wiem już, że to tylko kwiaty
i nie warto robić sobie problemów – odpowiedziała Iza – hmmm, tak się
zastanawiam, gdzie ja podziałam swoją bransoletkę...
-
A miałaś ją dziś w ogóle? – zapytała Brysia.
-
No miałam… pamiętam, że specjalnie dziś ją założyłam, bo pasowała mi do
sukienki – stwierdziła Izka i zastanawiała się dalej – może zerwałyście mi ją
przy zabieraniu bukietów?
-
Nie, nie… świeciła mi po oczach na matmie po akcji ‘powtrzymać potwora’ –
odparła Es i zaśmiała się, gdy szatynka posłała jej urażone spojrzenie –
później miałyśmy w-f. Może zostawiłaś ją w szatni? – Iza klasnęła w dłonie
zachwycona.
-
Dokładnie! Pamiętam, że ją zdejmowałam, ale nie pamiętam bym ją zakładała.
Dobry trop. To pójdę po nią. Chyba szatnie są otwarte, co? – zapytała i
zdziwiła się minami przyjaciółek – ouu – wyartykułowała, zrozumiawszy o co im
chodzi – spokojnie dziewczęta, mogę iść sama. Nie musicie mnie pilnować. Naprawdę
nie będę się mścić – obiecała, uśmiechając się do nich i poszła w stronę
szatni. Musiały w końcu jej zacząć ufać. Naprawdę zrezygnowała. Zaczęła się znów
zastanawiać czy szatnie są otwarte, gdy zobaczyła jak ktoś wchodzi w szatniowy
korytarz. Więc zapewne są otwarte –
pomyślała zadowolona i poszła za tą osobą. Korytarz był ciemny, bo nie było w
nim żadnego okna, a świetlówki od dawna nie działały, ale docierało do niego
trochę światła z głównego korytarza. W jego lekkiej poświacie zobaczyła, że ten
za kim przyszła zdejmuje koszulkę. Stanęła zaskoczona. Zobaczyła jego
umięśnione plecy i zachłysnęła się powietrzem. Przymknęła powieki. Potrząsnęła
głową i ponownie spojrzała przed siebie, ale już go nie było. Weszła do
dziewczęcej szatni i po kilku minutach odnalazła zgubę. Wyszła na ciemny
korytarz i już miała wyjść stamtąd, gdy usłyszała jak ktoś krzyczy.
Przestraszyła się, ale stwierdziła, że ten ktoś może potrzebować pomocy. Nie
mogłaby spojrzeć w lustro, gdyby nie spróbowała pomóc człowiekowi w potrzebie,
więc zaczęła nasłuchiwać. Krzyk wyraźnie dochodził z szatni chłopców. Domyśliła
się, że to tam znikł nieznajomy i że to może być właśnie on. Zebrała się w
sobie, przygotowując na widok chłopaka bez koszulki i wparowała do
pomieszczenia, ale nikogo tam nie było. Krzyk był głośniejszy, więc była coraz
bliżej. Zaczęła znów nasłuchiwać. Głośniej było z lewej strony. Skierowała się tam
i odnalazła drzwi z napisem ‘siłownia’. Otworzyła je i zanim jej oczy
przyzwyczaiły się do palącego się tam światła, zaczęła:
-
wszystko w porz… – ale nie dokończyła,
bo oczy już się jej przyzwyczaiły i ujrzała roznegliżowanego i spoconego
chłopaka uderzającego w worek treningowy, a do tego się nie przygotowała, więc
zasłoniła oczy dłońmi i krzyknęła – o Boże, moje oczy!
-
O, Iza. Też cię witam – zadrwił wyraźnie rozbawiony chłopak. Znała ten głos.
Drwiący głos.
-
My się znamy? – zapytała i od razu jej się przypomniało kto jest właścicielem
tego głosu – nie odpowiadaj. Już wiem, że to ty Johnny.
-
Jak miło, że rozpoznajesz mnie po głosie – powiedział zadowolony. Słyszała go
bliżej niż poprzednio. Przerażała ją wizja, że niemal nagi chłopak zbliża się
do niej i to w dodatku Johnny, więc zaczęła się cofać, nie odsłaniając oczu.
Niestety potknęła się i bezwładnie opadała na podłogę, dalej uparcie
zasłaniając oczy. Ale nie upadła. Chłopak szybko złapał ją i postawił do pionu.
Ponownie. Nie mogła znieść jego bliskości i bijącego od niego ciepła. Chociaż
nie, ciepło było całkiem przyjemne… Skarciła się w myślach. To idiota, to idiota, to idiota –
zaczęła sobie powtarzać w duchu – ale
bardzo cieplutki… – rozmarzyła się na chwilę, ale od razu przywołała się do
porządku. Odsunęła się o krok od niego.
-
Wiesz, mogłabyś odsłonić twarz. Dziwnie mi się rozmawia z twoimi dłońmi. Z
resztą przed chwilą omal się przez to nie przewróciłaś – powiedział Johnny i
dotknął rąk Izy, na co cofnęła się jak oparzona.
-
No co ty nie powiesz? Mi się dziwnie rozmawia z prawie nagim chłopakiem,
wiesz?! – odparła, a on się zaśmiał.
-
Wstydzimy się? Przecież jestem człowiekiem. Nic co ludzkie nie powinno być ci
obce – odpowiedział i uśmiechnął się do siebie. Właśnie wpadł mu do głowy iście
diabelski plan. Cicho zbliżył się do dziewczyny.
-
Gdzie jesteś? Co knujesz? – pytała, ale nie słyszała odpowiedzi – co ty…
aaaaaaaaaaa! – Johnny złapał ją w pasie i uniósł do góry. Wierzgała nogami jak
oszalała, nie odsłaniając nadal oczu. Postawił ja między sobą a ścianą w szatni.
Uspokoiła się, gdy poczuła zimną ścianę za plecami. Ale spokój w obecności tego
osobnika płci brzydkiej, no może nie aż takiej brzydkiej, nie był jej dany.
Zadrżała, gdy usłyszała szept koło swojego ucha.
-
Przepraszam, że nie było mnie wtedy na plaży. Chciałbym teraz skopać tego ciotę
zamiast tego worka, uwierz, ale by mnie zawiesili, a nie mogę sobie na to
pozwolić, bo nie mógłbym widzieć cię wtedy codziennie… – uśmiechnął się, gdy
zauważył, że dziewczyna opuszcza powoli dłonie i patrzy na niego zaskoczona.
Rumieniec wstąpił na jej policzki co tylko dodało jej uroku, który już i tak
powalał go na kolana. Gniew poszedł w niepamięć. Przylgnął do niej, a ona
wstrzymała powietrze. Podobało mu się jak na nią działa. Przeniósł wzrok z jej
twarzy na szyję, pochylił się lekko i ją ucałował. Czuł jak mocno bije jej
serce i zorientował się, że jego też wali jak oszalałe. Dawno nie przeżywał
czegoś takiego. Właściwie nigdy. Najwidoczniej nie spotkał Tej właściwej. Izie
zrobiło się nagle bardzo gorąco. Gdy zaczął całować jej szyję coraz wyżej, jej
opuszczone bezwładnie jak dotąd ręce powędrowały na jego plecy. Wbiła mu w nie
paznokcie, na co on mruknął i kontynuował całowanie, a gdy był już blisko ust,
zorientowała się co właśnie wyrabia i postanowiła to ukrócić, może nawet
boleśnie. Musiała wrócić ich na ziemię. Takie gierki nie były w jej stylu, a on
właściwie miał dostać dziś nauczkę. Przełknęła ślinę, bo zaschło jej w gardle z
nadmiaru emocji i powiedziała cicho, zanim zdążył ją pocałować w usta:
-
fuj, jesteś spocony – Johnny oderwał się od niej zaskoczony i popatrzył na nią.
Patrzyła na niego z obrzydzeniem. Coś go zakuło w klatce piersiowej. Odrzuciła
go. Odwrócił od niej twarz, żeby nie zobaczyła jak go to zabolało. Uśmiechnęła
się do siebie zadowolona z efektu, który zauważyła, mimo jego starań.
-
Wybacz, ale chyba mi przeszkodziłaś, prawda? – zwrócił się do niej chłodno i
spokojnie. Patrzyli sobie w oczy przez chwilę. Wszelkie ślady zadowolenia
znikły Izie z twarzy, gdy zobaczyła przejmujący smutek w jego oczach. Odwrócił
się i na odchodnym rzucił do niej – mam nadzieję, że kwiaty się podobały…
Bezradnie patrzyła jak
znika za drzwiami siłowni. Po chwili usłyszała uderzenia w worek. Bez krzyku.
Ciszę przerywały tylko miarowe uderzenia. W rytm jego serca. W rytm jej serca.