możliwe, że nadszedł dzień, w którym znienawidzicie jedną z postaci ^_^
dziś jest krócej, jakoś tak przypadkiem tak wyszło... nie specjalnie, nie gryźcie :P
będzie trochę dramatu i coraz więcej przemyśleń różnych osób będzie się pojawiać :)
ostatnio (co prawda pod presją pewnej osoby xP) zaczęłam dopisywać zapasy i trochę w kropce jestem aktualnie, nie wiem jak to wszystko skończyć, ale wydumam, nie bój nic ;D
i nowość! cytat będzie jakby narratora ;]
bardzo lubię ten zespół, a za ta piosenkę baaaardzo ich cenię, jest bardzo nastrojowa i tak pięknie oddaje emocje, że po prostu wymiękam... najlepiej jej słuchać na słuchawkach :)
mam nadzieję, że będziecie zadowoleni i zaczniecie coś komentować :P
tytuł przez to, że w rozdziale wiele wydarzeń będzie się zdawało, że było niechcący właśnie ;)
zapraszam na mój drugi blog, to nie jest opowiadanie, to po prostu takie tam moje przemyślenia, klikajcie: Myślodsiewnia
pozdrawiam i milej lektury, do nowego roku! :*
,,Ta miłość, którą czuje,
wszystko co kiedykolwiek znała
i cokolwiek o czym sądziła, że jest prawdziwe,
wydaje się, że zostało odrzucone.
Teraz jak ona będzie żyła?
To nic, ona nie chce świata (...)
po prostu odchodzi"
Nadszedł
kolejny dzień szkoły. Estelle nadal naciskała, by Iza poszła na turniej, ale
ona ciągle oponowała. Nie chciała brać udziału
w czymś, w czym bierze udział jej chłopak. Nie teraz. Sądziła także, że
zrobiłaby mu tym zbyt dużą przykrość, a przecież jak ostatnio rozmawiali to
wyrzucał jej, że daje mu niepotrzebne nadzieje, a później je brutalnie odbiera.
Miał rację, ale nie robiła tego specjalnie. Postanowiła, że nie zrobi tego
więcej. Porozmawia z nim, gdy już podejmie jakąś decyzję. Na razie nie
zapowiadało się na to, więc nie mogła iść, bo to by było nie w porządku.
Chociaż bardzo chciała rozwiązać tą chorą sytuację i móc powiedzieć coś
konkretnego. Ale nie mogła. Była zawieszona w nicości. Znikąd pomocy, bo jak
ktoś mógłby jej pomóc? To ona miała się zdecydować. Z jednej strony tak bardzo
jej na nim zależało. Często wspominała chwile z nim. To jaki potrafił być
czasem uroczy, a czasem, gdy był zdenerwowany, to był brutalny, lecz nie dla
niej. O nią zawsze starał się dbać. Nigdy nie krzyczał, mimo że czasem miał
wielką ochotę. Nigdy też nie podniósł na nią ręki, a przecież tak załatwiał
większość spraw. Nie, gdy chodziło o nią. Z nią obchodził się jak z jajkiem.
Zawsze lubił być wolny, przez nic i przez nikogo nieograniczany. Jednak jej pozwalał
sobą kierować. Zdanie innych rzadko go obchodziło, ale nie, gdy to było jej
zdanie. Na nie zważał zawsze. Z drugiej jednak strony, mało jej słuchał i
zapewne niewiele o niej wiedział. Z tym Paweł miał rację. Tak nie powinno być.
I tu właśnie powstawał zgrzyt. Niby czuła się dla niego ważna, ale z drugiej
strony nie byli dla siebie przyjaciółmi. A przecież na tym polega dobry związek
i przede wszystkim miłość, czyli uczucie, namiętność, ale i zrozumienie, wiedza
o sobie, przyjaźń. Im więcej na ten temat myślała, tym więcej pytań chciała
Johnnemu zadać. Postanowiła porozmawiać z nim. Wysłała mu smsa: Spotkajmy się tam, gdzie Ci zrobiłam
największe nadzieje. Nurtuje mnie kilka pytań, na które muszę uzyskać
odpowiedź. Może to Ty dziś narobisz mi tam nadziei. Skierowała się do
męskiej szatni. Nagle zaczął jej dzwonić telefon. W pierwszej chwili pomyślała,
że to jej chłopak i że ma może jakieś obiekcje, ale okazało się, że to była jej
mama. Odebrała, zwalniając kroku.
- Mamo, to nie jest najlepszy moment –
powiedziała na powitanie.
- Chyba zmienisz zdanie – odpowiedziała
pewnie kobieta. Iza zmarszczyła brwi. Nie wiedziała o co może chodzić
rodzicielce – mam dla ciebie mega niespodziankę! – zawołała coraz bardziej
podekscytowana – macie – usłyszała jakby w oddali, a później chrobot, jakby
ktoś przejmował słuchawkę – niespodzianka! – zawołała grupa nastolatków po
drugiej stronie. Izabela zatrzymała się gwałtownie i zachłysnęła się
powietrzem.
- Asia? Buena? Lowi? Pituś? – zapytywała z
niedowierzaniem. Odpowiedział jej gromki śmiech przyjaciół. W sekundzie
zapomniała o tym, co miała właśnie w planach i pognała na parking. Nie
przejmując się nieobecnością na lekcjach, wsiadła do samochodu i ruszyła do
domu na spotkanie z tak ukochanymi przez nią ludźmi. Ledwo wjechała na podjazd
domu, wyskoczyła z auta i wparowała do budynku. Utonęła w morzu uścisków. Gdy
się wyściskali, spojrzała na wszystkich po kolei. Trochę się zmienili,
postarzeli. Jednak nie na tyle, by nie mogła ujrzeć w nich jej dawnych
przyjaciół. Szczęście iskrzyło wszystkim w oczach. Wreszcie byli wszyscy razem.
Mama wyjrzała zza pleców Asi i spojrzała na córkę podejrzliwie.
- A ty nie powinnaś być teraz przypadkiem
gdzie indziej? – zapytała. Miała na myśli lekcje, ale Izabela pomyślała o czymś
innym. Złapała się za głowę. Spojrzała na wyświetlacz telefonu. Jedno
nieodebrane połączenie od Johnnego. Nie poszła na spotkanie, które sama
zaaranżowała, i to w Tej szatni… Znów narobiła mu nadziei, a nawet tym razem tam
nie poszła! Nic nie szło po jej myśli… miała świadomość, że zapewne zraniła
kolejny raz osobę, na której tak jej zależało. Przecież nie zasługiwał na to.
Nie mogła zawrócić czasu, więc skupiła się na chwili teraźniejszej.
- Oj, mamo. Było do mnie nie dzwonić.
Chyba mnie usprawiedliwisz, co? – powiedziała z miną kota ze Shreka. Matka
uśmiechnęła się delikatnie i zniknęła w kuchni.
- Coś się stało? – spytała się Buena.
Szatynka pokręciła głową.
- Nic takiego… tylko pogarszam swoją już i
tak nieciekawą sytuację – odpowiedziała i zaprosiła znajomych do swojego
pokoju. Chłopcy zgłodnieli, więc poszli do kuchni, gdzie pani Mieczkowska
przyrządzała właśnie obiad, a dziewczęta poszły za Izką, chcąc wydusić z niej
wszystko na temat tej nieciekawej sytuacji. Dziewczyna posłusznie opowiedziała
im wszystko od początku do końca.
- Chyba powinnaś wrócić do szkoły… –
stwierdziła Asia po wysłuchaniu historii, a Ola przytaknęła.
- Leć. My wytłumaczymy chłopakom wszystko
i zaczekamy na ciebie – dodała blondynka i uśmiechnęła się wspierająco.
- Tylko wiecie… – zaczęła Izabela.
- Powiemy tylko tyle ile muszę wiedzieć.
Tak, tak. Jak zawsze – uściśliła Joasia. Iza uśmiechnęła się szeroko i
przytuliła przyjaciółki. Złapała torbę i zbiegła na dół. Chłopcy pałaszowali właśnie
w kuchni posiłek, gdy oznajmiła im, że wraca do szkoły.
- Ale czemuuuu? – zawył Lowi z pełną
buzią, a mama spojrzała pytająco na córkę.
- Dziewczyny wam wytłumaczą –
odpowiedziała – ciągnie mnie do wiedzy – zaśmiała się i mrugnęła w stronę matki.
Gdy dotarła do szkoły, trwała już druga lekcja, na której była nieobecna.
Napisała do Johnnego kolejnego smsa: Wybacz,
że nie przyszłam i nie odebrałam. Coś mi wypadło. Moglibyśmy się spotkać teraz
na przerwie? Odpowiedź nadeszła
dopiero po 15 minutach i nie brzmiała tak, jakby tego oczekiwała: Nie, nigdy więcej przeklętej szatni.
Musiał się poczuć wyjątkowo urażony. Nie dziwiła mu się, jednak liczyła na to,
że będzie bardziej ustępliwy wobec niej. Łzy napłynęły jej do oczu. Nie tak
miało to wszystko wyglądać. Postanowiła, że go znajdzie i zmusi do rozmowy.
Musieli wreszcie coś ze sobą zrobić, bo to zmierzało w złą stronę. Gdy
zabrzmiał dzwonek, stała pod klasą, w której miał lekcję. Jak tylko ją
zobaczył, zacisnął mocno pięści i nachmurzony w szybkim tempie zaczął oddalać
się od niej. Podążyła za nim. Tak naprawdę nie zastanowiła się co ma mu
powiedzieć. Jednakże była to sprawa drugorzędna. Teraz musiała go dogonić i spróbować
porozmawiać, a zrozumiała, że to nie będzie takie łatwe. Podbiegła do niego i
złapała go za rękę, lecz on ją wyszarpnął. Stanęła. Nigdy nie był tak oziębły
wobec niej.
- Proszę, porozmawiaj ze mną – wołała za
nim, ale nie zawracał, ani nawet nie ustał, by mogła do niego podejść. Nawet
nie zwolnił. Wyszedł na zewnątrz. Ucieszył się, bo na jego ulubionym murku
siedziała tylko Telli, więc mógł sobie spokojnie usiąść bez wyganiania
upierdliwych pierwszoroczniaków.
- Co jest? – zawróciła się do niego
dziewczyna.
- Iza chciała porozmawiać – odpowiedział.
- To nie powinieneś się cieszyć? –
drążyła.
- Taa… zaraz po tym, jak mnie wystawiła i
to w tym samym miejscu, gdzie zraniła mnie już dwa razy. Trzeci raz to było już
dla mnie za wiele. Ona chyba sobie ze mną tylko pogrywa. Wiesz, że strasznie
tego nie lubię – odparł. Stell pokiwała ze zrozumieniem. W tym momencie
zbliżyła się do nich Izabela, ale nie zauważyli tego, ponieważ siedzieli tyłem
do wejścia do szkoły.
- Nie sądzę, żeby tobą pogrywała. Ona
naprawdę cię kocha. Inaczej nie wytrzymałaby z tobą – stwierdziła Es – nie to
co ja.
- Wiesz, coraz częściej myślę, że ta
miłość to dla mnie za ciężka sprawa. Chyba wrócę do poprzedniego trybu –
podsumował Johnny.
- Czyli seks i nic więcej? – zdziwiła się
Estelle.
- Taa… nasz związek to były czasy.
Oczywiście dla mnie. Myślałem wtedy, że dla ciebie też… ten celibat mnie powoli
wykańcza. Chętnie bym do nas teraz powrócił. Wszystko było łatwiejsze, gdy co
dzień no wiesz – zaśmiał się i spojrzał na byłą dziewczynę, a ona na niego,
zdziwiona. Wówczas zauważyli kątem oka, że ktoś za nimi stoi. Spojrzeli na Izę,
która wpatrywała się w nich z oczami pełnymi łez. Chłopak szybko wstał i złapał
ją za ramiona, gdy zauważył, że powoli się cofa, ledwo utrzymując równowagę.
- I to j-j-j-ja cię r-r-ranię?! – zawyła,
dławiąc się łzami. Patrzył na nią, coraz bardziej żałując, że w ogóle ma coś
takiego jak język – od-d-d jak d-dawna tak s-s-sądzisz?! – machnęła ręką z
stronę Stelle na znak, że chodzi o powrót do niezobowiązującego związku.
- Nie, ja… – zaczął, ale nie pozwoliła mu
dojść do słowa.
- Nie kłam! – krzyknęła. Przymknął
powieki.
- Od… – zawahał się. Wiedział, że musi
powiedzieć prawdę, ale z drugiej strony to tylko pogorszy sprawę – od
walentynek… ale sama kazałaś mi się zastanowić nad naszym związkiem! – tłumaczył
się. Odepchnęła jego ręce i schyliła się. Trudno było jej oddychać. Kucnął
przed nią – ale ja zniosę wszystko, jeśli tylko zechcesz nadal ze mną być –
powiedział cicho – to prawda, że brak mi tego i dlatego gadam głupoty, ale
jeśli nie chcesz, nie będzie. Do ślubu, tak? – kontynuował.
- Co dzień… i to z Es… – odpowiedział mu
szept. Wyprostowała się i spojrzała na chłopaka. Już nie łkała, ale łzy nadal
jej leciały, nie umiała nad nimi zapanować – jesteś ze mną nieszczęśliwy. Nie
pasuję do tej waszej amerykańskiej kultury i do ciebie. Nie będę cię więcej
ranić, ani ty mnie – powiedziała stanowczo – bądź… – zastanowiła się – zaspokojony
przez Estelle – dodała i odeszła zdecydowanym krokiem.